AFP / Alexander Nemenov

Pogmatwane losy Gabrycha. Co teraz robi "enfant terrible" polskiej siatkówki?

Marek Bobakowski

Jako zawodnik miał często "na pieńku" z trenerami. Nie wykonywał ich poleceń, odmawiał współpracy, wdawał się w kłótnie. Teraz stoi po drugiej stronie barykady. Jak sobie radzi?

"Powiedzieć o Gabrychu, że jest konfliktowy, to tak jak powiedzieć o Pałacu Kultury, że jest wielkim budynkiem", "To jest człowiek, który powinien uprawiać sport indywidualny, bo z żadną grupą nie jest w stanie uzyskać choćby neutralnego porozumienia. On nawet w plażówce, gdzie próbował grać w parze z Piotrem Szymanowskim, pożarł się z partnerem po paru tygodniach", "To facet o przerośniętej ambicji. On nie potrafi przegrywać, nawet na treningach" - to tylko kilka opinii ludzi z siatkarskiego środowiska (zawodników, trenerów) o Piotrze Gabrychu. Chyba najbardziej kontrowersyjnym polskim siatkarzu w całej historii tej dyscypliny.

Mam niezawiązane buty

"Gary" - bo taki pseudonim nosi od młodzieńczych lat - to z pewnością człowiek specyficzny. Jak kot, zawsze chodzi swoimi ścieżkami. - Wiele lat temu pojechaliśmy na obóz przygotowawczy do Zakopanego - wspomina Zbigniew Błaszczak, śląski szkoleniowiec, który prowadził m.in. Górnika Radlin. - Piotrek zawsze robił wszystko na odwrót. Biegniemy, skręcam w lewo, wszyscy za mną, odwracam się, a jego nie ma. Co jest? Wytężam wzrok i widzę, że Gabrych skręcił sobie w prawo i jak gdyby nigdy nic biegnie przed siebie. Sam. Ze słuchawkami walkmana na uszach.

Edward Skorek podpisuje się pod tymi słowami. - Jak prowadziłem Czarnych Radom, to Piotrek był u mnie w zespole - mówi. - Podczas jednego z meczów musiałem wykonać szybką zmianę, bo drużyna zaczęła się gotować. Traciliśmy kontakt z rywalem. Pokazuję więc na Gabrycha, aby przygotował się do zmiany. Czekam, czekam i nic. Podchodzę do niego i krzyczę: wchodzisz! Co usłyszałem? Nie zapomnę tych słów do końca życia. Zawodnik mi odpowiedział: nie wejdę, bo mam buty niezawiązane. Ręce mi opadły.

Takich historii jest o wiele więcej. Grając nadal w Radomiu (tym razem już pod wodzą Wojciecha Drzyzgi), podczas jednego z meczów szarpał się z... kolegami z zespołu. Zdenerwowany wynikiem spotkania wdał się w bezsensowną kłótnię z partnerami, zrobiło się naprawdę gorąco. Kibice przecierali oczy ze zdumienia. Dopiero ostra reakcja Jarosława Stancelewskiego, który był kapitanem Czarnych, zapobiegła skandalowi na parkiecie. Już po ostatniej piłce siatkarze z Radomia odmówili wspólnej podróży autokarem z "enfant terrible" polskiej siatkówki. Gabrych wracał do domu pociągiem.

Wyrzucili go z pokoju

Z jednej strony konflikty, z drugiej doskonałe sezony, kiedy brylował w lidze. Pod wodzą wspomnianego już Błaszczaka, ale także Jana Sucha czy Igora Prielożnego jego forma eksplodowała. - Nie da się go zatrzymać - kręcili głowami rywale.

W 2004 roku - w wieku 32 lat - "Gary" trafił do reprezentacji. Powołał go Prielożny. Miał być naszą tajną bronią podczas igrzysk olimpijskich w Atenach. Po cichu marzyliśmy nawet o medalu. - Zobaczycie, będzie gwiazdą tego turnieju - zapowiadał słowacki szkoleniowiec.

