Zwykłe salto jest już oklepane - rozmowa z Michałem Pietrzakiem, piłkarzem KSZO Ostrowiec

Piłkę nożna zaczął trenować dopiero w wielu 15 lat, a obecnie jest podstawowym zawodnikiem drugoligowego KSZO Ostrowiec Świętokrzyski. Mowa o Michale Pietrzaku - piłkarzu, który jako jeden z nielicznych w polskiej lidze po zdobyciu bramki serwuje kibicom w Ostrowcu pokaz akrobatyczny. Na pytanie skąd u niego tak wyjątkowa sprawność fizyczna i wiele innych, zdecydował się odpowiedzieć portalowi SportoweFakty.pl.

Anna Woźniak: Jak się zaczęła twoja przygoda z piłką?

Michał Pietrzak: Na początku nie trenowałem piłki nożnej, natomiast przez pięć lat zajmowałem się gimnastyką sportową. Piłkę nożną zacząłem trenować w późnym wieku, bo już praktycznie po ósmej klasie, jak miałem czternaście, prawie piętnaście lat. Poszedłem do Chojeńskiego Klubu Sportowego – ChKS – na łódzkim osiedlu Choiny. Pierwszy rok miałem z głowy, bo normalne, że odstawałem od rówieśników. Oni wszyscy trenowali od 9-10 roku życia, tak, że przez pierwszy rok praktycznie nie grałem w piłkę, lecz uczyłem się od kolegów. W juniorach młodszych graliśmy z jakimś efektem, bo ogrywaliśmy i ŁKS i Widzew. Mieliśmy nawet niezłą drużynę, ale wszystko się rozsypało.

Kolejnym klubem był Paradyż?

- Wcześniej jeszcze byłem zawieszony na sześć miesięcy w ostatnim roku w juniorach. Miałem mały eksces z sędzią. Nie zgodziłem się z jego interpretacją wydarzeń na boisku i wdałem się w utarczkę słowną. Dyskusja przeniosła się do szatni, a ponieważ prowadził nas wtedy młody trener (27 lat), to emocje wzięły górę – delikatnie mówiąc kazał mi "wynosić się" z szatni. Po tym fakcie klub zawiesił mnie w prawach zawodnika na pół roku. W tym czasie nie grałem, tylko trenowałem. Praktycznie już miałem skończyć z piłką. Myślałem, że to jednak nie to, że mi się nie uda. Wtedy wziął mnie pod swoje skrzydła inny trener ChKS, który prowadził starszych zawodników i był też prezesem klubu. To on wziął mnie do Paradyża, bo wtedy wchodził przepis, mówiący, że na boisku muszą występować młodzieżowcy. Tak właśnie trafiłem do trzeciej ligi do Paradyża.

Po trzech sezonach w Paradyżu przyszedł czas na KSZO?

- Tak, po Paradyżu trafiłem tutaj. Wcześniej byłem na testach w Odrze Opole, ale miałem kontuzję. Zagrałem jedną połowę, jednak nie wyszło.

Kto ściągnął cię do Ostrowca?

- To było tak, że zadzwonił do mnie Sławomir Krawiec. Leczyłem wtedy kontuzję. Miałem przyjechać do Ostrowca drugiego lipca, ale ponieważ leczyłem kontuzję przyjechałem tydzień później. Zagrałem cztery sparingi i podpisałem kontrakt.

To była dobra decyzja?

- Tak. Zwłaszcza w tej chwili cieszę się z perspektywy awansu, patrząc, że o ten awans walczymy.

Z Paradyża przyszedł wtedy również Łukasz Matuszczyk?

- Tak. Myślę, że wszyscy są zadowoleni z zaciągu z Paradyża, bo w tej chwili chyba i ja i Łukasz Matuszczyk na pewno się sprawdzamy. Łukasz nie ma w tej chwili konkurenta na swoją pozycję, ponieważ Klaudiusz Łatkowski ma kontuzję, a klub nikogo nie ściągnął. Poza tym Łukasz gra bardzo dobrze.

Drużynę z Paradyża jako jedyną w tej klasie rozgrywkowej można było oglądać w telewizji?

