WP SportoweFakty / Justyna Serafin / Bogdan Serwiński

Bogdan Serwiński o kadrze siatkarek: Widzę postęp, ale kilka rzeczy mnie niepokoi

Michał Kaczmarczyk

Jak ocenić nasze siatkarki po nieudanych mistrzostwach Europy i słodko-gorzkim sezonie? Znany trener nie chce zwalniania Jacka Nawrockiego, ale ma swoje zastrzeżenia do tego, co dzieje się z reprezentacją.

Michał Kaczmarczyk, WP SportoweFakty: Dziesiąte miejsce reprezentacji Polski kobiet na mistrzostwach Europy to wszystko, na co stać naszą żeńską siatkówkę w obecnych czasach?

Bogdan Serwiński, trener Polskiego Cukru Muszynianki Muszyna: Pytanie jest wielowątkowe i taka też jest na nie odpowiedź. Takie miejsce nie satysfakcjonuje ani reprezentacji, ani jej sztabu, działaczy PZPS-u, w końcu też kibiców, przecież Polska jako kraj zakochany w siatkówce ma w tej dyscyplinie większe aspiracje.

Przyjęło się, że należy oceniać zespół i jego trenera przez pryzmat wyniku i ten nie jest zadowalający, ale według mnie należy przy takiej ocenie zadać kilka istotnych pytań: czy trenerzy mieli możliwość wykorzystania całego potencjału naszej kobiecej siatkówki? Czy wszystkie zawodniczki były do ich dyspozycji? Poza tym musimy ocenić, z jakiego pułapu startowała drużyna, czy dawał im podstawy na celowanie wyżej? Za długo pracuję w tej dyscyplinie, by teraz sugerować jednostronną ocenę.

Poza tym trzeba pamiętać, że poziom zespołów w Europie bardzo się wyrównał. Byliśmy blisko tego, by przegrać z Węgierkami, które przez niektórych są uznawane za siatkarski trzeci świat, ale spójrzmy zaraz potem na mecz Polska-Turcja, wcale nie byliśmy daleko od zwycięstwa! A przecież potem Turcja sięgnęła po brązowy medal mistrzostw. Dlatego jeżeli mamy oceniać, to najpierw należy dokonać skrupulatnej analizy i wziąć pod uwagę wszystkie wątki poboczne, jakie powinny w niej się znaleźć.

ZOBACZ WIDEO Jacek Kasprzyk: Trener De Giorgi nie widział swojej winy, tego mi zabrakło 

Jednym z takich wątków jest choćby kwestia, czy drużyna powołana przez Jacka Nawrockiego na mistrzostwa Europy była najlepszą z możliwych. Wydaje się, że niekoniecznie, lista nieobecnych w tej reprezentacji jest spora.

Od pewnego czasu zapanowała taka dość dziwna dla mnie moda w środowisku, zwłaszcza w tak zwanej centrali, dotycząca szeroko pojętego odmładzania. Od dłuższego czasu pokutuje stwierdzenie przechodzące w dogmat: odmładzać, odmładzać, jeszcze raz odmładzać! Ja nie widzę w tym ani sensu, ani celu. Dla mnie reprezentacja kraju w swoich szeregach powinna mieć najlepsze siatkarki, które mają możliwości i chęci do gry. Takie spoglądanie w metrykę niebezpiecznie przypomina dyskryminację pod względem wieku, a tak nie powinniśmy robić. Drużyna narodowa ma być możliwie jak najlepsza, a nie najmłodsza.

Pojawiają się też w naszym środowisku głosy, że siatkarki nie chcą grać w kadrze. Tylko konkretnie kto? To ciągłe powtarzanie o zawodniczkach, które nie chcą kadry, zaczyna wyglądać na usprawiedliwianie się. Zacząłem liczyć, przywoływać nazwiska i wiele nie znalazłem. Tylko jedno, Katarzyny Skorupy, która otwarcie powiedziała, że dla niej rozdział reprezentacyjny jest zakończony. Pomijam kwestie zdrowotne, czyli sytuacji, kiedy siatkarka chce być czasowo zwolniona z gry w kadrze, bo chce wyleczyć uraz.

To jest częste tłumaczenie naszych zawodniczek, od lat nic się nie zmienia w tej kwestii.

Nie ma co się dziwić, że profesjonalni i poświęcający się swojej pracy przez lata zawodnicy dbają o to, by być w pełni zdrowymi na sezon ligowy, w końcu to jest ich źródło dochodu. Już sami oficjele z FIVB zaczynają rozumieć, że eksploatacja zawodnika w tym sporcie zaczyna przekraczać granice zdrowego rozsądku i pewien naturalny cykl przygotowawczy właściwy dla każdego sportu został postawiony na głowie.

Wróciłbym do czasów Andrzeja Niemczyka, który powoływał do swojej reprezentacji niewielką liczbę zawodniczek, grupę niewiele liczniejszą od tej, która miała potem wyjeżdżać na daną imprezę. Media często dyskutowały z jego wyborami, sugerowały, że w kadrze brakuje jakiejś zawodniczki, która świetnie spisuje się w lidze, a Andrzej szybko ripostował: ona nie pasuje mi do koncepcji! I zamykał dyskusję. Właśnie ta koncepcja to autorskie dzieło trenera, w pełni odpowiedzialnego za swoje wybory. W moim odczuciu zespół, który reprezentował Polskę podczas ostatnich mistrzostw Europy, nie był najmocniejszy pod względem możliwości naszej siatkówki. Ale czy były w reprezentacji jakieś ruchy kadrowe, ile zawodniczek zrezygnowały z gry przez kontuzje - to już wie tylko sam trener.

Trener Nawrocki lubi zaznaczać, że zgromadził w reprezentacji zawodniczki, które stawiają siatkówkę na pierwszym miejscu. Polskie siatkarki mają z tym problem?  

Tu się kłania pojęcie profesjonalizmu. U większości siatkarek jest on ukształtowany na naprawdę wysokim poziomie, ale jest też grupa, która tego podejścia do sportu jeszcze się uczy. Rolą decydentów, czyli w tym wypadku PZPS-u i PLPS-u, jest stworzenie takich wymogów w stosunku do zawodników, by ten profesjonalizm faktycznie się budował, by można go było się sprawnie uczyć od wieku kadetki czy juniorki. To jest długi, ale konieczny proces.

Profesjonalne podejście to dbanie o tak prozaiczne rzeczy jak dobrze zawiązane buty przed wejściem na parkiet, ale i troska o własne zdrowie i sportowy tryb życia. Młody sportowiec musi się wielu rzeczy nauczyć, ale pamiętajmy, że w wieku dziewiętnastu, dwudziestu lat nie da się w stu procentach skupić na dyscyplinie i trenowaniu. Życie ma wiele swoich potrzeb i musi być nim miejsce choćby na miłość, małżeństwo czy macierzyństwo, które jest naturalną potrzebą u kobiet. Nie można wymagać od zawodniczek, by prowadziły zakonniczy tryb życia! Przecież profesjonalne podejście do pracy i życiowe potrzeby można łączyć.

Załóżmy, że jest pan jednym z działaczy PZPS-u i ma pan podjąć decyzję, czy Jacek Nawrocki ma dalej prowadzić kadrę siatkarek...

Ludzie podejmujący decyzje mają tę przewagę nad obserwatorami, że wiedzą, jakie konkretnie warunki stawiali trenerowi i jakie wymagania mieli wobec drużyny. Skoro prezes Jacek Kasprzyk w wywiadach podawał, jakie to były wymogi, to zakładam, że wie, co mówi. W końcu to PZPS jako pracodawca selekcjonera określa jego zadania na dany rok i kolejne lata, a trener stara się wywiązać ze swoich zobowiązań.

Na tyle, na ile znam Jacka Nawrockiego, jest to prawdziwy tytan pracy, który poświęca wiele godzin na podnoszenie poziomu swojego zespołu. Nie jestem zwolennikiem dużych rotacji na stanowiskach trenerskich, choć trzeba przyznać, że w naszym kraju trenerzy kadr kobiecych mogą pracować wyraźnie dłużej niż choćby u siatkarzy. Skoro trener Nawrocki realizuje to, co nakreślił mu związek, to jaki byłby sens zwalniania go?

[nextpage]

Nawet, jeżeli realizuje, nie zyskuje tym wielu zwolenników. Ostatnio szerokim echem odbiły się wypowiedzi Joanny Mirek i Małgorzaty Glinki-Mogentale dla Sport.pl. Obie byłe siatkarki zarzucają, że kadrze siatkarek nie stawia się żadnych wymagań i zbyt wiele jej się wybacza.

Głosy Joasi Mirek czy Małgosi Glinki są bardzo rozsądne, ale podejmują zaledwie jeden wątek w całej dyskusji o naszej siatkówce. Mamy jedną perspektywę, w której kibic oczekuje do trenera i drużyny wyniku i nie interesują go problemy, tylko konkretny rezultat. Można krytykować wynik nieodpowiadający oczekiwaniom, ale można też spytać: czy my się pniemy do góry, czy wykonywana praca daje nam nadzieję na sukces w przyszłości? A może należy uznać, że sięgnęliśmy kresu naszych możliwości i trzeba odmłodzić kadrę, by szukać innych możliwości?

Ja osobiście uważam, że dokonywanie zmian trenerskich nie byłoby najlepszym pomysłem. Skoro Amerykanie stosują w każdej dyscyplinie cykl olimpijski, to i my pozwólmy pracować trenerowi w określonym przedziale czasowym. Rozliczanie z każdej pojedynczej imprezy byłoby absurdem: wystarczyłaby jedna porażka z Czeszkami w kwalifikacjach do mundialu i zwalniamy trenera...

