Materiały prasowe / Williams / Na zdjęciu: Robert Kubica

Robert Kubica szczery jak nigdy. "To miał być mój ostatni rajd"

Łukasz Kuczera

Wypadek z 2011 roku wyhamował karierę Roberta Kubicy. Polak był już po słowie z zespołem Ferrari, z którym mógł walczyć o tytuł mistrzowski w F1. - To miał być mój ostatni rajd - przyznaje po latach krakowianin.

Bez wątpienia Robert Kubica to jeden ze sportowców, który zapisał się w historii polskiego sportu. Jako pierwszy Polak dotarł do świata Formuły 1, co jest nie lada wyczynem. W naszym kraju nie ma bowiem odpowiedniego programu wspierającego młode talenty, nie mamy też rozwiniętej infrastruktury.

O początkach swojej kariery, szansach na sukcesy w Ferrari, fatalnym wypadku w Ronde di Andora oraz próbie powrotu do F1 - o tym wszystkim Kubica opowiedział w najnowszym "Beyond The Grid".

Początki w kartingu

W latach 90. przypadek sprawił, że Kubica związał się ze sportami motorowymi. - To jest zabawna historia. Nikt z mojej rodziny nie był zaangażowany w motorsport, choć mój ojciec jest fanem wyścigów. Sam zdobył prawo jazdy dość późno, mając 25 czy 26 lat, bo wcześniej nie miał pieniędzy, by kupić samochód. O tym, że zostałem kierowcą w F1 zadecydowało kilka czynników. Na pewno pasja ojca sporo pomogła, bo gdy zaczynałem przygodę z kartingiem, jednym z moich mocnych punktów było to, że mój ojciec wiedział, co należy robić, a co trzeba odpuścić. Karting w Polsce nie był popularny i nigdy nie zrobiłby mi malowania kasku. Mówił, że w ten sposób oszczędzi pieniądze i będzie mógł mi kupić dwa komplety opon więcej, co pomoże mi w staniu się lepszym kierowcą. Przez dwa lata jeździłem w białym kasku i stało się to moim znakiem rozpoznawczym - powiedział 33-latek.

ZOBACZ WIDEO Cristiano Ronaldo: A na końcu jest Juventus Turyn. Zapomnieć o łzach 
Ogromny wpływ na początki Roberta w motorsporcie miał jego ojciec - Artur. - Mój ojciec wiedział, że jestem dobry, ale nigdy mi tego nie powiedział. Pewnego dnia mieliśmy wyścig we Włoszech. W głowie miałem, że chcę się dostać do finałów. Miałem 14 lat, żadnych sponsorów na kasku, na kombinezonie. Biały kask, biały gokart. Nie było na nim niczego. Inni chłopacy, zwłaszcza z Włoch, wyglądali jak kierowcy z F1. Mieli ozdobione kaski, stroje. Nie patrzyłem na czasy. Nie mogłem ryzykować w treningach, bo miałem tylko dwa silniki i nie mogłem niczego zepsuć, bo zabrakłoby mi części na wyścig. Były dwie sesje kwalifikacyjne, ukończyłem pierwszą na piątym miejscu. Na długiej prostej startowej dławiłem silnik, by go oszczędzić. Podczas jednego z okrążeń zapomniałem to zrobić i pamiętam ojca krzyczącego i przeklinającego po drugiej stronie padoku. Z jednej strony wiedziałem, że zawiodłem. Z drugiej, cieszyłem się z osiągniętego wyniku. W drugich kwalifikacjach, choć nie miałem nowych opon, poprawiłem wynik i zdobyłem pole position - dodał Kubica.

Tester Nico Rosberga

Obecnie Kubica żyje w bardzo dobrych relacjach z Nico Rosbergiem. Pod koniec ubiegłego roku Niemiec został nawet jednym z jego menedżerów, by w ten sposób pomóc mu w powrocie do F1. Mistrz świata z 2016 roku miał bowiem okazję startować w przeszłości w Williamsie.

