Od samego początku scenariusz na ringu był do bólu zgodny z przewidywaniami. Czempion dzielił i rządził, punktując przeciwnika, ale nie rzucając się do falowego ataku. Manuel Charr nie istniał w ofensywie, pilnował tylko, by nie zostać trafionym.
W drugiej rundzie pretendent nieco się odkrył, za co od razu spotkała go surowa kara. Nadział się na krótki prawy sierpowy i upadł na matę. Wstał w trakcie liczenia, ale później nie był w stanie przeprowadzić choć zalążka dobrej akcji.
Czwarta odsłona przyniosła rozstrzygnięcie. Nie doszło jednak do nokautu, a tym razem przyczyną była kontuzja. Charr przyjął kilka prawych prostych, zalał się krwią i konieczna była interwencja medyczna. Lekarz uznał, że krwawienie jest zbyt obfite i sędzia ringowy zakończył pojedynek. Niemiec był wzburzony tą decyzją, lecz fakty są dla niego nieubłagane. Poza kilkoma buńczucznymi wypowiedziami i kwestionowaniem decyzji arbitra nie był w stanie zaoferować kompletnie nic, udowadniając tylko, że danie mu szansy na mistrzostwo świata było pomyłką.
Witalij Kliczko odniósł 45. zwycięstwo w zawodowej karierze (41. przed czasem). Spekuluje się, że była to ostatnia walka w jego karierze. Gdyby to miało okazać się prawdą, pożegnanie Ukraińca z ringiem należy uznać za wyjątkowo bezbarwne. Z pewnością on sam też wyobrażał je sobie dużo efektowniej.
Charr przegrał w sobotę po raz pierwszy w 22. pojedynku, bo dopiero tego wieczora miał wymagającego przeciwnika. W poprzednich starciach wygrywał ze słabymi pięściarzami, którzy nie stawiali mu większego oporu.