Grzegorz Drozd: Po drugiej stronie lustra, czyli o żużlu na Ukrainie

Grzegorz Drozd
Grzegorz Drozd
Kulturowy tygiel

Polskim symbolem betonowej industrialnej nowoczesności jest katowicki Spodek, zbudowany w epoce Gierka w 1972 roku. Podobnie budowano stadiony i kompleksy sportowe, np. ŁKS Łódź. W ten sposób zbudowane są praktycznie wszystkie żużlowe stadiony z dawnego obszaru ZSRR. Nie inaczej w Czerwonogradzie. Parking maszyn ustawiony z betonowych płyt. Miejsca siedzące to jedna betonowa trybuna z drewnianymi ławkami. Pod trybuną klubowe pomieszczenia.

Stadion mieści się między północną, a południową częścią miasta. Na małym odludziu. Jest to okolica kontrastów. Rzeczy pięknych i odpychających. Niczym w świecie po drugiej stronie lustra. Obskurne toalety, zdezelowany "Ził", zimny betonowy park maszyn, a za nim piękna jasno-niebieska cerkiew św. Włodzimierza z 1703 roku. Pstrokate graffiti, stara brama wejściowa, a nieopodal niej uroczy stawik. Na środku małego akwenu wysepka. Droga na stadion to pełna wybojów i nierówności asfaltowa ścieżka. Za płotem wzdłuż dojścia na stadion… jak wieść niesie najpiękniejsza wiejska posesja Rzeczypospolitej. Pałac Potockich, który wzniósł w XVIII wieku Franciszek Potocki. Swego czasu najbogatszy magnat, właściciel ogromnych dóbr na Ukrainie naddnieprzańskiej, stąd zwany "królikiem Rusi". Pałac w okresie ZSRR pełnił funkcję muzeum ateizmu.
Dojście na stadion, w tle Cerkiew Dojście na stadion, w tle Cerkiew
Wjeżdżając do Ukrainy wszystko stawało się większe, szersze, potężniejsze. Z każdej strony wielka przestrzeń i kraczące wrony. Moje odczucia z granicy, czyli przemieszanie przerażenia i fascynacji nie ulegało zmianie. Straszne, obskurne stadionowe kible, zapach smarów, benzyny, duże masywne konstrukcje. Niesamowite budowle z różnych epok i kultur. Pośród betonu dużo różnobarwnych, pstrokatych elementów.

Królowa Kier

Andrzej Policki to prawdziwa lokomotywa nie tylko dla miejscowego, ale i całego ukraińskiego żużla. Młody biznesmen zajmujący się m.in. budowlanką. Jego przykład znakomicie ilustruje, co potrafi jedno oddane serce dla czarnego sportu. Żużel w Czerwonogradzie istnieje od 45 lat. W latach 80-tych był bardzo popularny. - Na zawody przychodził komplet na trybunach. Po 3-4 tysiące ludzi. Przed zawodami przyjeżdżały dostawy z centrali, czyli ciężarówki pełne sprzętu. W pierwszej kolejności wybierali ci lepsi. Nikt zbytnio nie martwił się o pieniądze. O motocykle i części. Zawodnicy byli amatorami. Pracowali w zakładach. Ja wtedy byłem małym chłopakiem, który lubił wyścigi motocykli - wspomina Policki.

Czarną postacią z powieści o Alicji jest Królowa Kier. Okrutna kobieta, która chce wszystkim ściąć głowę. Niemiłosierna i nieubłagana, która wyznaje jedną zasadę: wygrywają ci, którzy potrafią przystosować się do zmiany warunków. W prozie życia jest nią ekonomia. W latach 1991-1999 w ukraińskim żużlu nastała ogromna posucha. Sport i gospodarka przechodziły trudy transformacji ustrojowej. - W dobie komunizmu mieliśmy środki od państwa. Po przemianach politycznych wszystko się zawaliło. Żużel na Ukrainie praktycznie przestał istnieć. Pozostało kilku żużlowców, którzy swoje kariery rozpoczynali w byłej ZSRR. Gdy i oni zakończyli kariery, m.in. Igor Marko - "skończył" się ukraiński żużel – mówi Policki. Po latach całkowitej degrengolady udało się reaktywować czarny sport. Przez kilka lat "jechały" rozgrywki ligowe. Regularnie organizowane są towarzyskie turnieje, a także zawody rangi mistrzostw świata i Europy. Średnio w ciągu roku odbywa się 8-10 turniejów. Działacze pracują nad wyszkoleniem kolejnych wychowanków. Przed paroma laty wystartowali także w lidze rosyjskiej. Ale udział w niej zakończył się fiaskiem.
Brama wejściowa Brama wejściowa
- Dziesięć lat temu na imprezie znajomi zaczęli opowiadać mi o młodym chłopaku, który ma smykałkę do jazdy na motocyklu, ale nie ma pieniędzy. Postanowiłem mu pomóc i tak zaangażowałem się w żużel - mówi Andrzej Policki. Podopiecznym był Andriej Karpow. - Na początek kupiłem mu motocykl i tak to się zaczęło. Dziś jestem prezesem Szachtaru, mam stadion i drużynę. Wszystko zaczęło się tutaj, w Czerwonogradzie. Obydwaj pochodzimy z tego miasta - opowiada. - Miasto nam nie pomaga. Każdorazowo musimy płacić za stadion. To są kwoty rzędu 3-4 tysięcy hrywien. Średnia miesięczna wypłata to 1500 hrywien. Na Ukrainie nikogo z urzędników żużel nie obchodzi - przekonuje.