Niektórzy po meczu z Czeszkami właśnie to postulowali.

Ale tak moim zdaniem nie należy robić. Jak to się kończy, widać było choćby ostatnio w przypadku kadry panów, której wyniki pokazują, że gorączkowe zatrudnianie i zwalnianie nie daje wiele. Jeśli w takim cyklu zdarza się jedna, druga, trzecia katastrofa, to trzeba reagować, bo tego wszyscy będą się domagać od prezesa związku. Ale jeżeli w kadrze pań praca jest dobrze wykonywana, to jaki jest to powód do zmian?

Najwięcej zarzutów ze strony kibiców dotyczy braku stabilizacji. Od trzech lat trwa budowanie drużyny i momentami wydaje się, że nie będzie miało ono końca.

Co do odmładzania kadry i ciągłego rotacji, swoje zdanie już wypowiedziałem. Natomiast pamiętam wypowiedź Jacka Nawrockiego, w której przyznawał, że zgubiono po drodze bardzo dużo zawodniczek. I trudno powiedzieć, z czego to wynika: sytuacji losowych, za które trener nie może z oczywistych względów być pociągany do odpowiedzialności, czy taką naszą dziwną manierę szukania bez pojęcia, czego właściwie szukamy i co chcemy osiągnąć. Chcę wierzyć, że te wszystkie zmiany wynikają faktycznie z kwestii losowych, a nie chaosu i braku zdolności planowania u sztabu trenerskiego i pionu szkolenia PZPS.

Natomiast jakby spojrzeć na te ostatnie lata, to faktycznie coś jest w tych zmianach. Czasem sobie żartujemy w środowisku, że gdzie nie spojrzeć w lidze, tam kadrowiczka przy kadrowiczce! A ich menadżerowie już mogą zacierać ręce... Ale to tak na marginesie.

Niektóre wypowiedzi trenera Nawrockiego sugerują, że czuje się niesprawiedliwie atakowany przez dziennikarzy i niektórych ekspertów. Wypominanie, że krytycy nie robią niczego dla siatkówki i dbają tylko o własny interes, jest słuszne?

Trener w takich sytuacjach powinien przede wszystkim panować nad swoimi emocjami, bo kiedy wdaje się w polemikę z głosem kibiców czy ekspertów, to tak czy siak stoi na straconej pozycji. Trochę mam za sobą lat w swojej pracy i wiem, że najlepszym argumentem, jaki może przedstawić trener swoim krytykom, jest wynik i tylko nim można skutecznie walczyć. W innym wypadku można więcej stracić niż zyskać na wkroczeniu w taką dyskusję.

Pokusi się pan o postawienie kadrze naszych siatkarek szkolnej oceny za cały rok 2017?

Tego nie się zrobić, należy w takim razie wziąć inne kryteria do oceny. Przez ileś lat swojego życia byłem nauczycielem i najbardziej mnie interesowała skala postępu ucznia. Jedno dziecko skoczyło w dal cztery metry, a drugie dwa, ale to nie znaczy, że temu pierwszemu muszę wystawić ocenę bardzo dobrą, a drugiego co najwyżej dostateczną.

Trzeba spojrzeć, z jakiego poziomu obaj uczniowie zaczynali i jaki uczynili postęp. Patrząc na to, co działo się w naszej kobiecej siatkówce w ostatnim czasie, trzeba oceniać nie wynik, a progres i ten progres nastąpił, to jest niezaprzeczalne. A czy jest on zadowalający? Zapewne nie i czują to pewnie same siatkarki oraz trenerzy kadry.

W jakich elementach widzi pan ten progres?

Wystarczy spojrzeć na wyniki osiągnięte w drugiej dywizji World Grand Prix. Oczywiście, można umniejszać znaczeniu tego zwycięstwa i pisać jak niektórzy, że już przed turniejem finałowym wiadomo było, kto awansuje do wyższej grupy po reorganizacji, dlatego nie wszyscy traktowali mecze w Ostrawie poważnie. Ale dla mnie to raczej złośliwość i czepianie się niż właściwa krytyka.

Wracając: postęp widziałem przede wszystkim w jakości gry, przynajmniej wizualnie była ona lepsza niż jakiś czas temu. I ta drużyna daje podstawy do dalszego rozwoju i podnoszenia poziomu sportowego. Aczkolwiek nie ukrywam swojego zaniepokojenia tendencjami do sztucznego odmładzania i ciągłego zmieniania. Oraz twierdzeniami typu "ta grupa chce pracować", bo to sugeruje, że istnieje grupa, która pracować nie chce. Choć osobiście ja takiej grupy nie znam.

Rozmawiał Michał Kaczmarczyk 

< Przejdź na wp.pl