Żużel. Peter Ljung: Uderzyłem w słup, a rodzina była 10 metrów dalej. Nikt nie wiedział, co mi się stało [WYWIAD]

Przeleciał przez bandę i uderzył w słup. Z odległości 10 metrów patrzyła na to jego rodzina. - Powiedzieli, żebym więcej już tak nie robił, a ja obiecałem, że się postaram - mówi Peter Ljung, uczestnik jednego z największych karamboli sezonu 2020.

Jarosław Galewski
Jarosław Galewski
Peter Ljung WP SportoweFakty / Sebastian Maciejko / Na zdjęciu: Peter Ljung
Jarosław Galewski, WP SportoweFakty: W ostatnich latach był pan mocno związany z Unią Tarnów. Dlaczego doszło zatem do zmiany klubu w Polsce?

Peter Ljung, nowy zawodnik Cellfast Wilków Krosno: To był najwyższy czas, żeby coś zmienić. Zarówno dla mnie, jak i byłego klubu. W sporcie i w życiu czasami potrzeba kolejnych wyzwań. Nowi ludzie i nowe otoczenie przekładają się na to, co dzieje się w sferze mentalnej. Myślę, że tego właśnie potrzebowałem. Jestem przekonany, że to był właściwy ruch.

A dlaczego Wilki Krosno?

Słyszałem wiele dobrego o klubie. Tych pozytywnych opinii na ich temat przybyło zwłaszcza przez ostatni rok. Zauważyłem, że w Krośnie przybywa sponsorów. Poza tym mają świetny tor. Czuję, że dobrze się na nim odnajdę. Nie ukrywam, że widziałem również, jak była budowana drużyna. Ta filozofia mi się naprawdę spodobała. Uważam, że działacze stworzyli naprawdę solidną ekipę z kilkoma doświadczonymi zawodnikami, którzy są jednak ciągle głodni sukcesów.

Co do toru w Krośnie, to pewnie będzie dla mnie wyzwaniem, bo kiedy byłem tam ostatnio, to mieli jeszcze starą, czarną nawierzchnię. Z drugiej strony nie ma się chyba czego obawiać. W końcu to tylko żużel. Dwa łuki, dwie proste. Dam radę.

Jaki był dla pana miniony sezon?

Wszystko było w nim trudne przez pandemię. Pojawiły się problemy zarówno z treningami, jak i meczami sparingowymi. Poza tym wchodzenie w sezon w lipcu było czymś naprawdę dziwnym. Trzeba było to jednak zrobić, ale niespodzianki czekały na każdym kroku. Nie mogliśmy normalnie pójść do szatni ani wyjść na prezentację. Od razu musieliśmy stawać pod taśmą i rywalizować. Można powiedzieć, że rytuał związany z meczami kompletnie się zmienił i to było trudne. Myślę, że najbardziej pod względem motywacyjnym.

ZOBACZ WIDEO Żużel. PGE Ekstraliga 2020: "giętki Duzers" - żużlowa nauka jazdy

Jeśli chodzi o moje wyniki, to na pewno nie jestem z nich zadowolony, ale czy sam siebie rozczarowałem? Tego już bym nie powiedział, bo okoliczności rywalizacji były naprawdę szczególne. Mierzyłem się z rzeczami, do których nie byłem przyzwyczajony i trudno było mi się w tym odnaleźć. Do tego wszystkiego doszły te nieszczęsne limitery. Motocykle kompletnie przez to nie funkcjonowały. Dla wielu żużlowców przez długi czas był to ogromny kłopot. Ja też zaliczałem się do tego grona. Nie ma już jednak sensu do tego wracać. Było, minęło.

Jest pan kolejnym zawodnikiem, który mówi, że limitery były pomyłką.

Mówię tak, bo to był naprawdę koszmarny pomysł. Uważam, że tego typu rozwiązania powinny zależeć od samego zawodnika.

To znaczy?

Część z nas lubi startować z pełnego gazu, a inni używają go w 20 proc. Nie rozumiem, dlaczego ktoś próbuje w to ingerować. To my powinniśmy dokonywać wyboru, co robimy na starcie. Dodam również, że z wprowadzeniem limiterów wiązały się ogromne koszty, a przecież mieliśmy pandemiczny sezon z cięciami w kontraktach i mniejszą liczbą imprez.

