Facebook / Na zdjęciu: Tomasz Mackiewicz

Rocznica śmierci Tomasza Mackiewicza. Dominik Szczepański: przez 8 lat wszyscy się z niego śmiali

Krzysztof Gieszczyk

Mackiewicz i Revol zdobyli Nanga Parbat, jednak potem rozpoczęła się dramatyczna walka. Nowe zaskakujące informacje przekazał autor książki o Mackiewiczu - do ataku szczytowego Polak ruszył z zatruciem pokarmowym, a na samą Nangę udał się z depresją.

Bez przesady można powiedzieć, że tą sprawą żyła cała Polska. Rok temu w styczniu wejście na szczyt Nanga Parbat (8126 m) Tomasza Mackiewicza i Elisabeth Revol zakończyło się powodzeniem. Niewiele osób zainteresowałoby się tym wyczynem, gdyby nie dramat podczas zejścia. Francuzka i Polak nie byli w stanie samodzielnie opuścić szczytu, rozpoczęła się rozpaczliwa akcja ratunkowa.

Spod K2 w Karakorum ruszyła na pomoc grupa z Narodowej Wyprawy Zimowej. Denis Urubko i Adam Bielecki po nocnej, rekordowo szybkiej wspinaczce, dotarli na 6000 m do Revol i pomogli jej zejść. Tomasza Mackiewicza nie udało się uratować, nie pozwoliła na to pogoda. Jego siódma wyprawa na Nangę okazała się ostatnią. - Cała akcja była cudem, że się odbyła - powiedział Dominik Szczepański, podróżnik i dziennikarz, autor książki "Czapkins. Historia Tomasza Mackiewicza".

Krzysztof Gieszczyk, WP SportoweFakty: Dlaczego nikt nie powiedział Tomaszowi Mackiewiczowi, żeby przestał wreszcie wchodzić na Nangę w stylu, który preferował? Że jeśli dalej będzie tak ryzykował, to ma dużo większe ryzyko zginąć?

Przed pierwszą wyprawą na Nanga Parbat w 2010 roku Tomek i Marek Klonowski (wspinaczkowy partner Mackiewicza - dop. red.) wysłali maila do Artura Hajzera (był szefem programu Polski Himalaizm Zimowy). Zadali pytania, co mają robić, bo ruszają pierwszy raz w Himalaje. Odpisał im w czterech punktach, m.in. zrobić kurs tatrzański zimowy, pojechać na ośmiotysięcznik w lecie, na siedmiotysięczniki, a dopiero potem przymierzyć się do Nangi. Mackiewicz był górskim naturszczykiem, a żeby pojąć, czemu wyjechał w góry, trzeba prześledzić całe jego życie.

Od momentu, kiedy opuścił dom, wiedział że musi sobie radzić samemu. Był skazany tylko na siebie, kiedy leczył się w ośrodku Monaru z uzależnienia od heroiny. Pojechał samotnie do Indii autostopem, potem rowerem do Bangladeszu, wrócił z groszami w kieszeni. Tomek był człowiekiem, który nienawidził ograniczeń. Jak mu się powiedziało "nie rób tego", to on to robił na przekór. Łamał przepisy, zbierał dużo mandatów, a kiedy go denerwował system, to chciał go pokonać. Podobnie było ze wspinaniem. Kiedy pierwszy raz pojechali z Markiem na Nangę, to nie mówili, że ją zdobędą. Pojechali na rekonesans. Poszło im źle podczas pierwszych dwóch wypraw, dopiero trzecia coś zmieniła, bo przekroczyli 7 tysięcy metrów. Marzenie, żeby zdobyć ośmiotysięcznik, zaczęło się krystalizować. To już nie są czasy tradycyjnej drogi himalaisty: jeśli czegoś nie zrobiłeś w Tatrach, to nie masz czego szukać w wysokich górach. Tomek uczył się wspinania w Himalajach.

ZOBACZ WIDEO Elisabeth Revol: Mam w sobie dużo gniewu. Mogliśmy uratować Tomka 

To dobra droga zdobywania nauki?