- To było tak, że nasze mecze były transmitowane, bo zarząd się uparł, żeby reklama była w telewizji. Dlatego nasze mecze były pokazywane dość często, ale w późnych godzinach nocnych, mimo to sam często siedziałem wytrwale i oglądałem te mecze. Na początku to na pewno związywało nogi, a później człowiek już nawet o tym nie myślał i próbował wypaść jak najlepiej.

Jak byś porównał zainteresowanie mediów piłką w Paradyżu i Ostrowcu?

- W Ostrowcu jednak bardziej odczuwa się szum medialny. Grając w Paradyżu, nie było czegoś takiego, jak wywiady pomeczowe, konferencje prasowe. Ale prawda jest taka, że miło czasami powiedzieć parę słów o meczu.

A kibice?

- Wiadomo, że im więcej kibiców przychodzi na mecz, tym fajniej się gra. Doping nas wtedy niesie, dodatkowo mobilizuje. Gdy wynik nie układa się po naszej myśli, wiemy, że kibice przyszli na stadion obejrzeć nasze zwycięstwo. Staramy się ich nie zawieść. To dla nich tworzymy widowisko.

Jaka pozycja na boisku odpowiada ci najbardziej?

- Jeśli zawodnik jest dobrze przygotowany, to nie sprawia mu różnicy, czy gra w pomocy czy w ataku. Wcześniej jak tu przychodziłem, to faktycznie nie byłem jeszcze przygotowany, więc wolałem grać z przodu, bo nie miałem sił, aby biegać cały mecz od linii do linii. W tej chwili nie sprawia mi to żadnej różnicy. Lubię grać w ataku, ale nie jest tak, żeby mi się w pomocy grało źle. Przez trenera Wiśniewskiego jesteśmy dobrze przygotowani kondycyjnie. Dużo meczów w poprzedniej rundzie wygrywaliśmy w drugiej połowie. Po 45 minutach były remisy, a później przeważaliśmy. Niektórzy – tak jak ja – wtedy odżywali. Śmiał się wtedy i trener i koledzy, mówiąc: Chłopaki, musimy jakoś pierwszą połowę przetrzymać, żeby w drugiej "Pietrzu" mógł do nas wreszcie dołączyć.

Patrząc na osiągnięty w poprzednim sezonie wynik, była to bardzo skuteczna strategia.

- Mamy różne koncepcje na mecze. Trener raz każe nam podejść wysoko, innym razem poczekać co przeciwnik pokaże. Zależy od trenera, jak nas ustawi taktycznie. Na każdy mecz strategia jest inna. Najwięcej omawiamy stałe fragmenty gry. Przed meczem przydzielane jest, kto kogo ma kryć. Ktoś zawsze jeździ na mecze rywali, czy to trener Wiśniewski, czy trener Jojko, by później móc ich rozpracować. To na pewno pomaga w grze.

Z kim najlepiej rozumiesz się na boisku?

- Na boisku na pewno pomaga to, że z Łukaszem Matuszczykiem graliśmy wcześniej w jednej drużynie, ale najlepiej rozumiem się z Tomkiem Żelazowskim. Myślę, że nasza współpraca układa się całkiem dobrze. Również przyjemnie gra się z Krystianem Kanarskim z przodu. Zaczynamy się coraz lepiej rozumieć.

Najbliższe plany na przyszłość?

- Na razie sprecyzowanych marzeń nie mam. Wiadomo, że każdy chciałby grać kiedyś wyżej, zarabiać więcej, rozwijać się, jak w każdej pracy. A gdzie – tego nie wie nikt. Zobaczymy co będzie za rok, za dwa. Gdy przychodziłem z Paradyża, nie jako kluczowy zawodnik, tylko kolejny piłkarz, nie można było żądać jakichś wygórowanych warunków. Z czasem człowiek wyrabia sobie jednak renomę. Teraz przede wszystkim myślę o graniu. Wiadomo, że przez rok jeszcze dużo się może zmienić.

Czym zajmowałby się Michał Pietrzak, gdyby nie grał w piłkę?

- Gdybym nie był piłkarzem, to sam się zastanawiam kim bym był. Prawda jest taka, że w ogóle nie miałem sprecyzowanych planów co do przyszłości. Poszedłem do liceum, bo nie wiedziałem, czy chce iść do technikum, mieć konkretny zawód. Skończyłem liceum i nadal nie wiem. Za rok, dwa, chciałbym wrócić do nauki, skończyć studia, ale jeszcze nie wiem, co konkretnie miałoby to być. Nigdy prymusem w szkole nie byłem, ale może to się zmieni, jak człowiek troszeczkę wydorośleje.

