Na początku grudnia w Sacramento odbył się California International Marathon. Startowało ponad 11 tys. biegaczy, w tym amerykańska elita. Podczas tych zawodów wyłaniany był mistrz i mistrzyni USA. Wśród pań zwyciężyła Sara Hall, wielokrotna reprezentantka kraju, ale to nie o niej mówiło się najwięcej tylko o wicemistrzyni. Roberta Groner to 39-latka, dla której bieganie jest tylko dodatkiem, a nie głównym źródłem utrzymania.
Groner pracuje jako pielęgniarka na oddziale kardiologii dziecięcej w Summit Medical Group w Berkeley Heights (miejscowość w stanie New Jersey). Zaczyna dyżur o godz. 8.30, kończy o 17.00. Wychowuje też trzech synów - w wieku 10, 11 i 14 lat.
Czuła się wypalona
Natłok obowiązków nie przeszkodził jej jednak w uzyskaniu znakomitego, jak na osobę nie będącą zawodową sportsmenką, wyniku - 2:30:38. Rezultat ten dał jej nie tylko medal, ale także otworzył drzwi do spełnienia wielkiego marzenia. Groner zapewniła sobie prawo startu w kwalifikacjach do igrzysk olimpijskich w 2020 r. w Tokio. - Czuję się fantastycznie, wciąż jestem w szoku - mówiła szczęśliwa.
Sukces pielęgniarki i matki trójki dzieci zaskoczył Amerykanów. Groner znana była bowiem głównie na lokalnej scenie biegowej. Jej przygoda z tym sportem rozpoczęła się w czasach szkolnych, w siódmej klasie. Później startowała w barwach uczelni St. Francis University. Wyróżniała się na szczeblu regionalnym, ale nigdy nie zakwalifikowała się do mistrzostw kraju. W 1999 r. rzuciła bieganie, czuła się wypalona. - Nie miałam już do tego zamiłowania. Bieganie przestało być dużą częścią mojego życia - wspomina w rozmowie z "Runner's World".
ZOBACZ WIDEO: Sektor Gości 75. Henryk Szost wspomina dramatyczny debiut w IO. "Traciłem świadomość i nie wiedziałem, gdzie jestem" [1/3]
Wyszła za mąż, rozpoczęła pracę pielęgniarki. Jeśli już biegała, to… za swoimi dziećmi. Trzech synów potrafiło porządnie dać jej w kość. Musiało minąć dziesięć lat, by Roberta zatęskniła za bieganiem. Wróciła, gdy jej najmłodszy syn miał dwa lata.
Na pierwszych zawodach pokonała 5 km w nieco ponad 24 minuty. To wynik przyzwoity, ale zbyt słaby, by walczyć o czołowe lokaty. Z czasem jednak była coraz lepsza. Przeprowadziła się z Pittsburgha do New Jersey, zaczęła odnosić pierwsze sukcesy, najpierw w lokalnych biegach na krótszych dystansach.
Równolegle toczyła się jej maratońska przygoda. Z roku na rok urywała kolejne minuty, w 2015 r. pokonała nowojorski maraton w 2:45:30. To pokazywało, jakie ma możliwości. W ubiegłym roku jeszcze się poprawiła, zwyciężając w maratonie Mohawk-Hudson River z czasem 2:37:54. W październiku 2016 r. zmieniła trenera, decydując się na współpracę z Hectorem Matosem. Nowy szkoleniowiec dostrzegł w niej ogromny potencjał.
Pobudka o 4.30 i na trening
- Ma sporo niewykorzystanego talentu. Jej trening był do tej pory bardzo spokojny, umiarkowany. Na nowe treningi reaguje bardzo dobrze. To tylko kwestia czasu, zanim dokona wielkiego przełomu w maratonie - zapowiadał Matos w marcu 2017 r. Przygotowywał Groner do kwietniowego maratonu bostońskiego, w którym Amerykanka miała powalczyć o nową "życiówkę". Rekord padł - 39-latka uzyskała rezultat 2:36:33, który dał jej 16. miejsce wśród pań. Później zaś trener i zawodniczka skupili się na przygotowaniach do mistrzostw USA w Sacramento.
Roberta nie mogła pozwolić sobie na przejście na zawodowstwo, więc musiała umiejętnie gospodarować czasem, by odbyć forsowne treningi (pokonywała ok. 75-85 mil tygodniowo, czyli ok. 120-135 km). W dni robocze budzik wyrywał ją ze snu o 4.30 lub o 5.00. Po treningu wracała o 7.00, odwoziła synów do szkoły i udawała się do szpitala. Wieczory spędzała z synami. Po rozwodzie mieszkają z nią. Z mężem Roberta zachowała jednak dobre relacje, dzielą się opieką nad dziećmi.
- Pracuje na pełen etat, trenuje na wysokim poziomie i jest matką. To, w jaki sposób wszystko godzi, robi wrażenie. Ona jest niesamowita. Bardzo skupiona, zdyscyplinowana. Trenować ją to przyjemność - mówi Hector Matos.
Celem na mistrzostwa USA, jaki trener postawił przed Groner, był czas w okolicach 2:35. Roberta pobiegła zdecydowanie lepiej, prawie sześć minut szybciej od rekordu życiowego z Bostonu. - Czy spodziewałam się 2:30? Nie. Ale w trakcie biegu czułam się silna - tłumaczyła wicemistrzyni Stanów Zjednoczonych. Jej szkoleniowiec twierdzi, że wciąż widzi sporo miejsca na postępy. Dziesięcioletnia przerwa od biegania wcale nie musiała zaszkodzić Groner. Wręcz przeciwnie.
Niemożliwe do spełnienia żądanie synów
Hector Matos, między wierszami, zdradził kolejny cel dla biegaczki, która 4 stycznia skończy 40 lat. Groner wkroczy wówczas do kategorii "masters", w której rekord USA należy do Deeny Kastor, brązowej medalistki igrzysk olimpijskich w Atenach. 2:27:47 - zdaniem Matosa to wynik, do którego jego podopiecznej brakuje już niewiele.
Taki rezultat mógłby wystarczyć do zakwalifikowania się na igrzyska (kwalifikacje przed Tokio odbędą się w USA prawdopodobnie na początku 2020 roku). Dla porównania: w 2016 r. przed Rio trzy najlepsze Amerykanki (Amy Cragg, Desiree Linden i Shalane Flanagan) pobiegły w granicach 2:28-2:29. Natomiast by myśleć o medalu na igrzyskach olimpijskich, trzeba biegać jeszcze szybciej - w Rio de Janeiro na podium stanęły zawodniczki z rezultatami nieco ponad 2 godzin i 24 minut.
Czy Groner będzie na to stać w kolejnych latach? Amerykańskie media przypominają, że w roku olimpijskim maratonka będzie mieć 42 lata. Jednak dla zawodniczki nie jest to żadna przeszkoda. - Kocham to, co robię, staram się żyć chwilą. Chcę nadal się rozwijać i przygotowywać do kolejnego biegu. Nie nakładam sobie żadnych ograniczeń. Nigdy nic nie wiadomo, prawda? - powiedziała w rozmowie z "Runner's World".
Jednego na pewno nie będzie w stanie osiągnąć. Wicemistrzyni USA zdradziła, czego oczekują od niej jej synowie, którzy najwyraźniej nie do końca zdają sobie sprawę, na jakim poziomie rywalizuje ich mama. - Są zabawni. Zawsze powtarzają: "Byłaś druga. A ilu mężczyzn pokonałaś?". Czekają, aż wygram w klasyfikacji generalnej - dodała Groner.