PAP: Po raz piąty startował pan w Polsce, ale po raz pierwszy na Stadionie Narodowym w Warszawie. Jak wrażenia?
Asafa Powell: To było bardzo ciekawe doświadczenie, nigdy jeszcze nie startowałem na stadionie piłkarskim. Uważam, że właśnie takich zawodów potrzeba lekkoatletyce. Najważniejsze jest, by bawili się kibice. To dla nich przecież rywalizujemy w takich mityngach. A Polska? Kojarzy mi się przede wszystkim z zimnem i... dobrą zabawą.
Przebiegł pan w Warszawie 100 m w 10,01 i zakończył sezon. Jak go pan ocenia?
- Przede wszystkim był bardzo długi. Nie pamiętam, kiedy po raz ostatni tyle razy startowałem. Moje nogi są strasznie zmęczone. Miałem dobre i złe momenty. Początek był lepszy niż się spodziewałem. Popełniliśmy jednak gdzieś błąd, bo mistrzostwa świata w Pekinie nie wyszły tak, jak chciałem. Po tak dobrym starcie w sezon, miałem nadzieję na więcej, a skończyło się na siódmym miejscu. Jednak i tak uważam, że było ok.
A w przyszłym roku igrzyska w Rio de Janeiro.
- I dlatego musimy usiąść z trenerem i bardzo dokładnie wszystko zaplanować. To najważniejsza impreza i chcę być na niej w najwyższej z możliwych dyspozycji. Na pewno nie będę tak często startował w mityngach. Wszystko musi być spokojniejsze. Całe przygotowania przemyślane.
Tym bardziej, że pochodzi pan z kraju, w którym nie jest łatwo zakwalifikować na taką imprezę.Rywali na 100 m ma pan na własnym podwórku kilku. Nie obawia się pan tego?
- Nie. Wiem, co muszę zrobić. Od wielu lat jestem w światowej czołówce na 100 m. Od 2012 roku jestem zawsze drugim lub trzecim najszybszym Jamajczykiem. I na razie nigdzie się nie wybieram. Mam zamiar dalej być w tej grupie.
Będzie miał pan 34 lata. Czy to zatem mogą być pańskie ostatnie igrzyska?
- Mam nadzieję, że zdrowie mi dopisze i będę biegał dalej. Nie myślę o sportowej emeryturze. Na bieżni nadal czuję się bardzo dobrze, potrafię wygrywać, dlaczego miałbym zatem z niej schodzić? Trudno mi w tej chwili powiedzieć, kiedy nadejdzie taki moment, że powiem dość.
A tym, kogo będzie trzeba w Rio pokonać jest Usain Bolt, prawda?
- Oczywiście, że tak. On będzie bronić tytułu i jest w trochę trudniejszej sytuacji. On musi,wszyscy inni tylko mogą. To jest spore psychiczne obciążenie, ale jak już pokazał wielokrotnie - potrafi sobie z tym poradzić.
Wydaje się, że właśnie z kolei pan ma z tym największe problemy. Na najważniejszych imprezach nie udawało się panu nigdy uzyskiwać wymarzonych wyników. Czy to kwestia właśnie psychiki?
- Wielokrotnie słyszałem, że jestem słaby psychicznie, nie radzę sobie w rywalizacji z najlepszymi. Przeczytałem na ten temat mnóstwo artykułów o sobie i w końcu nawet sam w nie uwierzyłem. Prawda jest jednak inna. Niewiele osób wie, jakie miałem kontuzje, z czym się borykałem. Tak było chociażby przed igrzyskami w Pekinie w 2008 roku. Niby mój czas powinien dawać mi medal, ale musiałem przejść operację barku. Byłem wyłączony parę tygodni z normalnego treningu iwyszło jak wyszło. Ludzie oceniają tylko to, co widzą w telewizji. W moim odczuciu nie mam mentalnych problemów.
Czyli zawsze na drodze stawały kontuzje?
- Powiem tak - jak jestem zdrowy, bardzo trudno mnie pokonać. A nie o wszystkich urazach się mówi.
Wróćmy jeszcze do tematu Usaina Bolta, rekordzisty świata, sześciokrotnego mistrza olimpijskiego. Miał bardzo słaby początek sezonu, zrezygnował nawet ze startów, przyjechał na czempionat globu i znowu wygrał. Czy to nie jest irytujące dla jego rywali?
- Są różnego typu zawodnicy. Jedni potrzebują startów, by dochodzić do wysokiej formy. Innym wystarcza mocny trening i potrafią zmobilizować się na najważniejsze zawody. Byłem w stałym kontakcie z Usainem i wiedziałem, że będzie bardzo mocny. Nie było to dla mnie żadnym zaskoczeniem.Jest po prostu takim lekkoatletą, który potrafi sam z sobą rywalizować na treningach. To wystarczy, by dojść do wysokiej formy.
Bolt to pana kolega z reprezentacji, czy przeciwnik z bieżni?
- I to, i to. Mamy bardzo dobre relacje. Jak tylko zjawiamy się na stadionie, jesteśmy przeciwnikami. Poza nim, kumplujemy się.
Jaki ma pan jeszcze sportowy cel?
- Chciałbym mieć na koncie ponad 130 biegów poniżej 10 sekund. Teraz jest ich chyba ok. 100. Musiałbym dokładnie zajrzeć do statystyk, ale przed kolejnym sezonem na pewno wszystko policzę i będę wiedział, ile jeszcze brakuje.
Ma pan na koncie także wpadkę dopingową. W 2013 roku został pan zdyskwalifikowany, nie wystartował pan w mistrzostwach świata w Moskwie. W sądzie wygrał pan sprawę, bo okazało się, że zanieczyszczony był suplement diety. Mocno pan przeżył całą sytuację?
- Nikomu czegoś takiego nie życzę. Wiedziałem, że jestem czysty. To był koszmar. Nie wiedziałem, co mam zrobić, jak udowodnić, że nie zawiniłem. Na szczęście spotkałem się z wieloma ludźmi, którzy mnie popierali, ufali i wierzyli mi bez względu na to, co pisała prasa. Byłem jednak załamany. Po raz pierwszy musiałem się zmierzyć z całkowicie dla mnie nową sytuacją. Czułem się tak, jakby został zabity ktoś z mojej rodziny, a ja nie mogłem temu zapobiec. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło. I mogę powtarzać, że nigdy świadomie nie brałem żadnego dopingu.