Grzegorz Drozd: Bezpańskie psy

Grzegorz Drozd
Grzegorz Drozd
- Początki ze speedwayem nie były łatwe. W pierwszych startach w 2012 roku odniosłem poważną i bolesną kontuzję. Dotkliwie złamałem nogę. Bolało, ale nie zraziłem się - opowiada Hristow i podciąga nogawkę kolorowego kevlaru byłego wicemistrza świata pokazując szramę po kontuzji. - Do treningów wróciłem po dłuższej przerwie, bo dopiero w 2014 roku. Miałem trochę obaw, ale z powrotem spróbowałem swoich sił na torze. Nie mogłem zrezygnować. Wszak żużel i motory, to moja wielka pasja. Właśnie motor... (w tym miejscu zawiesił głos i głęboko westchnął). Z tym jest największy problem. Gdybym miał tyle środków na sprzęt, ile miłości do żużla, to miałbym park maszynowy jak Tony Rickardsson. Nie poddaję się. Odkładam pieniądze z własnej pracy, szukam sponsorów, ale nikt nie jest zainteresowany, bowiem żużel w naszym kraju to marginalny sport, o którym niewiele osób słyszało. Chciałbym skompletować dwie maszyny oraz więcej jeździć w oficjalnych zawodach w innych krajach, jak Chorwacja, Włochy, czy Austria. Pomaga mi firma Tip Top, którą kieruje prywatny przedsiębiorca z rumuńskiego Sibiu. Poznałem się bliżej z właścicielem i mogę powiedzieć, że jest moim przyjacielem. Zaufanie zdobyłem sobie jako pracownik w jego zakładzie. Część pieniędzy zainwestowanych przez niego w mój sprzęt odrabiam później w letnich miesiącach. Najważniejszym moim "sponsorem" wciąż pozostaje rodzina. Bez pomocy najbliższych nie mógłbym uprawiać jazdy na żużlu. Wiele im zawdzięczam i bardzo im dziękuję. Za cierpliwość, zrozumienie i zaangażowanie. Można powiedzieć, że moja rodzina, to mój team - dodaje.
Przygotowania do zawodów Przygotowania do zawodów
Born to raise hell Wyścigi w Szumen odbywały się na dystansie trzech okrążeń. W turnieju wzięło udział dziewięciu żużlowców. Oprócz czterech miejscowych po dwóch Czechów i Ukraińców. Ci ostatni zaprezentowali dobry technicznie i swobodny speedway. Andriej Kobrin i Staś Mielniczuk w części zasadniczej byli nie do ugryzienia również przez najlepszego Bułgara Maneva. Poziom zawodów ogólnie był bardzo słaby, ale nie przeszkadzało to publiczności w świetnej zabawie na trybunach. Gastronomia działająca na pełnych obrotach serwowała m.in. coś na wzór naszych placków ziemniaczanych, zaś z głośników leciał zastrzyk adrenaliny i rockandrollowe kawałki, w których brylował nieśmiertelny Lemmy Kilmister i jego Motorhead. Tak, impreza się rozkręcała i robił się klimat, a ja żeby nic nie minęło mojej uwadze z zaciekawieniem obchodziłem wszystkie zakątki na stadionie. Byłem już prawie wszędzie. Zacząłem od parkingu maszyn, gdzie straszył hotel, jego powybijane okna, umorusane ściany i osypujący się tynk. Byłem na odrestaurowanej wieżyczce, gdzie zadbano o każdy szczegół, jak mały prowizoryczny elektryczny pulpit sędziowski, flagi do sygnalizowania decyzji, a nawet pół litra czystej niegazowanej wody ustawionej pod stoliczkiem dla sędziego.
Wieżyczka sędziowska Wieżyczka sędziowska
Byłem na głównej prostej przyjrzeć się reakcji kibiców, połapałem wszystkie kąty wizualne bułgarskiego speedwaya: na prostej, na łuku i na przeciwległej prostej, aż w końcu doszedłem na wysokość drugiego okrążenia i w zasadzie pomyślałem, że to już koniec wrażeń. Tymczasem, gdy stałem na wysokości drugiego łuku i czekałem na kolejne biegi doszły mnie zza pleców odgłosy nad wyraz wesołe i rozbawione szczelnie schowane za rosłym drzewem. Ciekawska natura zwyciężyła we mnie i postanowiłem zbadać sprawę. Obszedłem skarpę od drugiej strony i zobaczyłem widok, który totalnie mnie zaskoczył i rozbawił. Otóż dosłownie 3-4 mety za drewnianą bandą na drugim łuku kilku amatorów żużla urządziło sobie biesiadę przy stole z pełnym rynsztunkiem na taką okazję. Nie brakowało niczego. I dla głodnych, a tym bardziej dla spragnionych.
"Loża VIP" na stadionie w Szumen
Prym wiódł Tifon. - Ja kocham żużel. Zresztą, co ja gadam, my tu wszyscy kochamy żużel. Zaraził mnie ojciec, który budował kiedyś ten stadion. Widzisz tę ruderę - wskazał na hotel. - Kiedyś był piękny, a teraz tylko ruina pozostała. No dobra Greg, na zdrowie! - obejmował mnie i dawał rozkaz aby zadbać o pomyślność speedwaya. - Polska bardzo ładny kraj. Byłem w Krośnie, bo jeździłem na TIR-ach - tłumaczył Janko, sympatyczny emeryt. Pomiędzy rakiją, sałatką ziemniaczaną, a dobrze przyprawionym czerwonym mięsem przyszedł czas na półfinały. Faworytami byli wspomniani Kobrin i Mielniczuk, ale dla moich towarzyszy pupilem był Chavdar Chernev. Miejscowy chłopak z Szumen, który nie imponował może techniką, ale na pewno polotem i sercem do walki. No i siodełkiem Tomasza Golloba. Facet urodzony by rozpętać piekło, jak w rozbrzmiewającej na stadionie piosence Motorhead. - Dołożyliśmy mu na remont silnika i będzie dobrze - krzyczeli biesiadnicy. Start, pierwszy łuk i Chernev usadowił się na drugim miejscu premiującym go do finału. Nie wiem jak było na trybunach, ale w loży VIP za drugim łukiem rozpętało się szaleństwo. Rozpoczęli ostatnie okrążenie i motocykl Cherneva odmówił posłuszeństwa. Rozżalony cisnął motocyklem o ziemię i padł na murawę zrezygnowany, a na drugim łuku rozległ się głośny jęk rozczarowania. - Kaput! motopanka, kaput!…

