Robert Noga: Żużlowe podróże w czasie (86) - Pierwszy wyjazd reprezentacji

Po oficjalnych i nieoficjalnych meczach z Czechami, które odbyły się w 1948 roku, w kolejnym sezonie nasza żużlowa reprezentacja wyjechała na pierwsze spotkania za granicę, a konkretnie do Holandii.

Robert Noga
Robert Noga

Z dzisiejszej perspektywy trudno nam w to uwierzyć, ale wówczas, pod koniec lat 40-tych, jeździli tam dobrzy zawodnicy, holenderski żużel uważany był za europejską czołówkę, toteż Polacy wyjeżdżali do krainy tulipanów bynajmniej nie w roli faworytów. W Holandii zaplanowane mieli trzy spotkania. - Zespół reprezentacyjny tworzą: Smoczyk i Olejniczak (LKM Leszno), Maciejewski (KM Ostrów), Najdrowski (Olimpia Grudziądz), Sieklaski (Motoklub Rawicz), Kołeczek (Ogniwo Łódź), Krakowiak (Włókniarz Łódź), Zendrowski (Skra Okęcie) - donosiła prasa. Ta ekipa rozegrała w Holandii trzy spotkania. 16 lipca w Hadze podejmowała ich drużyna Widmolebs, dzień później w Rotterdamie Feyenord Tigers, a na zakończenie 24 lipca potykali się w Amsterdamie z ekipą Flying Dutchman. Do pierwszego spotkania, z ekipą Widmolebs, nasza ekipa przystąpiła niemal z marszu po trwającej niemal dwie doby (!) podróży.

Zmęczenie dało niestety znać o sobie, mieli też sporego pecha, jak relacjonował "Przegląd Sportowy" odnotowano sporo upadków. Na torze leżeli Najdrowski, Kołeczek, Maciejewski, wreszcie Smoczyk, w którego maszynie pękł tłok i korbowód. W efekcie nasi mieli do dyspozycji tylko pięć maszyn, które pożyczali sobie na kolejne wyścigi. W tej sytuacji porażka 32:46 nie była złym wynikiem. - Drużyna polska bardzo podobała się publiczności, a dzisiejsza prasa zgodnie stwierdza, że brawurowych i utalentowanych żużlowców jeszcze w Holandii nie widziano - cieszył się korespondent warszawskiej gazety. Punkty dla Polski z tego spotkania możemy odtworzyć dzięki notatce, którą wyszukałem w miesięczniku "Motoryzacja". Tak więc w Hadze, a właściwie na torze tuż obok tego miasta punkty zdobyli: Stefan Maciejewski 8, Jan Krakowiak 6, Tadeusz Kołeczek 6,Alfred Smoczyk 4, Jan Siekalski 3, Józef Olejniczak 3 oraz Eugeniusz Zendrowski 2. Po nieprzespanej nocy przez mechanika polskiego teamu Filipowskiego, który musiał doprowadzić motocykle do stanu używalności biało-czerwoni wyjechali po raz drugi na tor, tym razem w Rotterdamie, a ich rywalami była drużyna Feyenord Tigers, która w składzie miała dwóch zawodników angielskich.

Tor okazuje się dla gości niesamowicie trudny, ma kształt niemal kwadratowy, o bardzo trudnych wirażach. Nic dziwnego, że naszym początkowo nie idzie zbyt dobrze. Groźnie wygląda wypadek Alfreda Smoczyka już w pierwszym biegu. Nasz as wywinął kika koziołków na torze, ale wstał, wsiadł na motocykl i pojechał dalej. Niestety przyjechał na linię mety jako ostatni. Potem było już lepiej, Smoczyk pokazał swoje niepospolite umiejętności i wygrywał bieg za biegiem, bijąc wszystkich zawodników gospodarzy. Po meczu, który zakończył się zwycięstwem miejscowej drużyny 55:32, gospodarze ze względu na trwającą transmisję radiową poprosili o rozegranie jeszcze jednego wyścigu z udziałem najlepszych zawodników w obu ekipach. Także i ten wyścig zakończył się pewnym zwycięstwem Alfreda Smoczyka.

- Entuzjazmowi trybun nie ma końca. Kiedy drużyna holenderska jako zwycięska wyjeżdża samochodem na tor, aby zrobić honorową rundę trybuny witają swoich rodaków gromkim gwizdem i skandowaniem ustami 20 tyś ludzi Smo-czyk, Smo-czyk. Punkty dla Polaków w tym spotkaniu zdobyli: Smoczyk 15, Kołeczek 5, Zendrowski 4, Siekalski 3, Krakowiak 3, Maciejewski 2. Potem nasi zawodnicy mieli tydzień przerwy do meczu, który odbył się w Amsterdamie w obecności aż 40 tysięcy widzów. Nasi zawodnicy liczyli na to, że w tym ostatnim meczu, na torze, który najbardziej przypominał im te znane w kraju, pójdzie im lepiej. I tak też się stało, chociaż i tym razem drużyna miejscowa była lepsza, ale tylko różnicą 2 punktów 43:41. Tym razem punkty dla Polski zdobyli: Smoczyk 13, Kołeczek 10, Maciejewski 9, Olejniczak 4, Zendrowski 2, Siekalski 2 oraz Krakowiak 1. Ekscytujący był ostatni wyścig meczu, warto zapoznać się z jego przebiegiem, pokazuje on bowiem klasę Smoczyka. Jeszcze raz oddajemy głos "Przeglądowi Sportowemu".

- Na pierwszy wiraż wpadają wszyscy razem. Tutaj Smoczykowi spada kabel ze świecy, motor gaśnie i Smoczyk zostaje w tyle. Tymczasem Olejniczak wychodzi brawurowo na czoło, za nim obaj Holendrzy. Smoczykowi udaje się zapalić maszynę i rusza w pogoń będąc o pół okrążenia w tyle. Jedzie cały czas na pełnym gazie, z olbrzymią szybkością zbliżając się do czoła. Na czwartym okrążeniu jest już tylko 50 metrów z tyłu. Wpada w ostatni wiraż na pełnej szybkości jadąc po zewnętrznej toru, mija obu Holendrów i przychodzi drugi za Olejniczakiem. Nic dziwnego, że Holendrzy oszaleli na punkcie skromnego chłopaka z Leszna. Po powrocie z tourne w niektórych polskich gazetach pojawiły się informację, że otrzymał on propozycję pozostanie w Holandii na stałe i startów w tamtejszych klubach.

W pierwszym numerze "Sportowca", który ukazał się 15 sierpnia 1949 roku zamieszczono na ten temat taki oto felieton: - I tutaj Smoczyk odniósł nad menagerami zawodowego sportu motocyklowego jeszcze jedno zwycięstwo, bodaj, że cenniejsze od poprzednich, zwycięstwo morale sportowca nad geszefciarstwem sportu zachodniego (…) Guldeny to nie wszystko. W tych 4 słowach zawiera się cała treść. Że jest jeszcze oprócz pieniędzy prawdziwy sport, sport amatorski, dający pełnie zadowolenia i satysfakcji, jest jeszcze dom rodzinny i Ojczyzna. Tekst na odległość czuć socrealistyczną propagandą. Sport żużlowy miał w niej, według planów władców PRL-u spełniać istotną rolę. Ale to już temat na inną opowieść.

Robert Noga

Jesteś kibicem "czarnego sportu"? Mamy dla Ciebie fanpage na Facebooku. Zapraszamy!

Pomóż nam ulepszać nasze serwisy - odpowiedz na kilka pytań.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×