Śmierć znów wróciła do F1

Andrzej Prochota

To był rok 1994, 1 maja. Na torze Imola wypadkowi uległ Ayrton Senna. Kilka godzin później mediom podano informację o śmierci kierowcy. Minęło 21 lat, a śmierć znów wróciła do Formuły 1.

Jules Bianchi zmarł po 9 miesiącach od czasu feralnego wypadku z GP Japonii na torze Suzuka. Kierowcy ścigali się w trudnych warunkach, a z toru wypadł Adrian Sutil. Zdecydowano, że bolid Niemca będzie zabrany przez dźwig... Kilka minut później, niemal w tym samym miejscu panowanie nad bolidem stracił Bianchi. Francuz z impetem uderzył właśnie w ten feralny dźwig i doznał poważnych obrażeń głowy.

Po zabraniu do szpitala przeprowadzono natychmiast operację, po czym został on wprowadzony w śpiączkę. Od samego początku lekarze oceniali jego stan jako krytyczny. Po pewnym czasie Francuz mógł samodzielnie oddychać, ale nadal pozostawał nieprzytomny. Jego stan zdrowia "poprawił się" na tyle, że mógł zostać przetransportowany do szpitala w Nicei. Niestety, od tego czasu nie było już pozytywnych informacji, a rodzina żyła jedynie nadzieją na cud.

Kilka dni temu ojciec - Philippe Bianchi w rozmowie z francuskim radiem oznajmił, że coraz ciężej im się żyje, nie widząc poprawy. - Ogólnie rzecz biorąc, aby liczyć na cud mieliśmy sześć miesięcy. Minęło dziewięć i nie ma żadnych zmian. Jules się nie obudził i brak postępu. Byłem bardziej optymistycznie nastawiony jeszcze dwa lub trzy miesiące temu. Przychodzi taki moment, że trzeba po prostu wstać na nogi i zdać sobie sprawę z powagi sytuacji.

- To jest straszniejsze, niż gdyby umarł. Po prostu nie jesteśmy w stanie mu pomóc, mimo iż tyle robimy - powiedział ojciec kierowcy dla radia France Info.

W nocy 18. lipca rodzina wydała oświadczenie, że Jules Bianchi nie żyje. - Walczył do samego końca, ale dzisiaj jego walka dobiegła końca. Ból, jaki czujemy, jest ogromny i nie do opisania. Pragniemy podziękować wszystkim lekarzom oraz ludziom, którzy udzielali nam wsparcia. To dawało nam wielką siłę i pomagało radzić sobie w tych trudnych chwilach.

Nie wiadomo, jakby potoczyła się teraz dalsza kariera Francuza, dzięki któremu w stawce oglądamy ekipę Manora. To właśnie dzięki zdobytym punktom w Monako, zespół Marussia został uratowany dzięki premii finansowej. Sezon 2015 zapowiadał się już lepiej - Bianchi miał zagwarantowany kontrakt z Sauberem, a kolejnym przystankiem miało być słynne Ferrari. Francuz należał bowiem do akademii młodych talentów włoskiej stajni. Niestety, feralne GP Japonii wszystko zepsuło...

Żegnaj, Jules.

-----

Jules Bianchi jest pierwszym kierowcą od 21 lat, który zginął w Formule 1. Po raz ostatni, w roku 1994 śmierć poniosło dwóch zawodników - Roland Ratzenberger i Ayrton Senna.

Tu Bianchi spędził ostatnie miesiące życia
 
Źródło: FR M6/x-news

< Przejdź na wp.pl