Z kart historii żużla: Rozbiór gwiazd i duńska hegemonia

Grzegorz Drozd
Grzegorz Drozd
Życie pisze własne scenariusze

Mówili o nim - cudowne dziecko Ipswich. Szesnastoletni Kangur przygodę na Foxhall Stadium zaczął w 1972 roku. Przez dziesięć lat startów na brytyjskich torach był gwiazdą pierwszej wielkości. Kibice kochali jego ofensywną jazdę. Choleryk, który nie potrafił i nie znosił przegrywać. Trudny charakter – mawiali wtajemniczeni. Billy Sanders miał nie tylko kłopoty z akceptowaniem porażek, ale także z relacjami w rodzinie. Po ciągłych emocjonalnych perypetiach żona postanowiła go opuścić i wrócić do Australii. Zabrała syna. Billy nie potrafił znieść rozłąki i samotności. Początek sezonu 1985 był dla niego doskonały. Po kolejnym meczu ligowym jak zwykle wjechał samochodem do garażu. Silnika tym razem nie wyłączył. Wydech spalin skierował do środka. Znaleźli go martwego. Billy był wielką stratą dla światowego żużla. W zasadzie jedynym obok Kennego Cartera, który w połowie lat 80-tych mógł pokonać Gang Olesna. Odszedł mając 30 lat.

Kenny Carter. Buntownik z wyboru i angielski pacjent. Pacjent, bo nieustannie chorował na ambicję. Nienawidził porażek i Amerykanów. Kochał żużel i zwycięstwa. Żonę najbardziej. Na zabój – dosłownie i w przenośni. Historia Cartera jest znana wśród kibiców na całym świecie. Nękany ciągłymi kontuzjami, porażkami i chorobliwą ambicją nie mógł spełnić swoich sportowych marzeń o tytule mistrza świata. Kilkakrotnie był blisko podium, ale nigdy nawet nie zdobył medalu. Po odejściu Bruce’a Penhalla był najgroźniejszym rywalem Duńczyków. Szalenie ambitny i profesjonalnie podchodzący do jazdy na żużlu. Był jeszcze większym perfekcjonistą niż super duo Nielsen-Gundersen. W 1983 roku cała kawalkada asów z Brtisih League przegrała z Egonem Mullerem na jego torze w Norden. W następnych latach 84-85 Cartera z walki o medale eliminowały kontuzje. W 1986 roku po odejściu wielu gwiazd stanowił wielką trójkę z Halsem i Erkiem. 21 maja 1986 roku na placu boju pozostali już tylko dwaj Duńczycy. Carter zastrzelił się we własnym domu. W rodzinnej sprzeczce najpierw postrzelił żonę, a później siebie.

Był największym talentem w dziejach brytyjskiego żużla – mówi Jim McMilan były świetny żużlowiec rodem ze Szkocji. Wysoki i chudy jak szczapa Mike Lee miał to coś, co odznacza się mianem darem od Boga. Miał świetną technikę, ofensywny styl jazdy. Jeździł twardo, zdecydowanie i bez respektu dla nikogo. Już w wieku dziewiętnastu lat z brawurowym stylu został mistrzem Anglii. Będąc nastolatkiem został indywidualnym mistrzem Anglii. Na progu kariery osiągnął sukces, który wielu utytułowanym żużlowców nigdy nie dane było zdobyć. Tacy zawodnicy jak John Davis, Nigel Bocoock, Terry Betts, czy Martin Ashby, mimo wielu prób nigdy nie sięgnęli po krajowe złoto.

5 września 1980 roku na szwedzkim Ullevi Mike zdobył żużlowy szczyt. Miał wtedy zaledwie 22 lata i dołączył do najmłodszych mistrzów świata obok Ronnie Moore’a i rodaka Petera Collinsa. Mimo, że był już najlepszy tak naprawdę świat stał przed nim otworem. Czas pokazał, że od tamtego momentu było już tylko gorzej. – Mike uległ za bardzo stylowi Amerykanów. Penhall i jego koledzy z kadry lubili się zabawić, ale wiedzieli gdzie jest granica. Mike nie potrafił powiedzieć sobie dość – twierdzi Malcolm Simmons. Narkotyki i dobra zabawa przedwcześnie zakończyły karierę Lee. Od zawsze był w centrum zainteresowania mediów i kibiców. Powoli nie wytrzymywał napięcia wokół własnej osoby. Podczas test meczu Anglia-USA w Ipswich 1984 roku sfrustrowany Lee nie kontynuował biegu. Zaczął jechać pod prąd. Zjechał do parkingu, przebrał się i pojechał do domu. Powód zdenerwowania? - Sędzia uwziął się na mnie i specjalnie trzymał mnie na starcie – stwierdził Lee. Został zdyskwalifikowany. Były inne ekscesy i inne dyskwalifikacje, a także powroty. Mimo zawieszenia aż do 1991 roku wrócił już w 1986. Próbował kilka razy, ale bezskutecznie. Tak skończyła się kariera żużlowca, który miał wszelkie przesłanki, aby zostać najbardziej utytułowanym w historii angielskiego żużla. Gdy Mike Lee wprawiał w konsternacje żużlowy świat wydarzeniami w Ipswich miał zaledwie 26 lat. Zjechał z toru – dosłownie – i zaszył się w domu. Tymczasem Nielsen i Gundersen rozkręcali się na dobre, czego upust dali kilka miesięcy później we wrześniowym finale na Ullevi, gdzie rozdawali karty. Bez wielkiego Mike’a duńskim asom było o wiele łatwiej.

Karierę podobnie jak Peter Collins czy Mike Lee zaczynał bardzo wcześnie, bo wieku szesnastu lat. Duma południowo-wschodniej Anglii. Jeden z najlepszych zawodników lat siedemdziesiątych. Dave Jessup, żużlowiec niskiego wzrostu i wielkiego formatu. Jeden z najlepszych żużlowców w historii żużla bez złotego medalu. Najbliżej był tego w 1980 roku gdy sięgnął po srebrny medal. Był to jego rok. Najlepszy w lidze, indywidualnych turniejach i eliminacjach mistrzostw świata. Nie potrafił jednak postawić "kropki nad i". W Goeteborgu Jessup "musiał", Mike Lee "mógł". Wygrała młodość i luz. Jessup był blisko również w dwóch finałach na Wembley w 1978 i 1981 roku. Na drodze do złota stawały defekty. – Dave słynął z braku dbałości o sprzęt i oszczędzaniu na częściach. To zemściło się na nim niemiłosiernie – mówi Malcom Simmons, który w przeciwieństwie do Jessupa był perfekcjonistą w zapleczu sprzętowym. Na Wembley ‘81 aż dwukrotnie został pokonany przez defekt. Zdruzgotany ze spuszczoną głową schodził pieszo do parkingu. Miał wtedy dopiero 28 lat i w dalszym ciągu z powodzeniem mógł walczyć o najwyższe laury. Nie potrafił podnieść się po ciosach i porażkach. Srebrny medal w 1980 roku był dla niego porażką. W 1982 roku jeszcze zdołał awansować do finału światowego w L.A.. Nie odegrał tam większej roli. Odszedł z Kings Lynn do Hackney. Jego kariera wyraźnie się załamała i przestał się liczyć w czołówce. Duńczykom ubył kolejny wielki rywal.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×