Tomasz Gollob: Vojens kocha lub nienawidzi. Cieślak mnie nie zaskoczył

W sobotę na torze w Vojens Polacy rozpoczną zmagania w Drużynowym Pucharze Świata. Kciuki za drużynę Marka Cieślaka trzyma najlepszy w historii polski żużlowiec Tomasz Gollob. - Uważam, że jesteśmy faworytem - mówi w wywiadzie z naszym portalem.

Jarosław Galewski
Jarosław Galewski
Tomasz Gollob dziękuje kibicom WP SportoweFakty / Tomasz Gollob dziękuje kibicom

WP SportoweFakty: Niedawno żegnał się pan z reprezentacją na Stadionie Narodowym w Warszawie. Było głębokie wzruszenie, łamiący się głos i łzy. Czy była też pewność, że kadra bez Golloba jest w stanie robić wielkie rzeczy?

Tomasz Gollob: Jestem przekonany, że tak właśnie będzie. Jeśli chodzi o pożegnanie, to wszystko było bardzo dokładnie przemyślane. Dziękuję, że miałem taką możliwość. Uważam, że zostało to prawidłowo pokazane i jednocześnie pozytywnie odebrane. Mam nadzieję, że każdy zasłużony żużlowiec z dorobkiem będzie w ten sposób żegnany. Stadion Narodowy to piękna wizytówka dla wszystkich dyscyplin. Byłem chyba pierwszym zawodnikiem w historii, który był żegnany na tak wspaniałym obiekcie. Jestem za to bardzo wdzięczny Polskiemu Związkowi Motorowemu i wszystkim ludziom, którzy się do tego przyczynili. Wracając jednak do pana pytania o naszą młodzież. Jestem pewny, że mamy mnóstwo uzdolnionych żużlowców. Na pewno sobie poradzą i będą powiększać zbiory medalowe. Z tego miejsca mogę również powiedzieć, że gdyby potrzebowali kiedykolwiek wsparcia, to we mnie je zawsze będą mieć. Życzę im godnego reprezentowania naszego kraju. Sam pewnie mógłbym jeszcze startować i wielu rzeczy dokonać. Przyszedł jednak czas, żeby pałeczkę przejęli młodsi. Mają wiele do zrobienia w Grand Prix i innych imprezach indywidualnych, ale także w rywalizacji drużynowej. Uważam, że tej zmiany należało dokonać.

Przed Drużynowym Pucharem Świata na pewno wracają wspomnienia. Który finał ze swoim udziałem pamięta pan najbardziej?

- Było wiele momentów, które zapamiętałem. Zawsze starałem się zdobywać dla kraju złote medale. Ale tak, jest taki dzień i turniej, którego nigdy nie zapomnę. Wtedy pojawiły się wątpliwości, czy nam się uda, bo szło naprawdę ciężko. To był finał w Lesznie. Mieliśmy ulewę przed zawodami. Tor był zupełnie inny od tego, który chcieliśmy wtedy przygotować. Nic nie układało się po naszej myśli. Dwóch zawodników jechało dobrze, a dwóch źle. Mi przyszło pojechać w ostatnim wyścigu, który o wszystkim decydował. Wcześniej miałem problemy ze zdobywaniem punktów. Pamiętam, że wziąłem na siebie ten ciężar i w mojej głowie nie było wtedy nic innego niż myślenie o zwycięstwie. Stadion był wypełniony po brzegi, zawody oglądali fani przed telewizorami na całym świecie. Udało się. To był wielki dzień. Byliśmy faworytami, nie szło nam, ale ostatecznie i tak wygraliśmy. Mieliśmy później wielkie święto. Wyrwaliśmy Australii tytuł, a ja pokonałem na koniec Adamsa, który znał doskonale tor w Lesznie i był pewny, że puści sprzęgło najszybciej, a później przywiezie pierwsze miejsce. To wspomnienie zawsze będzie w mojej głowie.

W Drużynowym Pucharze Świata były różne lata. Zdarzało się, że Polacy byli murowanymi faworytami do złota, ale także momenty, kiedy nikt na nas nie stawiał. Jak jest tym razem?

- Uważam, że w tym roku jesteśmy faworytem. Mamy najlepszą i najmocniejszą ligę świata. Jeśli chodzi o Danię, Szwecję czy Anglię, to nad rozgrywkami w tych krajach mamy przewagę. Wszyscy Polacy, którzy pojadą w tegorocznej edycji DPŚ, mają już duże doświadczenie. Obojętnie, na którego zawodnika spojrzymy, to możemy o nim powiedzieć, że jeździł już na różnych torach. Wszyscy nasi żużlowcy są dobrze przygotowani. Poza tym, moim zdaniem piątka naszych zawodników jest najbardziej wyrównana. Z kłopotami zmagają się z kolei Duńczycy i Rosjanie. Dla tych drugich wielkim problemem jest kontuzja Grigorija Łaguty. Szwedzi również nie są w swoim najlepszym momencie. W związku z tym jesteśmy w mojej ocenie faworytem. Jeśli wszystko pójdzie prawidłowo, to możemy wywalczyć złoto. Trzeba jednak pamiętać, że każdy krążek naszych reprezentantów będzie sukcesem. Najpierw trzeba jednak zrobić pierwszy krok, którym jest awans z Vojens. Jeśli się nie uda, to nic się stanie. Można jechać na baraż i tam wywalczyć przepustkę. Jestem przekonany, że będziemy w finale i powalczymy tam o złoto.

ZOBACZ WIDEO TdP: emocje, ulewy, upadki i niezniszczalny Wellens (źródło TVP)

Czy w Vojens bardziej powinniśmy obawiać się Duńczyków czy Rosjan?

- Trudno to oceniać w ten sposób. Każdy bieg będzie niezwykle istotny. Vojens jest takim torem, który kocha lub nienawidzi. Wiele razy tam startowałem i mogłem się o tym przekonać na własnej skórze.

Co to znaczy?

- Wszystko będzie układać się jak z płatka albo będziemy mieć ciągle pod górkę. Musimy nastawić się na to, że każdy bieg będzie dla nas trudny. Obok będzie zawsze stać jeden Duńczyk i Rosjanin, którzy będą chcieli odbierać nam punkty. Uważam, że całe zawody należy podzielić na każdy kolejny wyścig. Jak już jednak powiedziałem, nasi zawodnicy są doświadczeni. W związku z tym jestem o nich spokojny. Wystarczy wspomnieć Macieja Janowskiego, który ma już ogromny bagaż. Bartek Zmarzlik jedzie znakomicie i coraz szybciej. Zna także ten tor. Jestem przekonany, że wszyscy sobie poradzą.

Finał odbędzie się w Manchesterze. Ten tor to zagadka dla wielu żużlowców. Czy zatem lepiej awansować tam od razu z Vojens czy jednak przejechać baraż, który byłby okazją do zapoznania się z tym obiektem?

- Tak naprawdę to nie ma większego znaczenia. Liczy się finał. Nic wielkiego się nie wydarzy bez względu na to, czy pojedziemy z półfinału czy z barażu. To drugie rozwiązanie byłoby o tyle lepsze, że byłaby dodatkowa okazja do jazdy. Nie wiem nawet, czy wszyscy nasi reprezentanci pojeździli już w Manchesterze. To przecież nowy tor. Jeśli wystartujemy zatem w barażu, to będzie okazja do pokonywania łuków i zapoznania się z panującymi tam warunkami. Ta kwestia nie jest jednak najważniejsza.

A czy w czasie pana występów w kadrze doszło kiedyś do kalkulacji i świadomie odpuściliście półfinał, żeby pojechać w barażu?

- Wszystko zależy od tego, jak układają się zawody. Każdy zawodnik ma w głowie myśl, że jest jeszcze jedna szansa. Jeśli drużyna jest mocna, to coś można zaplanować. Uważam jednak, że w DPŚ takich kalkulacji jest jak najmniej. Gdy zawody się układają, to trzeba je "brać" i wchodzić od razu do finału. Jeśli jednak jest tak jak rok temu w Gnieźnie, kiedy miał miejsce poważny upadek Jarosława Hampela, to jest jeszcze jedna szansa w barażu. Tam już trzeba jechać na sto procent.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×