Dariusz Tuzimek: Kadra upojona sukcesami, a to niebezpieczny trunek (felieton)

Lejemy całą Europę, naszych piłkarzy boją się wszyscy, nikt nie chce drużyny Nawałki wylosować w grupie turnieju Euro 2016. Gramy szybko, nieprzyjemnie i twardo. I jedyne, co mogłoby nam teraz zaszkodzić, to przedwczesne upojenie sukcesem.

Adam Nawałka twardo stąpa po ziemi. Ale gorączka sukcesu potrafiła zamroczyć poprzednich selekcjonerów, którzy - po awansie na ważne turnieje - robili błędy i popełniali grzech pychy. Grzęźli w personalnych gierkach, gubili się w intrygach i tropieniu realnych albo wyimaginowanych wrogów. Albo tracili czas na duperele takie jak promocja książek w supermarkecie, reklamy i bywanie w zakładach pracy.

Zagubieni, z poczuciem, że teraz właśnie jest te ich pięć minut, tracili z oka główny cel. Podejmowali złe decyzje personalne, a czasem te złe decyzje wymuszali na nich prezesi, wiceprezesi albo grono dyżurnych podpowiadaczy.

Tak, jak to miało miejsce w 2002 roku, gdy przed wyjazdem do Korei Jerzy Engel skreślił (podobno za namową) z ekipy Tomasza Iwana. Nie twierdzę, że z Iwanem zdobyliśmy mistrzostwo świata, ale - szczerze mówiąc - mecze w grupie pokazały, że bez formy był nie tylko Iwan.

Cztery lata później, przed mistrzostwami świata w Niemczech, Paweł Janas sam późną nocą pokreślił kartkę z nazwiskami piłkarzy. Nie znalazł miejsca w kadrze dla Jerzego Dudka, Tomasz Frankowskiego czy Tomasza Kłosa.

Niby zawsze decydowały względy sportowe i selekcjonerzy robili to dla dobra drużyny, ale forma zespołu to nie tylko dyspozycja fizyczna. To przede wszystkim głowa i to, co się w niej dzieje. Warto zadbać, żeby grupa pozostała grupą.
Dlatego mam prośbę do Adama Nawałki, żeby nie rezygnował z Sebastiana Mili nawet jeśli w maju nie będzie w najwyższej formie sportowej. Nie dlatego, żeby pomocnik Lechii miał mieć taryfę ulgową. Dlatego, że lojalność jest jedną z tych wartości, na których można budować duże rzeczy. A drużyna na mistrzostwa Europy to jest właśnie duża rzecz.

Wierzę w Sebastiana. Wiem, że zrobi wszystko, by na wiosnę być w optymalnej formie. To przeambitny chłopak. Jest pozytywną częścią tego zespołu, a jak łatwo naruszyć integralność grupy, pokazują historyczne błędy Engela i Janasa. Mila, zajmując jedno miejsce w samolocie do Francji, krzywdy drużynie nie zrobi. Reprezentacja to jest zespół, to grupa ludzi, którzy się muszą rozumieć, lubić lub przynajmniej akceptować. A już na pewno mieć wobec siebie szacunek. Ważne, żeby nie naruszyć tego ekosystemu.

Teraz jest czas konfetti, szampana i dmuchania balonika oczekiwań. Poklepujemy się po plecach i mówimy, że jest dobrze. Bo jest! Ale wcale nie mam poczucia, że najgorsze już za nami, bo przebrnęliśmy eliminacje. Prawdziwe wyzwania czekają tuż za rogiem. Przerabialiśmy to już przy poprzednich awansach na duże imprezy piłkarskie. Najpierw był sukces, zachwyt i świętowanie zwycięstwa. Potem grupę dopadało wiele chorób, które rozsadzały ją od wewnątrz. Ambicje własne, pieniądze z reklam, walki poszczególnych koterii, naciski i presja na trenera. A wszyscy kolejni selekcjonerzy zapadali na coś w rodzaju odcięcia od rzeczywistości. Zamykali się w sobie, alienowali, nie słuchali współpracowników, czuli się osaczeni. Janas, Beenhakker i Smuda zmieniali się na moich oczach z ludzi - w miarę - racjonalnych na postacie sparaliżowane presją. Wyglądało na to, że stres odbiera im chęć do życia i możliwość porozumienia z otoczeniem. A gdy sukcesu na turniejach nie było, stawali się bezbronni i zaszczuci. Beenhakker przed atakami uciekł za granicę, Janas chował się po lasach, a Smuda nie wychodził z domu, a później poszukał pracy za granicą.

Dziś wydaje mi się, że Nawałki i jego piłkarzy nic takiego nie powinno dotknąć, ale pamiętam, że tak samo myślałem o poprzednich selekcjonerach i ich drużynach. Beenhakker dostał Order Odrodzenia Polski i tytuł człowieka roku. Janas - jako zapalony myśliwy - uśmiechał się z okładek gazet z dubeltówką w dłoni, a Smudę na trenera reprezentacji wybrał naród przez aklamację. Kochaliśmy selekcjonerów i kochaliśmy ich piłkarzy. A potem dawaliśmy im szansę przekonać się, że łaska kibica na pstrym koniu jeździ, a liczenie na wdzięczność - za dokonania w historii - jest naiwnością. Emocje płynące z rozczarowania porażką zawsze brały górę. Kończyły się sukcesy sportowe, to natychmiast kończył się autorytet selekcjonera. I szacunek. Choć to chyba więcej mówi o nas niż o tych trenerach.

Piszę o tym dziś, gdy jeszcze jesteśmy pijani euforią i już cieszymy się na myśl, czego to drużyna Nawałki nie dokona na francuskich boiskach.

Te ostrzeżenia to takie memento. Może niepotrzebne, bo ta kadra jest najlepiej zorganizowaną reprezentacją w historii polskiej piłki. Składa się z pasjonatów, pracoholików, maniaków futbolu. Muszą tylko wziąć szczepionkę od zgubnych konsekwencji upojenia sukcesem.

[b]Dariusz Tuzimek

[/b]

Źródło artykułu: