FIS to kolejny - po federacji lekkoatletycznej (World Athletics) oraz bokserskiej (World Boxing) - podmiot, który zdecydował się wprowadzić obowiązkowe testy płci. W rywalizacji kobiet uczestniczyć będą tylko zawodniczki z negatywnym wynikiem testu SRY (chromosom Y występuje tylko u mężczyzn).
- Nasza polityka w tej sprawie jest kamieniem węgielnym naszego zaangażowania w ochronę sportu kobiet. Jesteśmy przekonani, że istnieje tylko jeden sprawiedliwy i przejrzysty sposób, aby to osiągnąć: opierając się na faktach naukowych i biologicznych - podkreślił przewodniczący FIS Johan Eliasch (więcej TUTAJ>>).
ZOBACZ WIDEO: Ktoś podszedł do niej na pogrzebie. Przykre, co usłyszała
Norweski dziennik "Nettavisen" zapytał o tę kwestię Marit Bjoergen. Legenda narciarstwa biegowego ujawniła, jak niegdyś wyglądał taki "test" płci.
W latach 90. ubiegłego wieku Norweżka brała udział w międzynarodowych zawodach juniorek. - Musiałyśmy pójść do gabinetu lekarskiego, zdjąć spodnie i pokazać się. A lekarka to zatwierdziła. Wtedy wydawało nam się to dziwne. Nie wiem, czy teraz by to przeszło - zaśmiała się Bjoergen.
Rywalka Justyny Kowalczyk obecnie jest trenerką norweskiej kadry kobiet. Przyznaje, że widzi sens w przeprowadzaniu testów płci.
- Jeśli doszło to do takiego punkty, że coś musi być zrobione, to nie widzę w tym nic trudnego. Jesteśmy także testowani na doping, a chcemy przecież czystego sportu - podkreśliła w rozmowie z "Nettavisen".
Norwescy dziennikarze rozmawiali również z biegaczkami - Tiril Udnes Weng oraz Norą Sanness, które nie widzą niczego złego w pomyśle FIS.
Z kolei szwedzkie zawodniczki, Frida Karlsson i Linn Svahn, wyraziły pewne obawy dotyczące potrzeby ciągłego udowadniania swojej tożsamości. - Byłam trochę zszokowana - mówiła Karlsson w rozmowie ze szwedzkim dziennikiem "Expressen".