Znajomość Kubicy i Rosberga sięga czasów kartingu. W tamtym okresie Polak był... testerem Niemca. To on odpowiadał za dotarcie silników w jego gokartach. Dlatego po latach poczuł się urażony, gdy usłyszał opinię, że na tym etapie kariery to Rosberg był najbardziej utalentowanym zawodnikiem.

- Pamiętam, ze kilka lat temu ukazał się wywiad z Dino Chiesą, który jest jedną z najważniejszych osób w kartingu. Byłem smutny gdy stwierdził, że Nico był lepszy od wszystkich pod względem technicznym. Prawda jest jednak taka, że to ja wykonywałem całą pracę. Nico tylko przyjeżdżał na wyścigi i robił to co my ustaliliśmy podczas testów. Nie wiem, dlaczego byłem tak dobry technicznie. Na pewno byłem zawzięty. Mój ojciec nie miał związku z motorsportem. Słyszałem wiele historii o Maxie Verstappenie i wydaje mi się, że nasze losy są dość podobne. Ojciec Maxa też był dla niego dość szorstki. U mnie było identycznie. Gdy się ścigałem we Włoszech, to mój ojciec nie miał nawet prawa wstępu do namiotu. Zostawał na trybunach. Praktycznie mieszkałem w fabryce, miałem 14 lat i szybko musiałem sobie radzić sam. To była dobra i cenna lekcja - wytłumaczył Kubica.

Co ciekawe, w dzieciństwie Kubica nie zakładał, że starty w kartingu doprowadzą go do świata F1. - Na pewnym etapie Formuła 1 nie była moim celem. W polskiej telewizji nawet nie było transmisji, więc jej nie śledziłem szczególnie. Gdy ojciec powiedział mi, że będziemy startować w Formule Renault, to zacząłem płakać. Nie chciałem opuszczać kartingu. To było całe moje życie. Wszystko, co było z nim związane było przyjemnością - dodał.

Pierwsza poważna kontuzja

Kariera Kubicy od początku naznaczona była kontuzjami. Gdy dotarł on do Formuły 3, jego dalsze starty stanęły pod znakiem zapytania. Wszystko z powodu wypadku drogowego, do którego doszło w Polsce.

- To był kwiecień. Miałem wypadek drogowy w Polsce. Byłem pasażerem, mocno połamałem prawe ramię. Inny kierowca jechał za szybko, nie zatrzymał się na znaku "stop". Wypadliśmy z drogi. Tyle, że w tym miejscu była 40-metrowa skarpa. Opuściłem pierwsze trzy wyścigi w F3. Wróciłem do rywalizacji na Norising i nadal miałem usztywnioną rękę. Straciłem wtedy sporo czasu, bo w Polsce nikt nie chciał mnie zoperować. Do mojego ramienia włożono 8 kg różnej maści żelastwa, by rozciągnąć kości. To był koszmar. W pewnym momencie przyszli nawet z piłą, taką jak używa się w warsztacie. Rozwiercili ramię, zrobili coś co przypominało most. Byłem w takim stanie 10 dni. Aż w końcu polecieliśmy do Włoch do Formula Medicine. Tam miałem rehabilitację, ćwiczyłem rękę. Później, od razu wygrałem w pierwszym wyścigu - zdradził krakowianin.

Na kolejnej stronie przeczytasz o tym jak Kubica dotarł do świata F1, jak niemal zginął w Kanadzie i rok później na tym torze wygrał jedyny wyścig w F1. Polak opowiada też o wypadku z 2011 roku, kontrakcie z Ferrari. Zapraszamy!

[nextpage]

Testy F1 z Renault

Polak konsekwentnie podnosił swoje umiejętności, co doprowadziło go do World Series by Renault. W tej kategorii wyścigowej w roku 2005 zdobył tytuł mistrzowski. W nagrodę Francuzi zorganizowali mu testy samochodem F1.

