15 kwietnia 1947 roku. Chłodne wtorkowe popołudnie. Rozpoczyna się kolejny sezon najlepszej ligi baseballu na świecie - amerykańskiej MLB. Na stadionie Ebbets Field zasiada 26 623 fanów. Liczba ta nie powala. Na zeszłorocznym meczu otwarcia było ich ponad 5 tysięcy więcej. Powód? Strach przed czarnoskórymi.
Media niższą frekwencję starają się zrzucić na karb obaw przed szalejącą ospą i absencją zawieszonego szkoleniowca Dodgersów. Ma to jednak niewiele wspólnego z rzeczywistością.
Na trybunach według szacunków gromadzi się bowiem około 14 tysięcy czarnoskórych kibiców. Wszyscy liczą, że zobaczą w akcji swojego bohatera - Jackiego Robinsona. Biali mieszkańcy Brooklynu nie mieli natomiast w zwyczaju przebywać w ich otoczeniu.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: 11-latek z Polski robi furorę w Barcelonie. Zobacz piękne gole Michała Żuka
To nie są łatwe czasy dla Afroamerykanów. Część stanów wciąż zabrania głosowania na nich w wyborach. Czarne dzieci nie mogą uczyć się w tych samych szkołach co białe. Co więcej, na porządku dziennym jest zabranianie czarnoskórym obywatelom wstępu do parków, klubów, teatrów, bibliotek i wielu innych obiektów użyteczności publicznej. Biały kontaktuje się z czarnym tylko wówczas, gdy ten drugi ma wykonać dla niego jakąś pracę. W topowych ligach takich jak MLB, NBA czy NHL próżno szukać czarnoskórych zawodników. Ci mieli oddzielne rozgrywki w ramach "Negro Leagues".
Gdy zatem pojawia się szansa, że w jednej z najważniejszych lig Ameryki zadebiutuje czarny, wywołuje to ogromne poruszenie. "Baseballista ma więcej siły niż Kongres, aby pomóc zerwać łańcuchy, które wiążą potomków niewolników z życiem w nierówności i rozpaczy" - piszą media.
W debiucie trybuny robią wszystko, by wspomóc swojego zawodnika. Każde zagranie Robinsona nagradzane jest aplauzem. Sam wynik spotkania, które drużyna z Brooklynu przegrywa 0:3, schodzi na dalszy plan.
Odważny na tyle, by nie odpowiadać
Wsparcie kibiców w domowym debiucie nie oznaczało jednak, że cała Ameryka z miejsca pokochała czarnoskórego baseballistę. Robinson zmagał się z wieloma przejawami rasizmu nie tylko na stadionach rywali, ale także... we własnej drużynie.
Jeszcze przed przyjściem Robinsona, część zawodników zagroziła, że szybciej odejdzie, niż będzie dzielić szatnię z czarnym. Zaczęły się również pojawiać plotki o potencjalnym strajku całej ligi. Dla zawodników ważniejsze były uprzedzenia rasowe, niż sama gra.
Jednym z największych przeciwników Robinsona był gwiazdor Dodgersów - Dixie Walker. Nie podobał mu się fakt, że musiał później tłumaczyć się znajomym i rodzinie, którzy pytali: "Bierzesz prysznic z tym facetem? Jesz z nim? Przecież tego nie robimy!". Walker obawiał się, że fakt ten zaszkodzi jego interesom.
Zainicjował on nawet petycję do właściciela klubu o usunięcie z drużyny Robinsona. Na szczęście ten, a także szkoleniowiec drużyny - Leo Durocher, nie zważali na kolor skóry.
- Powiem ci, co możesz sobie zrobić ze swoją petycją. Jeśli facet może wygrać dla mnie mecze, nie obchodzi mnie, czy jest biały, czarny, zielony czy w paski, będzie dla mnie grał - skwitował Durocher.
Nikt jednak nie próbował hamować rasizmu przeciwnych drużyn. Najbardziej we znaki Robinsonowi dał się szkoleniowiec Philadelphii Phillies - Ben Chapman. Przez całe spotkanie drwił z Robinsona, każąc mu między innymi wracać na pole bawełny. To wydarzenie było najbliższe złamania zawodnika.
- Przez jedną szaloną minutę, gdy górę wzięła wściekłość, pomyślałem: "Do diabła ze szlachetnym eksperymentem pana Rickey'a" - opowiada później Robinson.
Ma on na myśli obietnicę, którą złożył na samym początku swojej przygody z drużyną właścicielowi klubu - Branchowi Rickey'owi. Ten bowiem poprosił, aby Robinson nigdy nie reagował na rasistowskie ataki. Skołowany baseballista z początku nie rozumiał intencji właściciela. Uważał bowiem, że pokazałby w ten sposób brak odwagi. - Chcę gracza odważnego na tyle, by nie odpowiadać - wyjaśnił Rickey.
"Wiedział, że to nie tylko symbolika. Wiedział, że może przyczynić się do integracji w MLB, że wpłynie na życie wielu ludzi. Wiedział także, że jeśli również zaatakuje, może stracić tę szansę" - napisał Jonathan Eig w książce "Opening Day" opisującej historię Robinsona.
Jedyny taki numer
Robinson bardzo szybko stał się symbolem przemiany, jaka zachodziła za oceanem. Według jednej z ankiet przeprowadzonych w 1947 roku, był drugim najbardziej rozpoznawalnym Amerykaninem. Ustępował jedynie gwieździe muzyki - Bingowi Crosby'emu.
Tysiące Afroamerykanów podążało za drużyną Dodgersów na mecze wyjazdowe, by móc zobaczyć na żywo swojego idola. Koleje z tej okazji zaczęły planować nawet specjalne trasy.
Jackie Robinson pokazał Ameryce, że talent i ciężka praca liczą się bardziej, niż kolor skóry. Znacząco przyczynił się do integracji narodu. Stał się ikoną całego sportu. W 1962 roku został umieszczony w Hall of Fame. W 1999 roku został również wybrany do drużyny stulecia MLB.
Corocznie, począwszy od 2004 roku, 15 kwietnia odbywa się także "Jackie Robinson Day". Wówczas wszyscy zawodnicy, trenerzy i sędziowie wychodzą na boisko z numerem "42", który nosił Robinson. Numer "42", to także jedyny numer globalnie zastrzeżony w całej lidze.
Robinson zmarł w 1972 roku z powodu ataku serca. Miał 53 lata.
Z powodu zagrożenia epidemią koronawirusa, apelujemy do Was, byście unikali skupisk ludzkich. Wspieramy akcję #zostanwdomu. Pod hasztagiem #DzialoSieWSporcie każdego dnia będziemy przypominać ważne, ciekawe, niesamowite zdarzenia, które zapisały się w historii sportu.
Inne teksty z serii #DzialoSieWSporcie