Czujecie presję ze strony kibiców, bo nie da się ukryć, że wszyscy liczą na awans do I ligi?

- Nie, takiej presji na razie nie czuję. Przygotowujemy się z meczu na mecz, chcemy wygrywać, a co za tym idzie otrzymywać za te zwycięskie mecze premie. To jest nasza praca i staramy się ją wykonywać jak najlepiej. Wiadomo, że po wygranych spotkaniach apetyty kibiców zostały w jakiś sposób rozbudzone i wielu z nich mówi głośno o awansie, ale póki co trzeba do tego podchodzić spokojnie. Jest jeszcze bardzo dużo meczów i trzeba dobrze rozkładać siły w rozgrywkach.

Kto według ciebie będzie najgroźniejszym rywalem KSZO w tym sezonie?

- Ciężko powiedzieć, choć ja znam te drużyny, bo to akurat jest grupa, w której grałem, ale trudno to określić. Na przykład jeśli chodzi o spotkanie z Ruchem, to wiadomo było, że to groźny zespół, bo od zawsze był w czubie ligowej tabeli. Przed sezonem myślałem, że Hetman będzie bardzo groźny, natomiast w tym momencie jeszcze gra nie zazębiła się w Zamościu. Podobnie w Brzesku, choć Okocimski ma kilku dobrych zawodników. Nie znam w ogóle beniaminków, a jak widać jeden jest w tej chwili liderem, więc ciężko określić, kto będzie najgroźniejszym rywalem.

Lepiej się gra w spotkaniach u siebie czy na wyjazdach?

- Zdecydowanie lepiej nam się gra w meczach na własnym stadionie przy ostrowieckiej publiczności, choć jak jest dobry przeciwnik to nas mówiąc potocznie troszkę plącze. A może jeszcze inaczej powiem, że z dobrymi przeciwnikami gra nam się dobrze, natomiast kiedy rywal jest mniej wymagający, to troszeczkę sobie odpuszczamy. To siedzi gdzieś w podświadomości, że ze słabszym zespołem staramy się wygrać mniejszym nakładem sił, a tak naprawdę wcale tak nie jest. Te zespoły z niższych miejsc w tabeli bardziej się mobilizują na nas i wychodzi marny skutek. Wiele takich przykładów można podać: Avia na wyjeździe, Wierna Małogoszcz u siebie, Orlęta Radzyń Podlaski u siebie. Czasem uda się pokonać lidera, natomiast przegrywa się z outsiderem.

Wracając do tego meczu z Avią, który przegraliście, to chyba właśnie w tym spotkaniu po zdobytych bramkach cieszyliście się najpiękniej.

- Może rzeczywiście coś w tym jest, bo przegrywaliśmy bodajże 1:2, wyciągnęliśmy na 3:2 i chyba totalnie rozluźniliśmy się, czego efektem były dwie stracone bramki i przegrany mecz. Jak już mówiłem czasem tak jest, że ogra się lidera, a przegra się z ostatnią drużyną w tabeli i w tym tkwi piękno piłki nożnej.

A propos cieszenia się po zdobytej bramce, to ty okazujesz to w bardzo oryginalny sposób.

- Rzeczywiście, po zdobytej bramce staram się zaprezentować mały pokaz gimnastyki kibicom i chyba to się troszkę podoba (śmiech). Trzeba będzie coś zmienić, bo to zwykłe salto jest już oklepane. Troszeczkę mało jest czasu na manifestację radości. Sędzia nie pozwala, żeby to trwało zbyt długo, wzywa do powrotu do gry, ale wiadomo, że zawsze można przedłużyć o kilka chwil celebrowanie bramki.

Zdejmowanie koszulek po zdobytej bramce karane jest żółtą kartką, ale za akrobatykę na razie ich się nie ogląda.