Historia Tomka pokazuje, że Nanga Parbat zdobywało zimą 30 wypraw, a drugie zimowe wejście w historii należy do Polaka. Od kilkudziesięciu lat wielu wybitnych himalaistów próbowało zdobyć szczyt i nic im nie wychodziło: Denis Urubko, Maciej Berbeka, Simone Moro i wielu innych. Udało się Mackiewiczowi. Bezpieczniejsze na pewno jest założenie bazy z ubezpieczeniem i zapleczem, ale Tomka to nie interesowało. On nie był standardowym himalaistą.

Czy Vanessa O'Brien - amerykańska wspinaczka - miała rację, kiedy zarzucała Denisowi Urubce i Adamowi Bieleckiemu zaprzestania poszukiwań Tomka, po uratowaniu Elisabeth Revol?

Tę wypowiedź trzeba chyba traktować jako niepoczytalność. Z Vanessą była taka sytuacja, że przed ostatnią wyprawą dołożyła Tomkowi jakieś pieniądze. Możliwe, że doszły do tego wszystkiego emocje. Tomek jeździł początkowo za swoje, podczas czwartej wyprawy dostał wsparcie sprzętowe brytyjskiej firmy outdoorowej Rab, ale poza tym zbierał finanse dzięki akcjom crowdfundingowym. Adam Bielecki opowiadał po tej akcji, że czasami ma wrażenie, jakby ludziom się wydawało, że poszli szukać kogoś z latarkami w lesie. Oni się wspinali kilometr w górę po starych linach poręczowych w lodowej rynnie Kuluaru Kinshofera w nocy. Musieliby wejść na 7300 m, czyli pokonać 2300 m przewyższenia, w warunkach zimowych, gdzie większość z tych 30 wypraw nie dotarła nigdzie tak wysoko.

I jak mieliby wtedy pomóc Mackiewiczowi? Wydaje się to niemożliwe.

Bielecki opowiadał: wyobraź sobie, że masz nieprzytomnego kolegę i musisz go przenieść 100 m we dwóch. Oni tymczasem musieliby po bardzo niebezpiecznym terenie, wśród szczelin i seraków, znieść człowieka 2 kilometry w dół.

Dominik Szczepański, autor książki o Tomaszu Mackiewiczu (fot. Michał Dzikowski)

Wiele osób broniło Revol przed hejtem. Czy ona rzeczywiście została tak mocno potraktowana w mediach?

Jeśli została skrytykowana, to dlatego, że wypowiadali się ludzie nie mający pojęcia o wspinaniu. Tomek na szczycie powiedział jej, że nic nie widzi, zachorował na ślepotę śnieżną. Miał problemy z oddychaniem. Elizabeth sprowadziła go 800 m w dół w nocy po trudnym terenie, a potem siedziała z nim do rana. Poszła następnie bezskutecznie szukać namiotu, wróciła do Mackiewicza, wyciągnęła go na chwilę ze szczeliny, żeby choć na moment ogrzał się w słońcu. Zabezpieczyła Tomka, a potem zaczęła schodzić. Zostawiła plecak, włożyła nogi swojego partnera do środka, zostawiła mu też ciepłe rękawiczki. Wierzyła, że to go uratuje, bo dostała informację, że helikoptery nie podejmą dwóch osób z tej wysokości. Ona schodząc chciała uratować Tomka. Nie wyobrażam sobie, że można kogoś oskarżać, nie będąc w takiej sytuacji.

A miał pan kiedykolwiek przeczucie, że Revol próbuje się wybielić i przedstawić swoje zachowanie w lepszym świetle niż było w rzeczywistości?

Nie. Prześledziłem jej relację wspinaczkową z Tomkiem. Był to głęboki i ciekawy związek. Elisabeth jest zawodowym sportowcem. Od dziecka ćwiczyła gimnastykę, jest nauczycielką WF-u, kilkanaście lat temu zaczęła się wspinać. Byłem u niej w domu, wiem, jak się odżywia, tam nie ma miejsca na nic, co nie kojarzy się ze sportem. Wybrała przy tym górskiego naturszczyka, który nie zawsze prowadził się świetnie.

