[tag=9257]
Thomas Thurnbichler[/tag] nie ma czarodziejskiej różdżki. Skoro zostały popełnione błędy w przygotowaniach, a przyznał to sam trener w wywiadzie dla WP SportoweFakty po falstarcie w Ruce, nie da się ich poprawić w tydzień.
Dlatego trudno było być optymistą przed konkursami w Lillehammer. Oczekiwania błyskawicznie zostały obniżone. Jeszcze dwa tygodnie temu wyczekiwaliśmy kolejnych zwycięstw i miejsc na podium Polaków. Po nieudanych konkursach w Ruce z zadowoleniem przyjęliśmy scenariusz, gdy więcej niż jeden z naszych reprezentantów był w finałowej serii.
Teoretycznie zatem powinniśmy się cieszyć, gdy w sobotę w Lillehammer punkty zdobyło trzech Polaków: 23. Paweł Wąsek, 24. Piotr Żyła i 28. Kamil Stoch. W praktyce w skokach Biało-Czerwonych postęp jest zauważalny, ale tylko minimalny.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: co tam się działo! Oprawa godna finału
W tej chwili nasi reprezentanci, by chociaż spróbować nawiązać walkę z rywalami, muszą liczyć na... nieco lepsze warunki od przeciwników. Brutalnie pokazał to sobotni konkurs i to jest najsmutniejszy wniosek, jaki możemy postawić po sobocie.
W pierwszej serii, gdy wiatr nie przeszkadzał, Stoch był w stanie polecieć daleko. Z przyjemnością patrzyło się na jego skok. Kilkadziesiąt minut później miny znów mieliśmy niewesołe, bowiem gdy tylko warunki się pogorszyły, trzykrotny mistrz olimpijski wylądował aż 10 metrów bliżej. Punkty zdobył, ale nie oszukujmy się: 28. miejsce dla takiego mistrza nie jest wielkim powodem do optymizmu.
Warunki miały wpływ także na skoki Piotra Żyła i Dawida Kubackiego. Wydawało się, że właśnie ta dwójka Polaków najszybciej dołączy do najlepszych. W sobotę zobaczyliśmy jednak, że nadal im jeszcze wiele brakuje. Gdy tylko warunki nie sprzyjały (silny wiatr w plecy) błędy polskich liderów spotęgowały się. Żyła jeszcze awansował do drugiej serii, Kubacki już nie.
Gdy rok temu byli w swojej najwyższej formie, nawet przy bardzo silnym wietrze w plecy byli w stanie polecieć na tyle daleko, by liczyć się w walce o czołówkę. Teraz skaczą tak Kraft czy Wellinger. Bez względu na to, jaki jest wiatr i z jaką siłą, radzą sobie. A Polacy na starcie zostali tak daleko w tyle, że na razie muszą mieć trochę szczęścia do warunków, jak w pierwszej serii Stoch, by odlecieć. Bez tego nie ma na razie szans na walkę z czołówką.
Trenerzy i eksperci często podkreślają, że trudne warunki na skoczni od razu potęgują błędy. Zobaczyliśmy zatem w sobotę, że kłopoty z formą Polaków są nadal poważne. Gdy tylko mieli niekorzystne warunki, lądowali blisko.
Na razie pozostaje nam wszystkim cierpliwość i cieszenie się z małych postępów. A takim było w sobotę trzech Polaków w trzydziestce i 23. miejsce Pawła Wąska, który w pierwszej serii też miał sporo szczęścia do wiatru, ale i w finale - w znacznie trudniejszych warunkach - poradził sobie przyzwoicie.
Na świetną formę Biało-Czerwonych przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać. Więcej niż tydzień, czy dwa.
Szymon Łożyński, dziennikarz WP SportoweFakty