Drugim podopiecznym Polickiego jest Aleksandr Łoktajew. Sasza pochodzi z dalszych rejonów Rosji, ale uzyskał ukraiński paszport i jest pod skrzydłami rzutkiego biznesmena. - Moje spojrzenie na żużel uległo diametralnej zmianie. Kiedyś byłem kibicem, który zwyczajnie obserwował to, co dzieje się na torze. Teraz znam temat od środka. Wiem, jakie czynniki decydują o przebiegu rywalizacji - zapewnia.
- Kryzys dopadł także i nas. Kiedyś było więcej pieniędzy. Od dwóch lat zaciskamy pasa. Ale powoli dźwigamy się do góry. W zeszłym roku pojawił się nowy hojny sponsor, który również chce, aby ukraiński żużel rozwijał się. Klasyczna szkółka na razie nie działa. Wszystko jest kwestią pieniędzy. Aby mogła działać szkółka z prawdziwego zdarzenia potrzeba kilkunastu sponsorów, sam nie jestem w stanie udźwignąć takich obciążeń finansowych. Do złej koniunktury gospodarczej doszły nowe niefortunne tłumiki. Na starych rurach chłopcy przejechali 30, a nawet 35 wyścigów. Teraz po 15 wyścigach silnik wymaga kapitalnego remontu. Naprawa, remonty, to oczywiście częstsze wydatki i kolejne olbrzymie sumy. Chcemy, aby ukraińscy żużlowcy coraz śmielej przedzierali się na Zachód. Jeździli we wszelkich możliwych ligach i rozwijali swoje umiejętności. Współpracujemy z dobrymi tunerami. Nieustannie szukam nowych chłopaków. Najlepiej w wieku 13-14 lat, którzy mieliby smykałkę do żużla. Ale musi być tym zainteresowana także jego rodzina, a nie tylko ja. Nie chodzi o pieniądze, ale o poświęcony czas i energię. Szesnastoletni chłopak jest za stary. Kilka sezonów nauki, po czym jest seniorem i przepada. Żużlowiec ze wschodu na etapie juniora musi się wyróżniać, żeby Europa była nim zainteresowana. Na dziś mamy dwóch młodziaków, którzy mają papiery na dobrych zawodników. Dużo pomagają ojcowie. Nie szukamy talentów przez ogłoszenia. Kiedyś rozwiesiliśmy plakaty, że szukamy kandydatów na żużlowców. Przyszli dwudziestoparolatkowie, którzy na rowerze nie umieli dobrze jeździć. Przyszli sobie ot tak, spróbować i pobawić się. Pytanie, kto zapłaci za tę zabawę? My musimy działać elitarnie z nastawieniem na sukces. Loktajewa na początku prowadził ojciec. W Bałakowie - skąd pochodzą - Sasza dużo jeździł na treningach i pokazowych zawodach. Wypatrzyłem go na testach w Toruniu. Miał wtedy 12 lat. Zadzwoniłem do ojca i tak zaczęła się współpraca. Od tamtej pory był na moim utrzymaniu. Teraz chłopcy mogą żyć z żużla. Selekcja musi odbywać się w bardzo wczesnym wieku. Opiekuję się tylko młodymi chłopakami bowiem tylko takich da się kontrolować. A ja muszę mieć pełną kontrolę. Inaczej nic z tego nie będzie. Starsi są za bardzo cwani. Szkoda moich nerwów i pieniędzy - tłumaczy.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×