Kiedyś wiązano z nim duże nadzieje. Czasu nie cofnie, ale dziś inaczej pokierowałby karierą

Kamil Tecław
Kamil Tecław
W 1999 roku zdecydował się pan na zmianę barw. Co najlepsze, trafił pan do największego rywala GKM-u - Apatora Toruń.

- Jeżeli miałbym wybrać między inwestowaniem w obcych zawodników, a próbą wyciągnięcia swojego zawodnika na prostą, to wybrałbym tę drugą opcję. Wolałbym go odpowiednio "dosprzętowić" czy załatwić pomoc psychologa. Wtedy ciężko było o takie rzeczy i nie funkcjonowało to w ten sposób. Sprowadzano zawodników z innych klubów, a swojemu dziękowano za współpracę. Znalazłem swoje miejsce akurat w Toruniu, ale była to dla mnie chyba bardziej przygoda, bo nie spędziłem tam dużo czasu.

Odjechałem kilka fajnych biegów. Pamiętam szczególnie mecz w Gnieźnie, który wygraliśmy 48:42, a ja zdobyłem sześć punktów i dorzuciłem do tego kilka bonusów. Już w pierwszym biegu musiałem stawić czoła obcokrajowcom Startu i udało mi się go wygrać. Fajnie się to wspomina. Miałem okazję pracować z takim trenerem jak Jan Ząbik. Dysponowałem nowym sprzętem, odbudowałem się i wróciłem w 2000 roku do Grudziądza.

Kiedy zaczynał pan przygodę z żużlem wielu twierdziło, że zapowiada się pan na solidnego ligowego jeźdźca. Patrząc z perspektywy czasu, czego zabrakło, żeby w dorosłym speedwayu odgrywać czołowe role? Przeskok do I ligi po awansie w 1995 okazał się zbyt wysoko zwieszoną poprzeczką?

- Być może. Kończyłem jeszcze wtedy wiek juniora i wiadomo, że Ekstraliga rządzi się własnymi prawami. Trzeba się w niej odpowiednio odnaleźć, poznać zawodników i tory. W jakimś stopniu na pewno nie ułatwiło mi to zadania. Nie można jednak powiedzieć, że było jakoś tragicznie.

Ciężko było o posiadanie najwyższej jakości silników i innych części?

- Wiele osób mi pomagało i tego sprzętu naprawdę było sporo. W 1995 roku udało mi się nawet zakupić silnik u Finn Rune Jensena, gdzie było o to bardzo trudno. Kiedy do GKM-u przyszedł Billy Hamill, nasz dostęp do silników z najwyższej półki się zwiększył. Załatwiał nam sprzęt od Carla Blomfeltda i innych czołowych mechaników. Jakie masz finanse, na taki sprzęt cię stać.

Po awansie GKM-u w 1995 roku nadal kupowałem silniki u Jensena. Miałem trzy jednostki napędowe od Duńczyka i żaden z nich mi nie pasował. To doskonały przykład na to, że weryfikacja sprzętu następuje dopiero na torze. Inaczej to działa na hamowni, gdzie nie ma tego obciążenia i inaczej na torze.

Kiedy zapadła decyzja o zakończeniu kariery? Nie było żal jej kończyć w wieku 29 lat?

- W 2003 roku nie posiadałem przede wszystkim dobrego sprzętu. Jeżeli miałem jeździć na 4-letnich Jawach i kibice mieliby na mnie gwizdać, to wolałem, żeby mnie zapamiętano z tej lepszej strony. Postanowiłem zakończyć karierę i zająć się rodziną.

Po latach pojawiła się myśl, że inaczej można było pokierować swoją karierą?

- Nawet w tym momencie, jak się trochę cofnę, to pewne zmiany bym na pewno wprowadził. Inaczej pewnymi sprawami bym pokierował, ale były takie czasy, jakie były i nic już nie zmienię. Czasu nie cofnę.

Grudziądzki tor - specyficzny, wąski i w pana czasach przyczepny. GKM przygotowuje obecnie mega twardy tor, na którym rozbija największe gwiazdy Ekstraligi.

- Zgadza się. Tor był wtedy inny. Było więcej glinki i można było z nim robić wręcz cuda. Teraz mamy twardą nawierzchnię, ale tak naprawdę z tym betonem to nie jest do końca takie oczywiste. Może być twardy i może być twardy, ale śliski. Jak się zrobi na torze pas, to będzie on trzymał i zrobi się taka "tarka". Właśnie o to chodzi w tym atucie. Mimo tego są mijanki, jest walka, co najlepiej pokazuje oglądalność meczów z Grudziądza w telewizji. To bardzo dobre przede wszystkim dla kibiców.