- Moje, nazwijmy to "cieszynki", na razie się trzymają i myślę, że nie zabronią, bo niby czemu. Krzywdy nikomu się nie robi, a jeżeli ktoś to umie i lubi, to czemu nie. W polskiej lidze bynajmniej nie widziałem, żeby ktoś manifestował swą radość w ten sposób. Trenowałem gimnastykę sportową i też już robiłem spore postępy, ale jednak wybrałem piłkę nożną. Chciałem od razu po gimnastyce iść na piłkę, ale przeciągnęło się to troszeczkę w czasie. Kilka lat po prostu nic nie robiłem. No poza kopaniem piłki pod blokiem z chłopakami z osiedla (śmiech).

Jesteś już jakiś czas w Ostrowcu. Jak ci się w ogóle podoba samo miasto i czy dużo czasu potrzebowałeś, żeby się zaaklimatyzować w nowym miejscu?

- Aklimatyzacja trwała dość długo, bo prawda jest taka, że oprócz Łukasza Matuszczyka i Przemka Ryńskiego, nikogo tutaj nie znałem. Przemek jak wiadomo stąd pochodzi, więc oprowadził mnie po mieście, pokazał ciekawsze miejsca. A teraz jak już się przyzwyczaiłem, wydaje mi się, że miasto jest bardzo przyjemne i dobrze się w nim czuję. Może za mało jest takich miejsc, w których można by posiedzieć, pograć w bilard czy kręgle. Jest jedno takie miejsce, ale to wciąż jest za mało. Ogólnie czuje się tutaj dobrze, choć jestem już rok w Ostrowcu i jeszcze nie byłem w Bałtowie, żeby zobaczyć Park Jurajski.

Z kolegami z drużyny widujesz się tylko podczas meczów, czy czas prywatny tez razem spędzacie?

- Jeśli jest ładna pogoda, to oczywiście zdarzają nam się wspólne wypady, żeby pograć w siatkówkę czy posiedzieć przy grillu. Są to zazwyczaj jakieś spontaniczne spotkania. Po prostu pada pomysł, organizujemy się i urozmaicamy sobie jakoś czas wolny. Także zdarza nam się czasem pójść na obiad całą drużyną, więc nie mamy siebie dość, nie jesteśmy sobą zmęczeni, choć widzimy się codziennie.

Zawód piłkarza to ciężki kawałek chleba?

- Wbrew pozorom praca piłkarza wcale nie jest taka prosta i usłana różami, bo na przykład jak jedziemy na obóz przygotowawczy, to tam jest można powiedzieć czasem i przysłowiowa harówka. Czasem nawet trzy treningi dziennie, w tym godzina biegania po lesie i siłownia. Wiadomo, że nie jest łatwo, ale w tej chwili te ciężkie treningi przygotowawcze procentują. Miejmy nadzieję, że będzie tak do końca sezonu, bo rzeczywiście pod względem fizycznym jesteśmy przygotowani bardzo dobrze.

Są jakieś ćwiczenia, które wyjątkowo lubisz wykonywać albo takie, które czujesz jakbyś robił za karę?

- Jeśli o mnie chodzi to bieganie bez piłki nie sprawia mi przyjemności. Nie lubię biegać w lesie, ot tak po prostu – bez futbolówki, bo nie jestem przecież lekkoatletą. Choć oczywiście czasem trzeba. Natomiast już z piłką jest inaczej. Inaczej w ogóle człowiek do tego podchodzi. Ja ogólnie lubię się pobawić piłką. Na rozgrzewce przed meczem nie podpatruję innych zawodników, po prostu tak jak wspomniałem, bawię się piłką i sprawia mi to radość. Wiadomo, że na treningach próbuję jakichś nowych sztuczek, zwodów, ale w meczu jeszcze tego nie pokazuję. Nie ma na meczu takiego luzu psychicznego, bo jak coś nie wyjdzie, to w Polsce nawet za dobre chęci dostaje się gwizdy albo niecenzuralne epitety pod własnym adresem. Na Zachodzie jak komuś coś nie wyjdzie, a miał dobry zamysł, to dostanie gromkie brawa i na tym się skończy. U nas nie ma czegoś takiego jak finezja, tylko oczekuje się od zawodnika zwykłego rzemieślnictwa.

Pamiętasz jakiś żart jaki zrobiłeś lub zrobili ci koledzy z zespołu?

- Jeszcze grając w Paradyżu pamiętam jak czasem przyklejaliśmy buty do podłogi klejem Super Glue. Mieliśmy niezły ubaw widząc jak osoba wkręcana usiłowała je oderwać (śmiech).

Źródło artykułu: