Adam Kszczot. Inżynier z medalem
Adam Kszczot wie, że nauka jest ważniejsza od sportu. Do domu ze szkoły co roku przynosił świadectwo z czerwonym paskiem. Dziś może pochwalić się tytułem inżyniera. I wicemistrzostwem świata.
Przed każdym biegiem chwyta się za nadgarstek. To jego rytuał. Nie stroni od mediów. Grunt, żeby nikt nie przeszkadzał mu przed startem. Przecież głowa też biega. We wtorek stanął na bieżni sam, by walczyć z całym światem. Za kilka dni na Okęciu otoczy go tłum dziennikarzy. Wywiadu nie odmówi, choć rozgłosu nie szuka. To typ spokojny. Ubiegłorocznego Sylwestra spędził przy grach planszowych.
Pierwsze sportowe szlify Kszczot zbierał na Czwartkach Lekkoatletycznych, reaktywowanych dwie dekady temu przez Mariana Woronina. Kiedy jego rówieśnicy dopingowali Adama Małysza, on był wpatrzony w Pawła Czapiewskiego. Wychował go trener Stanisław Jaszczak.Czapiewski przekonał Kszczota do współpracy ze Zbigniewem Królem. Zaczęło się dobrze. Przed mistrzostwami świata w Moskwie Polak skręcił jednak staw skokowy. Później miał problemy żołądkowe. Finał go ominął. Porażka zmobilizowała, wstał z kolan. W Pekinie odebrał nagrodę za lata ciężkiej pracy. Prawdziwe wyzwanie czeka go jednak za rok. Na Olimpiadę do Rio pojedzie jako jedna z naszych największych medalowych nadziei.