Z jakiegoś powodu wracali do siebie przez 3 lata i razem się wspinali. Zauważmy, że pochodząc z różnych środowisk, bardzo się lubili. Wszystko potrafili przegadać i w końcu decydowali razem. Elisabeth opowiadała, że Tomek pokazał jej pewną mistyczną relację z górą. Opowiadał jej także o duchu zamieszkującym górę. Śmiała się trochę z tego, ale widziała, jak Nanga oddziałuje na Tomka. Mogła mu zaufać i widziała, że jest dobrym człowiekiem.

Nie możemy winić Revol za losy Tomasza Mackiewicza. Czemu część środowiska alpinistycznego tak łatwo obwiniała Adama Bieleckiego i Artura Małka za Broad Peak z 2013 roku? Wtedy na szczyt weszli wspólnie z Maciejem Berbeką i Tomaszem Kowalskim. Grupa rozdzieliła się już podczas wchodzenia, dwaj ostatni zmarli podczas zejścia, a jako winowajców wskazano Bieleckiego i Małka. Dlaczego w jednej wyprawie od razu uznajemy, że nie dało się nic więcej zrobić, a w drugiej szukamy odpowiedzialnych?

Hmmm, dobre pytanie. Wydaje się, że chodzi o dwie rzeczy: nieznajomość tematu...

... ale Bieleckiego nie krytykowali tylko laicy, żeby wymienić Ryszarda Gajewskiego, Macieja Pawlikowskiego i Annę Czerwińską. To są w historii polskiej wspinaczki wielkie nazwiska.

To może chodzi o emocje, bo Pawlikowski i Gajewski długo byli związani z Berbeką, pochodzili z Zakopanego, razem pracowali. Na Broad Peaku się rozdzielili, tu do końca Elisabeth i Tomek byli razem. Adam i Artur w 2013 roku zeszli o własnych siłach, tu Francuzka musiała być ratowana. Może chodzi o to, że nie znając dobrze historii wspinaczki, nigdy nie będąc w takich warunkach, próbujemy sobie uprościć te sytuację: oni dali sobie radę, więc są winni, czego nie można powiedzieć o Revol i Nanga Parbat. Łatwo jednak, bez znajomości alpinizmu, wydać fałszywy osąd.

Mówiono, że Bielecki zmazał swoje winy z Broad Peaku akcją ratunkową na Nanga Parbat. Miał co zmazywać?

Nie. Kiedy Adam tam szedł, zastanawiałem się nad jego sytuacją. Internetowi hejterzy mogli myśleć, że Bielecki jest bez wyjścia, bo gdyby nie poszedł - zarzucaliby mu, że nie podjął akcji. A kiedy poszedł, no to zmazał winę z Broad Peaku. Niezależnie od przeszłości, i tak ruszyłby Tomkowi i Elisabeth na pomoc. Byli najlepiej zaaklimatyzowani z Denisem, byli najszybsi, znali tę ścianę. I bardzo chcieli pomóc.

Na drugiej stronie dowiecie się, co Tomasz Mackiewicz obiecał mieszkańcom pakistańskich wiosek, czemu uważał Simone Moro za kłamcę i dlaczego musiał tłumaczyć się przed wojskiem oraz policją.

[nextpage]


Możemy tę akcję nazwać sukcesem? Uratowano Revol, ale zmarł inny członek wyprawy.

Cała akcja to był cud, że się odbyła. Było zaangażowanych w nią kilkanaście osób z kilku krajów na świecie. Przez 3 dni korespondowali ze sobą, załatwiali ubezpieczenie, helikoptery, rozważali różne scenariusze, kontaktowali się z bazą pod K2, z ambasadą polską i francuską. Do końca nie wiadomo było, czy polecą. Czy sukcesem jest, że jedna uratowana, a nie dwójka - nie wiem. Nie potrafię tego ocenić.

To nie była pierwsza akcja ratunkowa, gdzie niemal na żywo mogliśmy obserwować umieranie człowieka.

