Paweł Fajdek: Gimnazjaliści pytają mnie, dlaczego jestem mistrzem świata i zarabiam tak mało

- Kiedy byłem dzieckiem i zobaczyłem Szymona Ziółkowskiego, kłaniałem mu się w pas. Dziś młodzi ludzie nie szanują czempionów. Mnie pytają, dlaczego jestem mistrzem świata i zarabiam tak mało - opowiada Paweł Fajdek w rozmowie z WP Sportowe Fakty.

Mateusz Święcicki
Mateusz Święcicki
Paweł Fajdek WP SportoweFakty / Mateusz Czarnecki / Paweł Fajdek
Paweł Fajdek na treningu w Żarowie. Zdjęcie zrobione telefonem Samsung Galaxy S7 Paweł Fajdek na treningu w Żarowie. Zdjęcie zrobione telefonem Samsung Galaxy S7

Zdjęcia i film wykonane telefonem Samsung Galaxy S7

WP SportoweFakty: Ile płaci Paweł Fajdek za taksówkę?

Paweł Fajdek: Jeden złoty (śmiech).

Bez względu na wyjaśnienie sprawy z zostawieniem medalu w pekińskiej taksówce, ludzie do dziś myślą, że zapłacił pan nim za kurs.

- Zwłaszcza, że rzekomo byłem pijany. Chińczycy dorobili mi gębę, co normalne. Kiedy zorientowałem się, że medal został w samochodzie, zacząłem ratować sytuację. Zadzwoniłem do firmy, z której korzystaliśmy i wytłumaczyłem po angielsku o co chodzi. Komunikacja łatwa nie była. Poza tym wszystko brzmiało jak żart. Co oni musieli sobie pomyśleć? Dzwoni jakiś chłop i mówi, że zostawił w aucie medal za mistrzostwo świata, który chwilę wcześniej zdobył. Kabaret. Było już późno i szefowie korporacji nie pracowali, więc nie miał kto podjąć decyzji. Później ktoś pochwalił się całą sytuacją chińskim dziennikarzom i zaczęła się ostra jazda. Byłem cytowany w mediach na całym świecie i tylko Jan Paweł II miał większą liczbę publikacji na swój temat w ciągu jednego dnia.


Pan po prostu zapomniał wziąć go ze sobą z auta?

- Wszyscy, którzy mnie znają, wiedzą, że jestem dość roztargnionym człowiekiem. Zostawiłem kiedyś torbę z dokumentami w samolocie, telefon na lotnisku. Zapomniałem więc i medalu. Standard. Przecież nawet Leonardo Di Caprio zostawił statuetkę Oscara w restauracji. Pod hotelem po odjeździe taksówki zrobiło się niemiło. Pracownicy zaczęli wzywać policję, zgodnie z regulaminem. Zaczęto nawet podejrzewać taksówkarza o kradzież, co szybko ucięliśmy. Ale są tez plusy. Nigdy wcześniej o rzucie młotem nie pisało się i nie mówiło więcej. Zawodnicy z Ameryki Południowej powiedzieli mi nawet, że sponsorzy zainteresowali się nimi dzięki "Fajdek Gate".

ZOBACZ WIDEO Historia igrzysk - Paryż 1924 (źródło TVP)

Usain Bolt zdradził ostatnio, że jest tak uzależniony od zwycięstw na Igrzyskach, że zgodziłby się na zerwanie ścięgien, byleby tylko sięgnąć po złoto. Poświęciłby się pan tak jak on?

- Bolt jest fenomenem i mówi z innej perspektywy niż reszta. Zdobył tyle złotych medali, że każdy kolejny jest dla niego najważniejszy. On już wie jak smakuje złoto olimpijskie, uzależnił się od emocji, satysfakcji, sławy, triumfów na najważniejszej imprezie dla lekkoatletów. Ja nie wywalczyłem na igrzyskach żadnego medalu. W Londynie spaliłem trzy próby w eliminacjach, choć byłem jednym z faworytów do zwycięstwa. To była kompletna katastrofa. Nie zaryzykowałbym więc w Rio zerwaniem ścięgien. Może za osiem lat, jeśli zdobędę po drodze jakieś medale olimpijskie, będę gotów na takie poświęcenie. Ale zaraz. Co ja gadam? Przecież gdyby ktoś mi powiedział, że mam pewne złoto, ale pójdą mi plecy, zerwą się ścięgna, to przecież bym się zgodził!

Długo dochodził pan do siebie po Londynie?

- Dwa tygodnie. Koszmar. Po tym czasie powiedziałem sobie: "trudno chłopie, nie zdobyłeś złota na igrzyskach, pora na nowy plan". Postanowiłem, że w ciągu kolejnych ośmiu lat zdobędę dziesięć medali, zostanę mistrzem świata, a później to mistrzostwo obronię jako jeden nielicznych w dziejach tego sportu. Podkreślam, taki miałem plan. To nie były marzenia. Ostatnim moim marzeniem było złoto na Igrzyskach w Londynie. Nie udało się i przestałem marzyć, a zacząłem planować. Teraz pora na medal w Rio.

Mówi to człowiek, który rzekomo nie nadawał się rzutu młotem.

- To opinia mojego obecnego trenera Czesława Cybulskiego. W czasach juniorskich z Jolantą Kumor, której mnóstwo zawdzięczam, pojechaliśmy na zgrupowanie do Poznania. Byłem najmłodszy. Cybulski pojawił się, żeby zobaczyć nas w akcji, ocenić, dać kilka rad. Po serii rzutów wyróżnił tych, którzy jego zdaniem rokowali, kilku chłopcom powiedział, że będzie im ciężko, a na mnie spojrzał na koniec i rzucił: "z nim daj sobie spokój, nic z niego nie będzie".

- Po latach wypiera się z tych słów. Twierdzi, że tego nie mówił. Jakiś czas temu trener prawie stracił przeze mnie nogę. Trenowaliśmy w Poznaniu, zapytałem w pewnym momencie czy mogę rzucać dalej, bo Cybulski rozmawiał sobie z kimś kilkadziesiąt metrów ode mnie. Powiedziałem "okej, rzucam" i rzuciłem. Dobrze, że w ostatniej chwili zrobił unik, bo urwałoby mu nogę. Ośmiokilogramowy młot trafił w nią, kiedy podnosił ją z murawy. Skończyło się na poważnej operacji kolana i piszczeli.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×