Getty Images / Massimo Bertolini/NurPhoto / Na zdjęciu: szpital polowy we Włoszech

"Zawsze widziało się dużo ludzi. A teraz to miasto widmo". Polski sportowiec o życiu we włoskiej "czerwonej strefie"

Grzegorz Wojnarowski

W szpitalach nie ma miejsc, na ulicach stoi wojsko i policja, syreny ambulansów słychać co kilka chwil. Taki obraz jednego z miast znajdującego się w "czerwonej strefie" wyłania się z opowieści polskiego sportowca mieszkającego we Włoszech.

Włochy są obecnie trzecim największym ogniskiem koronawirusa na świecie. Zanotowano tam już ponad 10 tysięcy przypadków zarażenia, zmarło prawie 500 osób.

Od 10 marca, gdy weszło w życie bezprecedensowe zarządzenie włoskiego rządu, cały kraj jest "czerwoną strefą". Zamknięto szkoły, uniwersytety, miejsca kultury, kina. Ograniczono kursowanie transportu publicznego oraz godziny otwarcia sklepów i restauracji (są zamykane o 18). Rozgrywki sportowe zawieszono przynajmniej do 3 kwietnia. Obywatelom zaleca się, by wychodzili z domu tylko do pracy lub do lekarza.

O trudnej sytuacji mieszkańców Włoch udało się nam porozmawiać z jednym z polskich sportowców mieszkających na co dzień w objętym kwarantanną kraju. Nasz rozmówca nie chce jednak występować pod imieniem i nazwiskiem. Klub, w którym występuje, poprosił zawodników o powstrzymanie się przed udzielaniem wypowiedzi w mediach.

ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Ministerstwo Zdrowia opublikowało specjalny film 

- Sytuacja staje się coraz gorsza. Obecność wirusa jest coraz bardziej widoczna - mówi zawodnik występujący we włoskiej ekstraklasie i dodaje: - Powstają szpitale polowe, bo w tych zwykłych kompletnie nie ma już miejsc. Kompletnie! W mieście trochę widać panikę. Ciągle jeżdżą karetki, na ulicach stoi wojsko i policja. Czytałem też, że lekarze muszą niekiedy podejmować niesamowicie trudne decyzje i wybierać, kogo ratować, a kogo nie.

Słowa naszego rozmówcy potwierdzają również lekarze.

W "czerwonej strefie", czyli od 10 marca, w całej Italii obowiązują też ograniczenia podróży osób cywilnych. Na czym one polegają? - Jeżeli chce się pojechać gdzieś dalej samochodem, trzeba mieć specjalne pozwolenie. Policja, wojsko mogą cię zatrzymać i o nie poprosić. Pozwolenie dostaje się wtedy, kiedy ma się jakiś ważny powód, żeby odbyć podróż. Dla mnie tak naprawdę oznacza to uwięzienie w mieście. Moi włoscy koledzy mają dostać pozwolenie na powrót do domów. My obcokrajowcy wrócić nie możemy, bo kraj jest zamknięty - wyjaśnia nasz rozmówca.

- Jeśli chodzi o produkty spożywcze, większość rzeczy była do tej pory normalnie dostępna. Podejrzewam, że będzie gorzej, bo zaopatrywanie sklepów w czerwonej strefie w niektóre rzeczy jest prawdopodobnie niemożliwe. Zapasy w końcu się wyczerpią. Myślę jednak, że Włosi znajdą jakieś rozwiązanie i do końca obowiązywania czerwonej strefy będzie można robić zakupy w miarę normalnie - słyszymy.

Pytamy też o puste ulice, parki czy place zabaw, które widać w medialnych relacjach z Włoch. - Tutaj na ulicach zawsze widzi się dużo ludzi. Na starówce, nieważne o której godzinie, zawsze było mnóstwo turystów i mieszkańców. A teraz to miejsce opustoszało, wygląda jak miasto widmo. Wszystko zamknięte, nie ma nikogo. Bardzo niecodzienny widok, rzuca się w oczy - słyszymy w odpowiedzi.

Polski sportowiec z Włoch wciąż ma nadzieję, że po zakończeniu okresu kwarantanny sytuacja się poprawi, że uda się wznowić rozgrywki i dokończyć obecny sezon. - Nie chodzi tylko o ambicje, cele na sezon, także o pieniądze. Obawiamy się, że jeżeli rozgrywki się zakończą, możemy nie dostać pensji za te miesiące, w których nie było meczów.

- Wiemy jednak, że są w tym momencie sprawy istotniejsze niż sport, a najważniejsze jest zdrowie i bezpieczeństwo mieszkańców. Trzeba zaakceptować tę sytuację, dostosować się. Przecież nie tylko my mamy taki problem, że nie możemy pracować i zarabiać. Miliony ludzi mają to samo zmartwienie - podkreśla.

Czytaj także:
Koronawirus. Puchar Federacji. Mecz Polek oraz turniej finałowy przełożone
Liga Mistrzów. Final4 zagrożone przez koronawirusa

< Przejdź na wp.pl