21 sierpnia 2016 r. był dniem, który odmienił jego życie. Feyisa Lilesa z Etiopii zmierzał do mety olimpijskiego maratonu w Rio de Janeiro na drugiej pozycji. Z Kenijczykiem Eliudem Kipchoge, dominatorem na dystansie 42,195 km w ostatnich sezonach, wygrać nie zdołał, ale wyprzedził wielu znakomitych biegaczy - m.in. Amerykanina Galena Ruppa czy ówczesnego mistrza świata Ghirmaya Ghebreslassie z Erytrei.
Lilesa skrzyżował ręce i uniósł je nad głowę. Kilka razy układał je w literę X. O tym geście mówił wkrótce cały świat. Geście, który w tamtym czasie był dla biegacza równoznaczny ze sprowadzeniem na siebie i swoich bliskich wielkiego niebezpieczeństwa.
Rząd krwawo tłumił protesty
Skrzyżowane ręce stanowiły bowiem symbol protestów antyrządowych, które wybuchły w afrykańskim państwie pod koniec 2015 r. Punktem zapalnym okazał się rządowy projekt, który zakładał wywłaszczenie ludności z regionu Oromia. Tereny otaczające stolicę kraju - Addis Abebę - miały zostać wykorzystane do rozwoju przemysłowego, sprzedane zagranicznym inwestorom. Oromowie (największa grupa etniczna w Etiopii) wszczęli bunt.
Rząd, na czele którego stał Hailemariam Desalegn, usiłował stłumić protesty w gwałtowny sposób. Strzelając do ludzi. Według wyliczeń Human Rights Watch do października 2016 r. zginęło ponad pół tysiąca protestujących, zaś 1,5 tys. Etiopczyków zostało aresztowanych. Zdaniem maratończyka liczba ofiar była "przynajmniej dwa razy większa", a do więzień trafiły "dziesiątki tysięcy Oromów".
- Etiopski rząd przejmuje ziemię i zasoby mieszkańców Oromii. Ludzie protestują, a ja ich popieram, bo też jestem Oromem. Rząd zabija moich ludzi. Moi krewni są w więzieniu - bił na alarm Lilesa, który zdawał sobie sprawę, że po demonstracji na igrzyskach nie ma po co wracać do ojczyzny. - Jeśli wrócę do Etiopii, to mogą mnie zabić. A jeśli nie zabiją, to wsadzą do więzienia. Być może przeniosę się do innego kraju - tłumaczył.
Biegacz wiedział także, że złamał przepisy obowiązujące na igrzyskach olimpijskich. Sportowcom nie wolno okazywać politycznych gestów. Lilesa przyznał, że było to zaplanowane działanie. - Mam problem w moim kraju, a w nim protestować jest bardzo niebezpiecznie. Wiedziałem, że miliony ludzi oglądają igrzyska. Chciałem, żeby mnie zobaczyli - podkreślał.
Nie uwierzył ministrowi, trafił do USA
Dzień po zdobyciu medalu Getachew Reda, minister ds. komunikacji, publicznie obiecał Lilesie, że zostanie powitany w kraju jak bohater i "nie będzie miał żadnych problemów z powodu poglądów politycznych". - Nie uwierzyłem w to - wyjaśniał później biegacz. Dowiedział się, że w dniu biegu jedna z lokalnych etiopskich telewizji, kontrolowana przez rząd, nazwała go "wysłannikiem terrorystów". Podjął decyzję: nie wraca.
Po zdobyciu medalu wyprowadził się z wioski olimpijskiej i przeniósł do hotelu w Rio de Janeiro. Dla bezpieczeństwa wolał nie opuszczać pokoju. Jego myśli krążyły wokół tego, co działo się w domu. Pozostawił w Etiopii żonę i dwójkę małych dzieci. - O siebie się nie bałem, ale zawsze bałem się o moją rodzinę. Oni nie chcieli, żebyśmy byli rozdzieleni. Moja żona była smutna, ale rozumiała, dlaczego musiałem to zrobić. Bo rozumie problemy w kraju - mówił w rozmowie z "Washington Post".
We wrześniu 2016 r. uzyskał czasową wizę do Stanów Zjednoczonych - dla osób o szczególnych zdolnościach i osiągnięciach. Poleciał do Waszyngtonu. Cieszył się, że w USA znajdzie spokój, ale jednocześnie podkreślał, że nie chce żyć wiecznie na wygnaniu. Raźniej zrobiło mu się w lutym 2017 r., gdy dołączyła do niego żona i dzieci. Razem zamieszkali w Arizonie. W jednym z wywiadów w ub. roku ze smutkiem stwierdził, że traci nadzieję na zmiany polityczne w Etiopii i na powrót.
Jednak na początku tego roku w jego ojczyźnie doszło do zmiany rządu. W lutym ustąpił Desalegn, a 2 kwietnia premierem został Abiy Ahmed Ali, pierwszy w historii polityk pochodzący z regionu Oromia. Przedstawił on program reform, które zakładają m.in. liberalizację gospodarki oraz uwolnienie więźniów politycznych, którzy zostali aresztowani przez poprzednią władzę.
Legenda zachęca do powrotu
Jednocześnie otworzyła się droga do powrotu 28-letniego Lilesy z wygnania. Szef Etiopskiego Komitetu Olimpijskiego (EOC) Ashebir Woldegiorgis oraz przewodniczący Etiopskiej Federacji Lekkoatletycznej (EAF), przed laty gwiazdor biegów długodystansowych Haile Gebrselassie, napisali list otwarty do wicemistrza olimpijskiego z Rio de Janeiro.
"Chcemy, żeby Feyisa wrócił do domu i kontynuował osiąganie wspaniałych rezultatów" - czytamy w liście. Woldegiorgis i Gebrselassie zapewniają, że maratończyk "zostanie przywitany jak bohater".
Lilesa już kiedyś - przed dwoma laty - słyszał podobne zapewnienie, ale w to nie uwierzył. Teraz jednak okoliczności są zupełnie inne. Jak informuje portal africanews.com, 28-latek potwierdził, że jest gotów wrócić do ojczyzny.
- Czekałem, aż wydarzą się zmiany w kraju. I są zmiany - po tym, jak nowy premier doszedł do władzy. Jest szansa, że znów będę biegać dla mojego kraju - powiedział Feyisa Lilesa, mając na myśli którąś z imprez rangi mistrzowskiej. Zdaniem portalu voanews.com powrót ma nastąpić "w ciągu najbliższych tygodni".
W ostatnich dwóch latach wicemistrz olimpijski brał udział w kilku biegach - m.in. wygrał w 2017 r. półmaratony w Chicago i Bogocie, zaś w 2018 r. był szósty w maratonie w Tokio.
ZOBACZ WIDEO Trudne dzieciństwo Sofii Ennaoui. "Samotna matka z dwójką dzieci nie ma łatwo"