Nasi wyczyniali cuda. Rywale tylko się przyglądali

Getty Images / Od lewej: Maciej Kot i Kamil Stoch
Getty Images / Od lewej: Maciej Kot i Kamil Stoch

Obecnie Biało-Czerwoni nie są w formie na wygrywanie konkursów Pucharu Świata w skokach. Inaczej było siedem lat temu, gdy pasjonującą rywalizację o zwycięstwo stoczyli Kamil Stoch i... Maciej Kot. Przypomnijmy sobie tamte sceny.

Teraz o takim scenariuszu możemy tylko pomarzyć. Polacy słabo rozpoczęli Puchar Świata. W Ruce, na inaugurację, żadnego z nich nie było nawet w najlepszej dziesiątce. Więcej, w kwalifikacjach po których odpadało tylko czterech skoczków, przepadł sam Kamil Stoch.

Cała kadra jest w kryzysie, ale to właśnie u trzykrotnego mistrza olimpijskiego jest on widoczny najbardziej. Stoch męczy się na skoczni, szuka jednego, dobrego pomysłu na wyjście z trudnej sytuacji. Kto wie, może dobrym pomysłem byłoby zobaczenie przez Polaka archiwalnych materiałów z jego udanych konkursów. A tych było przecież mnóstwo. Choćby zawody w Lillehammer z 2016 roku.

Siedem lat temu, tak jak teraz, Norwegowie gościli czołówkę Pucharu Świata na początku sezonu. To był pierwszy rok pracy Stefana Horngachera z polską kadrą. Po nieudanym poprzednim sezonie i odejściu Łukasza Kruczka, Austriak wszedł do kadry z impetem. Jego metody zadziałały błyskawicznie i Polacy od razu zaczęli odgrywać pierwszoplanowe role.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: co tam się działo! Oprawa godna finału

W Lillehammer Biało-Czerwoni urządzili wręcz sobie mistrzostwa Polski. O zwycięstwo walczyło dwóch naszych reprezentantów. Po pierwszej serii wydawało się, że na autostradzie do triumfu jest Stoch. W finale zaatakował jednak piąty na półmetku Maciej Kot. Oddał świetny skok, objął po nim prowadzenie i ostatecznie w konkursie pokonał go tylko Stoch, o 0,6 punktu. Cóż to była za walka.

To był najlepszy sezon w wykonaniu Macieja Kota. Zaczął go z wysokiego C i utrzymał poziom do końca, zajmując 5. miejsce w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. W Lillehammer po raz pierwszy w swojej karierze stanął na podium. Później dołożył jeszcze zwycięstwa: w Sapporo i Pjongczangu, a na MŚ był jednym z bohaterów polskiego zespołu w wygranym przez Biało-Czerwonych konkursie drużynowym.

Eksperci byli przekonani, że jego kariera dopiero nabiera rozpędu i w kolejnych sezonach może być jeszcze lepszy. Sytuacja zmieniła się jednak o 180 stopni. Już kolejny sezon za kadencji Horngachera nie był dla Kota tak udany. Zdobył jeszcze z kadrą brązowy medal igrzysk olimpijskich, ale indywidualnie już tak nie błyszczał.

Lawina kłopotów technicznych zaczęła się jednak w kolejnych latach. Po wyjściu z progu wykręcało jego sylwetkę i tracił wiele metrów. Trenerzy, jeszcze Horngacher a potem też i Michal Doleżal, nie potrafili sobie z tym poradzić. Wyniki Kota obniżyły się drastycznie. Miał nawet problemy z kwalifikowaniem się do pierwszej serii konkursów i stracił miejsce w głównej kadrze.

Po latach prób i błędów wydaje się, że Maciej Kot zaczął jednak wracać na właściwie tory. Latem wreszcie przebijał się do czołówki. Pojawiły się nieśmiałe głosy, że może dostanie szansę od Thomasa Thurnbichlera w pierwszych konkursach nowego sezonu Pucharu Świata.

Na razie ogląda jednak te zawody w domu, z czym nie może pogodzić się m.in. były trener Kazimierz Długopolski. Biorąc pod uwagę formę kolegów z kadry, wydaje się jednak tylko kwestią czasu, gdy Maciej Kot wróci do Pucharu Świata. Może już za tydzień w Klingenthal? Czekamy na kolejne decyzje Thomasa Thurnbichlera.

Zanim jednak Austriak poda skład na następny weekend PŚ, w niedzielę skoczków - w niezmieniony składzie - czeka rywalizacja na dużej skoczni w Lillehammer. O 14:30 zaplanowano trening, o 15:30 kwalifikacje, a o 17:00 konkurs indywidualny. Transmisja w Eurosporcie 1, TVN i na Pilot WP. Wynikowa relacja na żywo na WP SportoweFakty.

Szymon Łożyński, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj także: Smutna rzeczywistość dla Polaków. Było to widać jak na dłoni [OPINIA]

Źródło artykułu: WP SportoweFakty