Grzegorz Drozd: Z dalekiej podróży powrót Piratów

Grzegorz Drozd
Grzegorz Drozd
Celebracja w toalecie

Po oficjalnej celebracji mistrzostwa na płycie stadionu zawodnicy w Poole zamknęli się wspólnie w toalecie i długo z niej nie wychodzili. Taki żużlowy team spirit. Grupka kibiców wciąż czekała na swoich pupili. Najdłużej oczywiście na Grega Hancocka. Nazajutrz była wyborna okazja do fetowania siódmego tytułu w historii Poole. Na Wimborne Road odbył się tradycyjny turniej indywidualny Blue Riband. Przed zawodami zawodnicy odbyli rundę honorową na pickapie. Ze złotego składu zabrakło jedynie Josha Grajczonka, który w finałowych meczach jeździł w kevlarze po Adrianie Miedzińskim. Nie zabrakło przemówień i miłych gestów. Brylował jak zwykle Matt Ford, który do klubu trafił w 1999 roku i trzeba przyznać, że wśród brytyjskich promotorów nikt inny nie jest tak skuteczny jak Ford, który ma spore uznanie u kolegów po fachu. Dorobek Forda, to pięć tytułów Elite League i największe gwiazdy w składzie: Tony Rickardsson, Jason Crump, Leigh Adams, Mark Loram czy Gary Havelock. Ich oczywiście na Wimborne Road nie było, pojawili się za to Craig Boyce i Chris Holder. Obaj w asyście najbliższych rodzin. Boycey to prawdziwa legenda Poole. Były menago reprezentacji Kangurów zapewnie chętnie objąłby rolę wodzireja swoich ukochanych Piratów, z którymi zdobywał długo wyczekiwane mistrzostwo w 1994 roku, ale funkcja Neila Middlleditcha jest niepodważalna.

Główny skalp Blue Riband zgarnął Darcy Ward. Darky w ostatnim wyścigu walcząc z Krzyśkiem Kasprzakiem o zaledwie 3. pozycję zanotował pod bandą niegroźny upadek. Kontrowersyjne wykluczenie powędrowało do Polaka. Ściany jednak pomagają i sędzia oszczędził lokalnego gwiazdora. W powtórce Ward nie zmarnował okazji i zapewnił sobie zwycięstwo. Obok niego na podium stanęli Bjarne Pedersen i niezmordowany Greg Hancock. W niebo poleciały sztuczne ognie. Fajerwerki na jakże sympatyczny finał sezonu dla Poole były godne obrazu brytyjskiego żużla. Czyli ubogie i bez rozmachu. Taka też generalnie była atmosfera fety w Poole. Ale tak po prostu wygląda tutejszy żużel. Skromnie i oszczędnie. Po zawodach w klubowym barze odbyło spotkanie przy muzyce na żywo. Została garstka osób. W tym Bill Burridge. Miejscowy biznesmenem, który wspiera Pirates, a dokładnie Thomasa H. Jonassona. - Szwed to miły chłopak. Trochę za ostro szarżuje. Stąd wiele jego upadków, ale jestem z Thomasa zadowolony. Reklama w żużlu to żaden biznes. Robię to tylko dlatego, bo kocham speedway. Od małego dziecka pasjonuje się tym sportem. W sumie będzie 45 lat. Kiedyś w Poole przychodziło na stadion 10 tysięcy ludzi. Co wyniszczyło brytyjski żużel? Przepisy. Są zawiłe i ciągle się zmieniają. To działa jak w biznesie. Gdy masz jasną i czytelną umowę nie wracasz do tego, tylko zajmujesz się swoją robotą. Czym bardziej skomplikowana jest umowa szybko powstają kłótnie i konflikty. Tracimy wtedy czas i energię na rozwiązywanie problemów zamiast iść do przodu - twierdzi Bill i trudno mu nie przyznać racji. Poole to małe miasteczko, które żyje z turystyki. Żużel jest na najwyższym krajowym poziomie, a więc zainteresowanie żużlem w mieście powinno być zauważalne. - Ale tak nie jest - szybko ripostuje mi Ewa z Poznania. Młoda dziewczyna, która od trzech lat pracuje w barze w centrum mistrza. - Nijak nie odczuwam, że tutaj jest żużel. Nawet nie wiem w jakie dni odbywają się w Poole zawody - zapewnia.
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×