W sezonie 2020 uczestniczył pan w jednym z najkoszmarniej wyglądających upadków, które miały miejsce na torach żużlowych. W meczu ligi szwedzkiej przeleciał pan przez bandę i uderzył w słup. Pamięta pan w ogóle cokolwiek z tego wydarzenia?

Jeśli mam być szczery, to pamiętam prawie wszystko. Ostatnim obrazkiem, który mam przed oczami, był właśnie moment uderzenia w słup.

Koszmarny wypadek Petera Ljunga w lidze szwedzkiej:

To był najgorszy upadek w pana karierze?

Z pewnością jeden z najgorszych, ale co ciekawe, konsekwencje nie były wcale takie straszne. Trochę bolała mnie głowa, a poza tym złamałem kilka żeber. Przyznam jednak, że moje ciało cierpiało przez resztę sezonu. Nie byłem sobą i nie mogłem pokazać pełni swoich możliwości.

Oglądał pan w ogóle później nagranie z wypadku czy może wolał pan o tym jak najszybciej zapomnieć?

Obejrzałem, bo zawsze wychodzę z założenia, że dzięki temu można się czegoś nauczyć i nie popełnić w przyszłości tych samych błędów. Mogę się przyznać, że odpaliłem ten filmik nawet kilka razy. Teraz myślę sobie: całe szczęście, że nie uderzyłem prosto w słup. Byłem ustawiony nieco bokiem i myślę, że to mnie uratowało. Poza tym dobrze, że tak się stało z jeszcze jednego powodu. Kilka metrów dalej była betonowa trybuna VIP. Gdybym tam doleciał, to kto wie, czy nie byłoby jeszcze gorzej. Tego się już jednak nie dowiemy.

Na trybunach była pana rodzina.

Tak naprawdę to stali bardzo niedaleko miejsca, gdzie wylądowałem. To była odległość może 10 metrów. Widzieli wszystko z bardzo bliska. To było dla nich naprawdę okropne przeżycie. Po upadku byłem przecież znokautowany. Straciłem przytomność i tak naprawdę nikt nie wiedział, co się ze mną dokładnie stało.

Rodzina nie powiedziała panu po tym wszystkim, że może lepiej byłoby dać sobie już spokój z żużlem?

Powiedzieli jedynie, że może byłoby lepiej, gdybym się w ten sposób już nie przewracał.

I co pan im powiedział?

Że się postaram.

Potrafi pan w logiczny sposób wyjaśnić, jak to jest możliwe, że żużlowcy po takim upadkach wracają tak szybko do ścigania i zapominają, że cokolwiek się stało?

To bardzo dobre pytanie, ale zapewniam, że nie zawsze tak się dzieje. Niektórzy mają odpowiednią mentalność i potrafią wyzbyć się negatywnych myśli. U innych jest z tym problem. Jestem w żużlu wiele lat i po drodze widziałem naprawdę wielu żużlowców, którzy zapowiadali się świetnie. Nagle przyszedł poważny dzwon i już nic nigdy nie było takie samo jak wcześniej.

To co w takim razie jest kluczowe?

Myślę, że kluczowe jest myślenie, że wypadki po prostu się zdarzają i trzeba iść dalej. Żużel jest niebezpieczny, ale życie także. Możesz przechodzić przez ulicę i zostać potrącony przez pijanego kierowcę. To możliwe, ale przecież o tym na co dzień nie myślisz. Na torze obowiązuje ta sama zasada. Odkręcasz gaz na maksa, a o reszcie zapominasz.

Ma pan 38 lat. Jak długo potrwa jeszcze pana zawodowa kariera?

Powiedziałbym, że mam tylko 38 lat. Czuję się młodo.

Czyli długo?

Do tej pory myśl o zakończeniu kariery nie przeszła mi jeszcze przez głowę. Cały czas sprawia mi to przyjemność, a poza tym zgłaszają się po mnie kolejne kluby, a to chyba znaczy, że nie jest jeszcze ze mną tak źle. Pewnie nadejdzie moment, że powiem dość, ale na razie kompletnie tego nie czuję. Na razie chcę zrobić wszystko, żeby kolejny sezon był dla mnie bardziej udany. Sporo nad sobą pracuję i wierzę, że to przyniesie efekty.

Zobacz także:
Znamy terminarz eWinner 1. Ligi
GKM zażegnał dawne problemy

Pomóż nam ulepszać nasze serwisy - odpowiedz na kilka pytań.

Czy Peter Ljung będzie liderem Wilków Krosno?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×