- Przez ostatnie tygodnie nocowaliśmy z Mikołajem na balkonie. Pogoda nas rozpieszczała, bo było poniżej zera. A to idealne warunki przygotowań do wspólnej wyprawy na pięciotysięcznik pod Mount Everestem - tłumaczy 39-letni Łukasz Adamczyk.
Pasję do gór odkrył w samym środku pandemii pod koniec 2020 roku. Właściciel dwóch szkół w Bielsku-Białej oraz muzyk (gra na saksofonie) postanowił zmienić coś w życiu. - Kolega zasugerował wyprawę w góry. Miał być Mount Blanc, ale ja wolałem Mount Everest. Bo jest wyżej - opowiada nam.
W pół roku zdobyli 25 szczytów Tatr Wysokich, zaliczyli kurs wspinaczki skałkowej i w kwietniu ruszyli do Nepalu.
Zatrzymani na lotnisku
Nie było mowy, by od razu porwać się na Everest, w pierwszej próbie postawili na Island Peak (6189 m.). Do szczytu zabrakło 120 m. - Warunki fatalne, ogromne ryzyko. Musieliśmy wrócić - wspomina Adamczyk.
Po zejściu na dół wrócili do Katmandu, skąd mieli dotrzeć do Polski. Na lotnisku zabrali ich żołnierze i zamknęli w hotelu. Po kilkunastu dniach mogli wrócić do kraju. Z żoną i sześcioletnim synem, Mikołajem, Adamczyk rozmawiał przez telefon.
- Wtedy syn postanowił, że też chce zobaczyć najwyższy szczyt świata. Usłyszałem: "Tato, nie będziesz już sam chodził po tych Tatrach i Himalajach" - opowiada nam Łukasz.
Z przedszkola na Rysy
Gdy wrócił z Nepalu, okazało się, że Mikołaj nie żartował. Naciskał na pierwsze wspólne wyjście w góry.
Łukasz: - Chciał wejść na Mnicha (2068 m.). Najpierw musiałem zabrać go na coś łatwiejszego. Postawiliśmy wejść na Kościelec (2155 m.). Zakładałem, że podda się na wysokości Murowańca (ok. 1500 m.) i temat wypraw sam się zakończy. Ruszyliśmy z pełnym ekwipunkiem - uprzęże, linki, kaski, asekuracja. Wszystko się przydało. Dotarliśmy na szczyt, po kolejnych wyprawach weszliśmy także na Mnicha. A potem był już "kosmos".
Ojca Mikołaj przekonał. A co z resztą rodziny? - Na początku wszyscy patrzyli na nas jak na dziwaków. Zmieniło się, gdy zobaczyli, że to syn ciągnie nas w góry. Ale zawsze pojawiają się obawy, gdy zaczynamy się pakować. Dopiero kiedy schodzimy ze szczytu, mówimy przez telefon, że wracamy, czujemy przez słuchawkę westchnięcie z ulgą - mówi z przejęciem ojciec sześciolatka.
W sumie ojciec z synem zdobyli ponad 20 szczytów, w tym alpejski Tofana di Rozes (3225 m.). A na jeden weszli w tajemnicy przed mamą, Karoliną. W listopadzie zeszłego roku.
Łukasz: - Spakowałem Mikołaja dzień wcześniej. Mieliśmy jechać do przedszkola i wylądowaliśmy na Rysach. Mama już się nawet nie zdenerwowała. Zobaczyła nasze zdjęcie i stwierdziła, że nic tego nie powstrzyma.
Początek o piątej rano
W poniedziałek rodzice wychodzą do pracy. Zabierają ze sobą Mikołaja, który przeszedł na nauczanie indywidualne. Kontakty musi ograniczyć do minimum, by nie zachorować przed wyprawą. Wieczorem pakowanie i wyjazd w Tatry. We wtorek ojciec z synem dzień zaczynają około piątej rano i ruszają w góry. W środę znów do pracy, Mikołaj wychodzi na trening na ściance, potem szkoła narciarska. W weekend znów ruszają w góry.
W międzyczasie masa badań. Kardiologiczne, ortopedyczne, wydolnościowe. Adamczykowie odebrali już też komorę hipoksyjną, która będzie symulowała warunki oddechowe na konkretnych wysokościach. Odbywają też specjalne testy imitujące warunki bazy pod Mount Everestem.
Łukasz: - Źródeł na temat przygotowania dziecka do wyjścia w góry jest jak na lekarstwo. Mieliśmy zaufaną znajomą z Ukrainy, ale zmarła na koronawirusa. Szukamy badań ze Stanów Zjednoczonych. Dużo pracujemy z lekarzem Mikołaja. Sprawdzamy wszystko, żeby na miejscu było w pełni bezpiecznie.