- To był najlepszy samochód F1, jakim kiedykolwiek jeździłem. Jeździliśmy korzystając z silnika V10, ale był skręcony, praktycznie pozbawiony dwóch cylindrów, bo takie jednostki miały wejść od nowego sezonu. Zapomniałem jednak wtedy przełączyć tryb pracy silnika w jakimś fragmencie toru i pojechałem z pełną mocą. To było coś niesamowitego - wspomniał Kubica.

Próbne jazdy z Renault nie przyniosły Kubicy podpisania kontraktu z francuskim zespołem, ale były szansą pokazania się w nowym świecie. Ostatecznie doprowadziły one do podpisania umowy z BMW Sauber.

- Testy odbywały się w Barcelonie. To był stary układ toru, gdzie ostatni zakręt był bardzo szybki. Daniele Morelli, pełniący wtedy funkcję mojego menadżera widział, że jestem przerażony. Zapytał mnie o co chodzi. Odpowiedziałem mu, że nie dam rady. Potem jednak wsiadłem do auta i zrobiłem to. Wyszło dobrze. Miałem szczęście, że jechałem tym modelem. On był zbudowany pod Fernando Alonso, a później odkryłem, że mamy podobny styl jazdy na oponach Michelin. Już miesiąc później, gdy podpisałem umowę z BMW Sauber, zdałem sobie sprawę jakim byłem szczęściarzem. Jeździłem ich pojazdem z 2005 roku. Ten sam tor. Tyle, że miesiąc później. Jechałem jak amator. Nie byłem w stanie nic zrobić. Blokowałem koła, nie umiałem hamować - zdradził Kubica.

Wypadek w Kanadzie i pierwsze zwycięstwo

W BMW Sauber polski kierowca początkowo był rezerwowym, aż w połowie sezonu 2006 zastąpił zawodzącego Jacquesa Villeneuve'a. Rok później, podczas wyścigu w Kanadzie, przeżył fatalny wypadek. Rozbił się o betonową ścianę przy ogromnej prędkości, a z jego samochodu pozostały strzępy.

- Wiedziałem, że miałem szczęście - powiedział Kubica.

Ostatecznie Polak doznał lekkich obrażeń i pauzował w tylko jednym wyścigu, po czym powrócił do rywalizacji. - Lekarze obudzili mnie o 4 nad ranem, by wykonać podstawowe badania. Mówiłem, że nic mi nie jest, a oni na to, że to niemożliwe. Lekarz widział ten wypadek, więc stwierdził, ze musi powtórzyć badania. Potem przyznał mi rację. Miałem lekkie skręcenie kostki w prawej nodze. Byłem w stanie chodzić. Wziąłem tylko kilka leków przeciwbólowych. Generalnie, to większy ból odczuwałem na pierwszych testach po przerwie zimowej niż po tym wypadku - dodał.

33-latek nie ukrywa, że w tamtym zdarzeniu bardzo pomógł mu HANS, czyli system, który odpowiada za ochronę głowy i kręgów szyjnych kierowcy. - To był drugi rok, gdy w F1 obecny był system HANS. Bez niego, byłoby dużo gorzej. Zaliczyłbym "game over", pocałowałbym kierownicę przy 250 km/h. Gdyby ten wypadek wydarzył się 10 lat wcześniej, to byśmy nie rozmawiali. To uratowało moje życie - stwierdził.

Los odpłacił jednak Kubicy, bo w sezonie 2008 na torze im. Gillesa Villeneuve'a odniósł pierwszą i jedyną wygraną w F1. Był to też pierwszy sukces BMW Sauber w królowej motorsportu. - Najlepszy dzień w moim życiu, ale też jeden z najgorszych. Wygraliśmy wyścig, ale wiedzieliśmy, że nie będziemy już rozwijać samochodu. BMW było jak korporacja. Ich celem było wygranie wyścigu i to zrobiliśmy. Dlatego BMW chciało się skupić na kolejnym sezonie, w którym wchodził KERS, a oni byli zafiksowani na jego punkcie. Na konferencji prasowej mówiłem, że nadal musimy cisnąć i się rozwijać. Byłem liderem mistrzostw, wygrałem wyścig, a padły takie słowa. To się często nie zdarza - podsumował Kubica.