Żyto, Waloszek żyje?

- Tak - odpowiedziałem niskiemu i już nieco przygarbionemu starszemu panu. - Ja z nimi jeździłem - odpowiada. - W eliminacjach do mistrzostw świata i innych różnych turniejach. - Oni żyją, ale niestety już sporo zawodników z tej starej gwardii odeszło na drugi świat. Jancarz, Podlecki, Woryna, Mucha - wyliczam rozmówcy. W zasadzie trudno stwierdzić, w jakim języku rozmawiamy, ale smutny wątek kontynuujemy. Idealna okazja, bo na kalendarzu 1 listopada. - U nas niedawno zmarł Nikolaj Manew. Choroba. Rak. Z Manewem w dawnych latach byliśmy najlepsi - tłumaczy w języku migowo-słowiańskim pochylony weteran w ubrudzonej kurtce, niezadbanej fryzurze, ale z przyjaznym spojrzeniem. W końcu ustalam jego nazwisko. To Peter Iliew, który do spółki z Nikolajewem Manewem był największym asem bułgarskiego żużla w okresie jego prosperity, czyli w latach 70. i 80. - W tamtych czasach funkcjonowało kilka torów: Szumen, Pleven, Plovdiv, Sofia, Targoviszcze, Turnova, czy Veliko Tirnovo - wymienia Iliev. Co roku rywalizowaliśmy w indywidualnych mistrzostwach Bułgarii, jechaliśmy turnieje towarzyskie i oczywiście dzielnie stawialiśmy czoła w mistrzostwach świata. W latach siedemdziesiątych regularnie wystawialiśmy kadrę w drużynówce, a na naszych obiektach rozgrywano eliminacje do IMŚ. Ale wszystko, co dobre, szybko się kończy. Wszystko, co zostało po tamtych czasach, to te stare motory, co przywieźliśmy pokazać na przyczepce - macha ręką w geście rezygnacji weteran.
Sygnalizacja świetlna zrobiona z puszek Sygnalizacja świetlna zrobiona z puszek
Po tamtej erze światełkiem w tunelu tutejszego żużla miał być Georgi Petranow. Były finalista IMŚJ ze Lwowa sprzed 25 lat i zawodnik Stali Rzeszów mieszka obecnie w Bukareszcie. - Wróciłem w bliższe rodzinne strony po kilkuletnim pobycie w Hiszpanii. Zajmowałem się budowlanką. Przeszedłem zawał serca, ale już jest chyba wszystko w porządku - informuje niegdyś popularny "Dżordż" poklepując się dłonią po sercu. - Nie wiem, co u Saszy Petrova. Rozwiodłem się i nie mamy z byłym teściem i wychowankiem złotej rzeszowskiej młodzieży z lat 90. wspólnego kontaktu - dodaje Petranov. - Czy w bułgarskim żużlu coś ruszy? Nie wydaje mi się. To wszystko, na co nas stać, ale dobre i to, że znalazło się kilku zapaleńców, którzy w ogóle wskrzesili tutejszy speedway, który całkowicie padł w latach 90-tych, dlatego też zdecydowałem się na zmianę obywatelstwa i jazdę z polskim paszportem - ocenia ósmy zawodnik IMP z 1993 roku.
Bieg finałowy Bieg finałowy
- Jakie mam żużlowe marzenie? - zasępił się Hristow, który ukończył zawody na 4. pozycji. - Chciałbym jeździć… w skórze Tomasza Golloba - odparł Hristo. - Polak to mój największy idol. Jego jazda jest wspaniała. Żałuję, że nigdy nie miałem okazji obejrzeć go na żywo, a jedynie za pośrednictwem transmisji telewizyjnych. Sposób, w jaki się składa, pokonuje łuki i dokonuje ataków na całej szerokości toru zapiera dech w piersiach. Jest zaj... żużlowcem - ocenia Hristow. Tymczasem zawody wygrywa Mielniczuk, Manew jest drugi, a Korbin trzeci. - Manew to taka nasza ostoja i legenda. Kontynuuje dzieło ojca i naprawdę jesteśmy z niego dumni - zapewniają tubylcy. - Czułem się dobrze i sprzęt jechał. Chciałem nawet to wygrać - mówi pechowiec Charnew. Pocieszają go koledzy z biesiady. Wołają go do siebie i częstują jednym głębszym na poprawę humoru. Eliksir działa. Twarz chłopaka robi się weselsza. - Greg, i tak to właśnie wygląda. Przeciwności losu nie brakuje i żużel wydaje się niepotrzebny, ale my nie odpuścimy. Nie jesteśmy jak te bezpańskie psy. Ten stadion to nasze miejsce - mówi Tifon.

Grzegorz Drozd

Zobacz więcej tekstów Grzegorza Drozda ->

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×