Nawet nie spodziewał się, jak szybko zrobi się głośno wokół Gabrycha. Już pierwszego dnia siatkarz zlekceważył zakaz trenerów i poszedł - jako jedyny z siatkarzy - na ceremonię otwarcia. Być może taka niesubordynacja uszłaby mu na sucho, gdyby nie fakt, że jego twarz została wyłapana przez realizatora telewizyjnego. Cała Polska zobaczyła, że zawodnik zamiast odpoczywać przed pierwszym spotkaniem w turnieju olimpijskim (Polacy grali dwa dni po otwarciu), łamie zasady przyjęte przez zespół. - Spokojnie, nic się nie stało - próbował ratować sytuację Prielożny.

Stało się. Koledzy z reprezentacji wystawili jego walizki poza drzwi pokoju, w którym mieszkał. - To był tylko głupi żart - komentował Gabrych.

Rozmowa z moskiewskiej stołówki

Nieprawda. Tajemnicą poliszynela jest, że zespół miał dość siatkarza i tylko dzięki ugodowemu charakterowi Prielożnego nie doszło w Atenach do jeszcze większej afery. Udało się jakoś dokończyć turniej. Zaraz po powrocie z IO Gabrych wyjechał do Rosji. Podpisał kontrakt z Iskrą Odincowo. To była piekielnie mocna ekipa. W takiej Gabrych jeszcze nigdy nie grał. Niestety, kariery nie zrobił. Nie zaaklimatyzował się. W tamtym okresie rozmawiałem z nim telefonicznie kilka razy (m.in. podał mi numer jednej z moskiewskich... stołówek, po czym odebrał telefon i rozmawiał, jak gdyby nigdy nic - przyp. red.). Słychać było, że się męczy. Nie był sobą.

[nextpage]


Z ulgą przyjął wiadomość o zakończeniu rocznego kontraktu. Nie wrócił jednak do Polski. Wyjechał do Brazylii, gdzie występował w Sport Club Ulbra. Kierunek dość egzotyczny, przecież, to raczej Brazylijczycy przyjeżdżają do Europy niż odwrotnie. Znów miał problemy z przebiciem się do pierwszego składu, siedział na ławce, dochodziły do Polski skrawki informacji, że po raz kolejny jest skonfliktowany z kolegami z zespołu. Po roku przyjął ofertę Tomisu Constanta. W wieku 36 lat zdobył mistrzostwo Rumunii.

Wrócił do Polski, zagrał chwilę w Resovii, potem w MKS-ie MOS Będzin i w 2009 roku zniknął z pierwszych stron gazet. - Daj pan spokój! - mówi Gabrych w rozmowie z WP SportoweFakty. - Ta umowa z Będzinem do dzisiaj odbija mi się czkawką. Tam było tyle niejasnych zapisów, że potem praktycznie przez dwa lata nie mogłem nigdzie grać. A chciałem! Jak cholera.

Na parkiecie wchodzi w niego demom

Wrócił do rodzinnego Grudziądza. Tam wszyscy go znają. Kiedy rano szedł do piekarni po świeże bułeczki, wszyscy mu się kłaniali, uśmiechali, życzyli miłego dnia. - Piotrek się ustatkował, ma rodzinę, dzieciaki, to całkiem inny człowiek - przyznaje w rozmowie z naszym serwisem Zenon Różycki, obecnie prezes Stali Grudziądz.

To właśnie Różycki namówił Gabrycha najpierw do powrotu na parkiet, a potem do rozpoczęcia pracy szkoleniowej. Obecnie "Gary" jest grającym trenerem II-ligowej Stali. - On trenerem? - oczami wyobraźni widzę zaskoczenie wśród wielu byłych siatkarzy, którzy mieli okazję kiedyś z nim razem występować na boisku.