Największa oglądalność meczów w telewizji, klub o wzorowej kondycji finansowej, zadomowienie się w najwyższej klasie rozgrywkowej. Jak ocenia pan funkcjonowanie grudziądzkiego klubu i tego wszystkiego co dzieje się obecnie wokół GKM-u?

- Z tego co uda mi się przeczytać w prasie lub internecie, to klub jest wypłacalny i wiarygodny w stosunku do zawodników. Nie ma długów, stopniowo remontowany jest stadion. Wygląda już coraz lepiej pomimo tego, że leży tam gdzie leży. Wszystko idzie do przodu i z tego powinniśmy się cieszyć.

Pomyślałby pan kiedyś, że Tomasz Gollob będzie zdobywał punkty dla GKM-u?

- Na pewno nie. Nigdy nie przeszłoby mi to nawet przez myśl.

Jak porówna pan żużel z czasów, kiedy był pan zawodnikiem, a tym, który oglądamy teraz? Nie uważa pan, że te wszystkie zawiłości regulaminowe, nowe tłumiki wprowadziły w pewnym stopniu zniechęcenie do żużla? Speedway w pana czasach miał chyba zupełnie inny smak.

- Nie chciałbym nawet wymieniać tych wszystkich punktów obecnego regulaminu, bo jest dużo rzeczy, które są kompletnie nieistotne. W tym sporcie najważniejsze jest bezpieczeństwo zawodników i do tego powinni wszyscy dążyć. Ktoś wymyślił sobie zatkany tłumik. To tak samo jakbyśmy zapchali rurę w samochodzie i wszystkie spaliny dusiłyby się w silniku. Odbija się to na elastyczności silnika i wszystko działa zupełnie inaczej. Wszystko musi mieć ręce i nogi. Pojawiły się tłumiki przelotowe, ale nie oddają one do końca tej przepustowości. Nadal to nie jest to samo co kiedyś. Rura powinna być cała przelotowa. To moim zdaniem błąd w sztuce.

Po przejściu w wiek seniora Bartosza Zmarzlika, Patryka Dudka, Krystiana Pieszczka, czy też rok wcześniej Piotra Pawlickiego coraz mniej mamy talentów zapowiadających się na zawodników światowego formatu. Obecnie chyba tylko Maksym Drabik i Kacper Woryna mają szansę na coś więcej niż solidna jazda w lidze. Coraz mniej młodych chłopaków ciągnie do jazdy na żużlu. Dlaczego?

- Nie jest to tylko problem jednego klubu. Chociaż patrząc na Unię Leszno, to mają co jakiś czas kilku zdolnych chłopaków. Jest Kubera, Smektała czy też Kaczmarek, który zdecydował się na jazdę dla Torunia. W moich czasach do szkółki przychodziło 30 osób. Z tego sześciu zdało licencję, a dwóch zostało zawodnikami. Obecnie jest ich dużo mniej i powinniśmy robić wszystko, żeby coś z nich wykrzesać. Rozmawiać o wszystkim, żeby młodzież nie miała momentu zwątpienia w to co robi. W Grudziądzu ostatni sezon w roli młodzieżowca czeka Mateusza Rujnera i oby był on dobry. Moim zdaniem powinien dużo więcej czasu poświęcać na doskonalenie swojej jazdy i myślenie na torze. Tych startów ma niestety mało. Klucz to jazda, jazda i jeszcze raz jazda.

Będzie można pana spotkać na Hallera przy okazji spotkań GKM-u w tegorocznym sezonie? Na co stać pana zdaniem grudziądzką drużynę w sezonie 2017?

- Oczywiście. Już w zeszłym roku w miarę możliwości pojawiałem się na spotkaniach GKM-u w Grudziądzu. Na Hallera mamy najlepsze biegi w PGE Ekstralidze, więc warto być na zawodach. Na co stać GKM? W większości każdy zna tych zawodników z seniorskiego składu, bo jeździli tu już w zeszłym roku, a niektórzy dłużej. Fajne posunięcie z pozyskaniem Krystiana Pieszczka, bo jest to moim zdaniem perspektywiczny zawodnik i może się okazać strzałem w dziesiątkę. Juniorzy muszą dołożyć trzy razy więcej pracy niż wcześniej i poświęcić na to wszystko jeszcze więcej czasu. Wtedy będą efekty. Oby nie było kontuzji i zobaczymy co da los, i przyniesie przyszłość.

Rozmawiał: Kamil Tecław 




KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Czy Piotr Markuszewski powinien zająć się szkoleniem młodzieży w Grudziądzu?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×