Do tego specjalistyczny sprzęt. Zdarzało się, że od poszukiwania ubrań dla syna łatwiejsze byłe niektóre wyprawy. Problem zwykle ten sam - brakuje rozmiarów dla tak małych dzieci. Teraz wyzwaniem jest znalezienie odzieży odpornej na himalajskie temperatury spadające nawet do -30 stopni. Często współpracują z firmami, które po raz pierwszy muszą wyprodukować specjalną bieliznę czy kurtki dla sześciolatka. Łukasz ze znajomymi himalaistami musiał modyfikować czekan i raki.
Na koniec wszystko nosi ojciec. Mikołaj w górach chodzi bez plecaka, by nie przeciążać kręgosłupa. Na zimowe wejście w góry dziecko potrzebuje kurtkę, kombinezon, łapawice, trzy pary rękawic, kominiarki, gogle, maskę na twarz, tłusty krem z mocnym filtrem i parę raków.
Sprzedany samochód
Na pytanie o pieniądze Łukasz odpowiada błyskawicznie. - Sprzedałem już nasz samochód - mówi i po chwili dodaje: - To nie jest moim priorytetem. Ważniejszy jest czas z rodziną i przyjaciółmi. I zobaczenie kawałka świata. Zresztą nie potrafię odpoczywać w kurorcie, leżeć pod palmą i popijać drinków.
Zdarza się, że w góry wychodzi cała trzyosobowa rodzina. Jednak najczęściej Mikołaj wyrusza tylko z ojcem. Na wspólnych wyprawach nagrywają filmy, które trafiają na Instagram przedszkolaka lub jego kanał na Youtube.
Łukasz: - Przygotowując się do wyprawy w Himalaje, często widziałem rodziny z kompletnie niezabezpieczonymi dziećmi. W trampkach, bez kasków, bez uprzęży, bez asekuracji. Chcemy podzielić się wiedzą, którą zdobywam od przyjaciół z TOPR-u i przewodników wysokogórskich. Sprawdzamy wszystko z nimi i lekarzami. A i tak czytamy, że robimy dziecku krzywdę. Przecież potrafimy się wycofać. Nie zdobywamy tych szczytów za wszelką cenę.
Tak było z atakiem na Giewont. Plan był ambitny, ale Mikołaj z Łukaszem utknęli na wysokości Kasprowego Wierchu. - Zamieniliśmy to w fantastyczne szkolenie - wspomina ojciec. W trzymetrowej zaspie wykopali jamę, tam zrobili obiad i spędzili kilka godzin.
Pulsoksymetr na palcu
Niebawem najtrudniejszy - jak dotąd - test. Zimowa wyprawa na pięciotysięcznik w Himalajach. 8 lutego zaczną misję, której celem jest zdobycie Kala Pattar (5644 m.).
- Bywało, że śniła mi się ta liczba. Budziłem się i wydawało się, że dochodzimy do bazy - wyznaje Łukasz.
Najwięcej mówi jednak o opiece nad synem. W górę wyjdą z Szerpą, z którym Łukasz będzie miał dyżury przy Mikołaju. W nocy będzie miał na palcu pulsoksymetr, alarmy, pełna kontrola nad jego formą i zdrowiem. Do tego w ramach ubezpieczenia w pogotowiu będzie czuwał śmigłowiec.
Łukasz: - W wyprawach z sześciolatkiem najtrudniejsze są dwie rzeczy. Pierwsza - bycie zawsze dwa kroki dalej. Przewidywanie ryzyka. Druga - odpowiadanie na miliard pytań. Buduję stanowisko, a on pyta, czy spotkamy tu niedźwiadka, jak nazywają się małe kozice, czy koleguję się ze świstakiem albo ile waży niedźwiadek. I po powrocie do domu sprawdzam odpowiedzi w internecie, by kolejnym razem go nie zawieść.
I dodaje: - Najwspanialsze jest samo wspinanie się na górę. Scementowało to naszą relację, bo nigdy jeszcze tak dobrze nie znałem własnego syna. Wiem, jakie bajki są na czasie, jak nazywają się jego koledzy w przedszkolu. Brakowało tego, gdy byłem w pogoni za pieniądzem. Nauczyłem się słuchać własnego dziecka.
* Najmłodszym zdobywcą najwyższej góry świata (Mount Everest) jest Jordan Romero. Amerykanin wszedł w 2010 roku na dach świata mając zaledwie 13 lat, 10 miesięcy i 10 dni.
Z kolei Gandham Bhuvan Jai (Indie), gdy miał zaledwie 8 lat, wspiął się na Elbrus (5642 m n.p.m.), czyli najwyższy szczyt Kaukazu.
W 2021 roku 4-latek z Indii (Advait Golechha) został najmłodszym człowiekiem, który dotarł do bazy pod Mount Everest. Baza jest usytuowana na wysokości ok. 5300-5500 m n.p.m.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: syn gwiazdy futbolu zabawił się z piłką. A potem ta radość!