Takie rzeczy już się działy. Nie tylko na Broad Peaku, ale na przykład w 2005 roku akcja ratowania Słoweńca Tomaza Humara. Wchodził na Nanga Parbat, utknął na wysokości 6000 m, wszyscy o tym trąbili. Akcja z Tomkiem nie była jakimś precedensem pod tym względem.

Wyprawę Tomasza Mackiewicza krytykował Krzysztof Wielicki, Marcin Miotk (polski alpinista - dop. red.) wytykał zmarłemu, że myślał o górze, choć w domu czekały na niego dzieci. Aleksander Lwow, znakomity himalaista, również wygłaszał krytyczne oceny - że Mackiewicz powinien zawrócić w krytycznym momencie, czego nie zrobił.

Pisząc biografię, musisz postawić się po wielu stronach sporu wokół Tomka. Trzeba patrzeć na jego całe życie. Zaczął jeździć na Nanga Parbat dla frajdy, ale w pewnym momencie zdobycie tej góry stało się jego celem. Miał dużo długów, niepoukładane życie, chciał zostawić coś dzieciom. W pewnym momencie zaczął myśleć, że tam wejdzie jako pierwszy w historii i zarobi porządne pieniądze, przez co pomoże wielu osobom i samemu sobie. Także mieszkańcom pakistańskich wiosek, którym obiecał doprowadzenie prądu czy wody. Zawsze podczas poprzednich sześciu wypraw wiedział, kiedy zawrócić. Ludzie uważali go za wariata, ale niech ci krytykujący go zauważą, że wcześniej potrafił podjąć słuszną decyzję. I to niezależnie od tego, jak blisko był od szczytu - 300 czy 600 metrów.

Na ostatnią wyprawę jechał skryty w sobie, z depresją, bo Nanga Parbat została zdobyta zimą 2 lata wcześniej (26 lutego 2016 na szczyt weszli: Simone Moro, Muhammad Ali i Alex Txikon - dop. red.). Tomek w to nie wierzył, nigdy się z tym nie pogodził. Podczas ostatniej wyprawy chciał coś udowodnić, także to, że jego zdaniem Nanga Parbat wciąż nie została zdobyta. Zderzył się ze swoim ego, przecież na szczycie nie czekał żaden skarb, tylko kupa kamieni, ale z drugiej strony liczył, że wreszcie coś zarobi.

ZOBACZ: Ratownicy z Nanga Parbat uhonorowani. To prestiżowa nagroda >>

Liczył także, że pokaże środowisku - jestem wspinaczem z pierwszej ligi?

Tak. Środowisko przez 8 lat się z niego śmiało. W końcu zdobył górę bez tragarzy, w małym zespole, niemal bez lin poręczowych. To był styl bliski stylowi alpejskiemu. Do ataku szczytowego wychodził z zatruciem pokarmowym, o czym się nie mówiło. Wspomniał tylko o tym raz lekarz Elisabeth Revol.

Tomasz Mackiewicz mówił w jednym z wcześniejszych wywiadów, że mógł wyjechać za granicę i zarabiać 2,5 tys. euro miesięcznie, ale go to nie pociągało. O regularnej pracy nie myślał. Miał zaległości alimentacyjne, których nie spłacał, firma - długi i plajta. Pojechał w Himalaje z linami kupionymi gdzieś w sklepie rolniczym, właściwie bez ubezpieczenia. Jak masz dzieci i długi wobec nich, to zaciskasz pasa i myślisz o nich. Tymczasem Tomasz Mackiewicz wziął plecak i nie przejmując się niczym, pojechał na kawałek zamarzniętej skały.

Dbał o dzieci, kiedy tylko mógł. Spędzał z nimi wolną chwilę, troszczył się o byłą żonę i obecną partnerkę. Nie wyciągał od nich pieniędzy. Pracował cały rok, żeby rodzinę zabezpieczyć, ale Nanga była jego pasją. Trochę jestem stawiany w sytuacji, że muszę ocenić osobę, o której pisałem. Jedni mogą uważać, że najpierw zadbaj o rodzinę, a kiedy masz dzieci, zostaw góry, bo możesz zginąć. A może rację mają inni, dla których ważniejsze są wartości bardziej abstrakcyjne, które nas pociągają. Może ewolucja człowieka odbywa się także dlatego, że ktoś poszedł tam, gdzie innych nie było.

To jednak nie był taki przypadek jak Kolumb odkrywający nowy ląd 500 lat temu. Wiemy, co jest na górze i poza nią. Poza dodaniem 2 linijek w Wikipedii twoje wejście nic nie zmieni.

A może zmieni ciebie? Czy każda zmiana, żeby była coś warta, musi być akceptowana społecznie, przez wszystkich dookoła? Tomek chciał udowodnić coś bardzo ważnego: kiedy wszyscy ci mówią, że się nie da, że zwariowałeś, ty pokażesz, że się da. Zauważmy też, że dla Tomka zdobywanie Nangi było próbą zmiany ekonomicznej: myślał, że na tym zarobi. Wiedział, że jeśli zostanie pierwszym zimowym zdobywcą, to skończą się problemy i zapanuje nad swoim życiem.

Nie znosił mieszkać w Polsce, wiele rzeczy go tu denerwowało. Mieszkając w Irlandii, dla tamtejszych mieszkańców wspinanie było czymś tak abstrakcyjnym, że wszyscy raczej byli zaskoczeni jego pasją, nie oceniali go. Zarabiał pieniądze, dobrze się czuł wśród nowych sąsiadów.

Helena Pyz, polska misjonarka z ośrodka dla trędowatych w Indiach, mówiła dla "Faktu", że Mackiewicz nie cierpiał się z Simone Moro, co z kolei mogło mieć wpływ na postępowanie naszego wspinacza w górach. To prawda?

Helena Pyz nie mogła mieć o tym zielonego pojęcia, bo Tomek był u niej na początku lat 2000. Dobre kilkanaście lat wcześniej, zanim poznał Moro. Na pierwszych wyprawach Tomek dobrze podchodził do Włocha, widać to w jego pamiętnikach. To była sportowa rywalizacja, ale w którymś momencie - według jego wspomnień - wydawało mu się, że Moro zaczyna kłamać. Według Tomka, zawyżał wysokości, na których się znalazł.

Na późniejszych wyprawach Mackiewicz, ze swoim często anarchistycznym podejściem do życia, denerwował się na Włocha, za którym stały sponsorujące go wielkie firmy. Tomek nie lubił takiego alpinizmu. Doszły do tego inne zarzuty Tomka, jednak nie są one do potwierdzenia.

Jakie?

W 2016 roku wychodząc powyżej 7000 m dostał SMS-a do Simone, że będzie zła pogoda i żeby razem z Elisabeth schodzili. Nie wiemy, jaka rzeczywiście była wtedy pogoda wysoko w górach, ale Tomek twierdził, że dobra. Ta wiadomość miała jedynie osłabić ich morale. Inna sprawa, że i tak nie mieli wystarczająco dużo jedzenia i gazu, by bezpiecznie atakować wierzchołek. Miesiąc później - już po zimowym zdobyciu ośmiotysięcznika przez Moro, Alego i Txikona - Elisabeth poleciała do domu.

Tomek został, bo nie miał pieniędzy, żeby zakończyć wyprawę. On i włoski wspinacz Daniele Nardi twierdzili, że Moro blokował Polakowi dostęp pod Nangę. Miał dzwonić do policjantów i wojska, żeby Mackiewicz nie doszedł pod górę. Tomek twierdził, że musiał podpisać jakiś papierek, że nawet jak będzie pod górą, to się nie zbliży do bazy Simone.

Próbowałem to wyjaśnić, ale bezskutecznie. Dodatkowo miał pretensje do Moro, że ten dołączył do wyprawy Txikona i skorzystał z zaporęczowanej przez jego ekipę drogi na szczyt, czyli ułatwił sobie robotę. Nie da się jednak postawy Tomka oceniać jednoznacznie. I czy naprawdę musimy oceniać? Może lepiej się nad tym wszystkim po prostu po cichu zastanowić.

Rozmawiał Krzysztof Gieszczyk

< Przejdź na wp.pl