Wypadek w Ronde di Andora

BMW pod koniec 2009 roku wycofało się z F1 w związku ze słabymi wynikami i chęcią cięcia kosztów. Dla Kubicy oznaczało to konieczność szukania nowego pracodawcy. Wybór padł na Renault.

- Ludzie dziwili się, dlaczego przechodzę do Renault, skoro mogłem podpisać kontrakt z Toyotą, a dwa lata później oni się wycofali z F1. Tyle, że po przygodach z BMW miałem dość takiej korporacji. Pobyt w Renault to było 10 najlepszych miesięcy mojej pracy w F1. Moja reputacja po tym sezonie była większa niż wielu osobom może się wydawać. To był jakiś kosmos - powiedział kierowca z Polski.

Życie Kubicy zmieniło się diametralnie na początku lutego 2011 roku. Jego kontrakt z Renault nie zabraniał mu startów w innych seriach. Krakowianin postawił na rajdy, a występ w Ronde di Andora zakończył się dla niego fatalnie. Polak uderzył z ogromną prędkością w metalową barierkę, która przeszyła karoserię Skody Fabii S2000. Przez dłuższą chwilę znajdował się w krytycznym stanie, a lekarze walczyli, by nie amputować mu prawego ramienia. 

- Szukałem czegoś poza światem F1, co uczyniłoby mnie lepszym kierowcą, a tego inni kierowcy nie robili. Ciągle myślę, że w 2010 roku zdobyłem więcej punktów w pewnych sytuacjach niż zdobyłbym bez rajdów. Wiele razy zostawałem na slickach na torze i dzięki temu zyskiwałem pozycje. To jest coś, czego się nie widzi. Tylko ja potrafię to ocenić. Tak, zapłaciłem za to ogromną cenę. Nadal ją płacę. Rajdy nie były tylko dla zabawy. Chciałem być lepszym kierowcą. Rajdy w tym pomagały, bo w każdym momencie czegoś mnie uczyły. Nie byłem zadowolony z moich umiejętności. Chciałem czegoś więcej. Rajdy mi to dawały. Problem w tym, że wystawiły mi za to sporą cenę - wytłumaczył swoją decyzję o startach w rajdach Kubica.

Kubica po latach zdradził, że start w Ronde di Andora miał zakończyć jego przygodę z rajdami. - To miał być mój ostatni rajd. Wiedziałem, że zespół, w którym będę jeździł od kolejnego sezonu, nie pozwoli mi na starty w rajdach. Okoliczności były dziwne. Zaoferowano mi występ, bo zespół obsługujący moją rajdówkę czuł się winny za usterki, jakie mieliśmy we wcześniejszych imprezach. Podczas testów F1 w Walencji obudziłem się i stwierdziłem, że nie chcę w nim brać udziału. Przekazałem to przez telefon, a oni byli podekscytowani. Twierdzili, że wszystko jest już zorganizowane. Dlatego nie chciałem im odmawiać - stwierdził.

Kontrakt w Ferrari

Wypadek Kubicy przekreślił jego szanse na angaż w stajni z Maranello. W czerwonym samochodzie Polak mógł podbić świat F1. - To nie jest nic nowego. W 2012 rok miałem jeździć w Ferrari z Fernando Alonso. Byłem w Maranello już kilka lat wcześniej, ale nie wolno mi było o tym mówić. Fernando chyba o tym nie wiedział. Nie miałem tam zarabiać wielkich pieniędzy, one byłyby mniejsze niż w BMW czy Renault - powiedział wprost krakowianin.

Polak nie ukrywa, że w pierwszych tygodniach po wypadku nawet nie myślał o tym, że przeszła mu obok nosa ogromna szansa, jaką jest reprezentowanie barw Ferrari w F1. - Świadomość, że miałem jeździć w Ferrari, nie pogarszała mojej sytuacji psychicznej. Bo pierwsze miesiące rehabilitacji i tak były bardzo ciężkie. Walczyłem każdego dnia. Na tym byłem skupiony. Im więcej czasu mijało, tym bardziej to bolało. Gdy oglądałem wyścigi F1, to żałowałem, że mnie tam nie ma. Brakowało mi ścigania. Nigdy nawet nie pomyślałem o tym, że nie jeżdżę konkretnym samochodem - dodał.