- Oczywiście, że wiele słyszałem o zachowaniu Piotrka w przeszłości - tłumaczy Różycki. - Znam go od podstawówki, bo razem zaczynaliśmy karierę siatkarską. On poszedł w świat, ja robiłem inne rzeczy. Wiem, że to świetny człowiek. Przyznaję, na parkiecie wchodzi w niego demon, ale taki pozytywny. Jako zawodnik jest tak skoncentrowany na grze, że aż w nim kipi sportowa złość. Kiedy wchodzi w rolę trenera, jest spokojny, doskonale prowadzi zespół, odpowiednio zmienia taktykę. Nie zamieniłbym go na innego trenera. Za żadne pieniądze.

- Nie ukrywam, że moje różne doświadczenia spowodowały, iż łatwiej prowadzić mi grupę 18 facetów, którzy chcą coś osiągnąć w siatkówce - z uśmiechem na twarzy mówi Gabrych. - W młodości miałem kilka wyskoków i teraz doskonale wiem, na co stać młodych siatkarzy, jak mogą mnie próbować oszukać. Jest mi więc łatwiej z nimi się dogadać, znaleźć nić porozumienia.

Atmosfera w zespole jest bardzo dobra. Stal - jako beniaminek II ligi - zajmuje miejsce w ścisłej czołówce tabeli. Mimo że przed sezonem działacze nie wyznaczyli zespołowi celu walki o awans, to taka furtka powoli się otwiera. Coraz szerzej.

A może zostanie bibliotekarzem?

Na razie Gabrych rzeczywiście mocno rozruszał lokalne środowisko. Jego postać przyciągnęła do Stali przede wszystkich dzieci i młodzież. Klub może pochwalić się zakrojoną na szeroką skalę pracą u podstaw. - Mamy zarówno zespoły chłopców, jak i dziewczynek, aż serce rośnie, jak się patrzy na ten narybek - przekonuje Różycki.

- Piotrek zrobi dużą karierę jako trener - dodaje Różycki. - Jego ogromne doświadczenie, światowe obycie, zaangażowanie, to wszystko powoduje, że jestem pewny swoich słów. Żałuję tylko, że jak na razie nie jesteśmy w stanie mu zapewnić odpowiednich warunków pracy. Nie ma sztabu z prawdziwego zdarzenia. Wszystkim musi się sam zajmować, choć staram się pomagać, jak mogę. Dodatkowo, jeszcze w wieku 44 lat potrafi pokazać młodszemu pokoleniu, że nie ma na niego mocnych na parkiecie.

- Rzeczywiście, warunki czasami są trudne, bo nie mogę się skupić tylko i wyłącznie na trenerce - dodaje Gabrych. - Ale może i dobrze. To taki mój pierwszy krok w kierunku pracy szkoleniowej. Na całe szczęście nie zostałem rzucony na głęboką wodę, nie założyłem idealnie skrojonego garnituru i nie stoję przy ławce zespołu z PlusLigi. Bałbym się, że w takiej sytuacji bym sobie nie poradził. A jeszcze po kilku słabszych meczach pewnie chcieliby mnie wywalić. To nie dla mnie.

- Piotrek, spokojnie, za kilka lat... - wtrąca się prezes Stali. - Naprawdę widzę go w czołówce polskich trenerów. Jego czas wkrótce nadejdzie.

O ile wybierze tę drogę. Bo jeszcze nie podjął ostatecznej decyzji.

- Wiem, że wkrótce stanę na rozdrożu: zostać trenerem czy zająć się czymś innym, może bibliotekarzem? A, nie. Przecież żeby pracować w bibliotece, musiałbym mieć odpowiednie wykształcenie i dyplom - zakończył Gabrych.

Marek Bobakowski

Kto selekcjonerem polskich piłkarzy ręcznych? Opcja zagraniczna? Jak w siatkówce...

 

< Przejdź na wp.pl