Na kolejnej stronie przeczytasz jak wiele czasu i energii zajął Kubicy powrót do zdrowia po wypadku w Ronde di Andora. Polak nie ukrywa też, że ma jasny cel na rok 2019 - startować ponownie w F1. Zapraszamy! 

[nextpage]

Powrót do zdrowia i F1

Kubica w ciszy dochodził do pełnej sprawności. Nie pojawiał się na wyścigach, przeszedł szereg operacji. - Nikt nie wie, ile ich było. Więcej niż mamy wyścigów w jednym sezonie F1. Zdarzały się również takie, które były nieudane - wspomniał.

Ostatecznie w roku 2017 podjął się próby powrotu do F1. Pomocną dłoń w jego kierunku wyciągnęło Renault, które zorganizowało mu testy w samochodzie z 2012 roku. Najpierw miały one miejsce w Walencji, następnie na francuskim torze Paul Ricard.

- Ze względu na moje ograniczenia muszę robić wiele rzeczy inaczej, ale to nie znaczy, że nie mogę ich robić w ogóle. W zeszłym roku wiele osób pytało czemu tak późno zdecydowałem się na powrót do F1. Nawet Sebastian Vettel to robił. Po prostu, nie byłem gotowy. Byłem zdolny na starty w rajdach. To była moja rehabilitacja, choć bolesna. Wcześniej nie byłem gotów na próbę powrotu do F1. Pojawiłem się któregoś razu na DTM w Walencji. Ten sam tor, który zapamiętałem z testów F1. To było bolesne. Jazda mi się podobała, ale po powrocie do hotelu wszystkie myśli zaczęły wracać. Dlatego postawiłem na rajdy. Chciałem drastycznej zmiany. Nikt mnie tam nie znał, ja też nikogo nie znałem - powiedział.

Kubica nie ukrywa, że latem ubiegłego roku był dość pewien swoich umiejętności i szybko zadomowił się za kierownicą F1. - Pierwsze co powtarzałem szefom Renault, a następnie Williamsa, to że muszą być pewni, że tego chcą. Po drugie. Uważałem, że jestem w stanie to zrobić. Tyle, że ze względu na moje ograniczenia muszę to pokazać. To była sytuacja na dwa uda. Uda się albo się nie uda - dodał.

Podziękowania dla Renault

Testy starszym modelem samochodu wypadły na tyle korzystnie, że Renault postanowiło kontynuować współpracę z polskim kierowcą. Tym bardziej, że kiepskie wyniki w sezonie 2017 notował Jolyon Palmer. Dlatego też Kubica dostał kolejną szansę. Wziął udział w oficjalnych testach F1 ma węgierskim Hungaroringu. Tam otrzymał do dyspozycji model z 2017 roku.

- Nie czułem, że to gest z ich strony za wcześniejszą współpracę. Gdyby tak było, to bym na to nie przystał. Przyspieszenie tego wszystkiego, to co się zaczęło dziać po testach z Renault, nie było planowane. To był bardzo intensywny okres. Pewna osoba powiedziała mi, że Renault nie wzięło mnie, bo w jednym z zakrętów puszczałem kierownicę prawą ręką. Odpowiedziałem, że jeśli dostrzegają tylko to, to znaczy, że dobrze ukrywam swoje ograniczenia. Muszę być szczery ze wszystkimi wokół. Na pierwszym spotkaniu z Cyrilem Abiteboulem i Alanem Permanem powiedziałem im, że nie mogę nic zagwarantować. Oni stwierdzili, że mam tyle opon i sto okrążeń przed sobą, że mam spróbować. Byłem szczery i powiedziałem, że może być tak, że po paru godzinach odpuszczę - zdradził Kubica.

Polak jest zdania, że niewiele zabrakło, by Francuzi zaoferowali mu regularną jazdę w F1. Ostatecznie ekipa z Enstone sięgnęła po znacznie młodszego Carlosa Sainza. - Ciągle uważam, że w Renault były osoby, które były skłonne uczynić mnie z powrotem kierowcą wyścigowym. Był jeden problem. Gdybym miał się ścigać samochodem z 2012 roku, nie byłoby żadnych kłopotów. Dałbym radę. Na Węgrzech wskoczyłem do najnowszej generacji pojazdu F1. I wszyscy patrzyli na moje ramię. Gdybym wypadł z toru, to nie dlatego, że każdemu ma się to prawo zdarzyć i zdarza się, ale z powodu mojej ręki. Musiałem zrobić krok w tył. Nauczyć się wszystkiego. Zapomnieć o tym, co pamiętałem z dawnych czasów F1. Bo obecne samochody są znacznie inne. Prowadzą się inaczej, są szersze. Na Węgrzech byłem jak debiutant - dodał krakowianin.

Kubica jest zdania, że gdyby Francuzi mieli więcej czasu i cierpliwości, to byłby im w stanie zademonstrować swoją wartość. - Jednym z moich mocnych punktów były długie przejazdy. Czułem, że gdybym jechał wyścig tym samochodem tydzień później, to skończyłbym go w punktach. Tyle, że to były moje pierwsze okrążenia. Nie znałem opon, samochodu. A potem pojawiały się zarzuty, że nie jestem w stanie fizycznie wytrzymać trudów jazdy. W niektórych aspektach jestem lepszy niż byłem w 2010 roku. Ze względu na moje ograniczenia, muszę robić więcej niż inni. Muszę być od nich lepszy. To było kluczowe, gdy Williams zaproponował mi rolę testera. Dzięki temu dostałem czas w samochodzie - podsumował Polak.

Ostatecznie przygoda z Renault doprowadziła do tego, że po Kubicę zgłosił się Williams. Zimą Polak był o krok od podpisania kontraktu z zespołem z Grove. Na posezonowych testach w Abu Zabi z bardzo dobrej strony pokazał się jednak Siergiej Sirotkin. Wsparcie rosyjskich sponsorów sprawiło, że ostatecznie Williams postawił na kierowcę z Moskwy.

Co przyniesie rok 2019?

W tym roku Kubica wrócił do padoku. Polak został kierowcą rezerwowym i rozwojowym Williamsa. Na tym marzenia Polaka się jednak nie kończą. 33-latek nie ukrywa, że kolejnym krokiem w jego karierze ma być powrót do roli etatowego kierowcy w F1.

- Chcę być na polach startowych w przyszłym roku. Nie wiem w czyich barwach. Nie wiem też, co muszę zrobić, by przekonać któryś z zespołów. W tych rozmowach często zapominamy, że motorsport to sport, jest dyscypliną jak każda inna. On wymaga treningu, jak chociażby tenis. Im częściej coś ćwiczysz, tym bardziej naturalne się to staje. To jak z sięganiem po kubek z wodą. Nie robisz afery z tego, że pijesz wodę - zadeklarował Polak.

Williams w tym roku boryka się jednak z ogromnymi kłopotami. Po dziesięciu wyścigach zajmuje ostatnie miejsce w klasyfikacji konstruktorów i niewiele wskazuje na to, że jego sytuacja ulegnie zmianie w kolejnych miesiącach. Dlatego też krakowianin nie chce osądzać, czy w barwach ekipy z Grove notowałby lepsze wyniki niż jej podstawowi kierowcy.

- Nie potrafię odpowiedzieć na pytanie, czy radziłbym sobie lepiej niż Stroll czy Sirotkin. Na pewno w Barcelonie zanotowałem dobry trening. Trzeba byłoby zapytać zespół, czy są ze mnie zadowoleni. Myślę, jednak że to było ważne. Nie tylko dla mnie, ale też dla tych, którzy pod koniec ubiegłego roku po testach w Abu Zabi uważali, że byłem o sekundę wolniejszy od reszty - podsumował.

< Przejdź na wp.pl