Mateusz Borek: spełniam marzenia, ale każdego dnia dostaję cios w szczękę

- Promotorem bokserskim będę od czasu do czasu. O ile po czerwcowej gali nie będę musiał sprzedać swojego mieszkania - mówi Mateusz Borek, który rozpoczyna nowy rozdział w życiu. 24 czerwca znany komentator będzie promotorem gali Polsat Boxing Night.

Artur Mazur
Artur Mazur
Mateusz Borek Newspix / Na zdjęciu: Mateusz Borek

Artur Mazur, WP SportoweFakty: Ci, którzy pana znają nie są zaskoczeni. Na zwykłym kibicu tytuł "Mateusz Borek promotorem boksu" robi jednak wrażenie.

Mateusz Borek: Uspokajam wszystkich - nie planuję inwazji na ten rynek. Nie będę wchodził w codzienność Andrzeja Wasilewskiego, Piotra Wernera, Tomka Babilońskiego, Mariusza Grabowskiego, Andrzeja Gmitruka i wszystkich mniejszych promotorów. Zwyczajnie nie mam na to czasu. Mam swój futbol, który wciąż mnie fascynuje, który kocham. Byłem dziennikarzem, jestem dziennikarzem i nim pozostanę. Promotorem będę od czasu do czasu. O ile po czerwcowej gali nie będę musiał sprzedać swojego mieszkania. Wziąłem pełne ryzyko finansowe związane z Polsat Boxing Night.

"Promotorka" nie jest panu jednak obca.

Maciej Stec z zarządu Polsatu wspólnie z Marianem Kmitą szefowali projektowi o nazwie PBN. Na mnie spadał ciężar bycia dyrektorem sportowym przedsięwzięcia. Byłem odpowiedzialny za rozmowy z zawodnikami, szczegóły kontraktowe, kontakty z promotorami. Powód był oczywisty - cała ta specyficzna wiedza związana z boksem jest mi znana. To piękny sport, ale biznesowa jego część jest brudna.

Jak pan ten biznes określi?

To taka giełda lat 80. w Polsce. Wszystko polega na tym, kto kogo przechytrzy, kto lepiej przyblefuje, okłamie. Jeśli chcesz wejść w ten świat, musisz być gotowy na rozmowy z ludźmi pokroju handlarza z bazaru. Każdy prowadzi swoją grę, a wiedza książkowa tutaj nie wystarcza. Możesz ukończyć świetną uczelnię, opanować marketing i sprzedaż na najwyższym poziomie, ale bez tych niuansów nie odnajdziesz się w realiach zawodowego boksu.

Nie bał się pan krytyki ze strony tego hermetycznego środowiska?

Galę przygotowuję już od jakiegoś czasu i każdego dnia dostaję jakiś cios na szczękę. Dzwoni do mnie wielu ludzi. Zdaję sobie sprawę z tego, że za moimi plecami toczą się różne gierki, intrygi, są pomówienia i konfabulacje. Zawsze byłem silny, wiedziałem, czego chcę w życiu. Staję codziennie przed lustrem i mogę się spokojnie ogolić, spojrzeć sobie w oczy. Żyję w zgodzie z samym sobą. Traktuję ten etap w moim życiu jako spełnienie kaprysu i marzeń. Ostatnio prowadzę ciekawe rozmowy "twitterowe" z Andrzejem Wasilewskim. Trochę się spieramy. Prywatnie też piszemy. Ostatnio zapytał: po co ty to robisz? Odpowiedź jest prosta: to on sam mnie do tego zmobilizował.

W jaki sposób?

Późną nocą po gali Adamek - Molina napisał coś takiego: łatwo jest być promotorem za pieniądze Zygmunta Solorza. Pomyślałem, że kiedyś zrobię galę, która będzie odpowiedzią na te słowa Andrzeja. Polsat przekazał mi brand PBN z całą świadomością kosztów i ryzyka. Chcę skorzystać ze swojego doświadczenia i podjąć tę rękawicę. Stacja jest moim partnerem, moim pracodawcą, wesprze mnie pakietem promocyjnym, ale to ja muszę zebrać środki na galę. W poniedziałek rano po gali przyjdzie czas na przeprowadzenie bilansu. Okaże się, czy zyskałem, czy straciłem. Zdaje pan sobie sprawę z tego, że ta zabawka kosztuje kilka milionów złotych. Jeśli się okaże, że do całego biznesu dopłacę, to trudno się spodziewać, żebym dalej się w to bawił. Nie chcę walczyć w domu z moją żoną. Bez kamer i bez pay-per-view. To też jest część życia promotorów bokserskich. Wchodzę do tej gry z kilkoma pytaniami, ale też pewną nadzieją.

Jaką?

Wierzę, że Polacy wciąż potrzebują wielkich gal boksu zawodowego. Środowisko oczywiście zawzięcie broni swojego, ale trzeba sobie jasno powiedzieć - ten sport przeżywa u nas wielki regres.

Sam pan wywołał ten temat. Krzysztof Głowacki stracił pas mistrza świata. Symbolem kryzysu polskiego boksu stali się Andrzej Wawrzyk, Michał Cieślak, Marcin Rekowski czy Artur Szpilka, który od półtora roku czeka na walkę.

Wychodzę z założenia, że nie dostałbym szansy, gdyby wszystko funkcjonowało świetnie. Ta szansa jest poparta kilkunastoletnią pracą w stacji, która promuje ten sport, która daje mi pełne wsparcie. Zdaje sobie jednak sprawę z tego, że wszystkie argumenty są dziś przeciwko boksowi. Smutna i prawdziwa jest pana ta wyliczanka. Na dodatek ci zawodnicy byli przez Polsat promowani, występowali na naszych galach. Dziś okazało się, że pieniądze zostały wyrzucone w błoto. Nie ma Wawrzyka i Cieślaka. Zainwestowaliśmy w walkę Macieja Sulęckiego z Grzegorzem Proksą i od tego czasu kariera pierwszego z nich wygląda co najmniej dziwnie. Promotorzy albo nie mają pomysłu, albo nie potrafili zgromadzić środków na zorganizowanie normalnych walk, odpowiednich warunków treningowych, stałego trenera, który zajmuje się rozwojem zawodnika a nie "matchmakingiem". "Rex" też był promowany. Wszyscy ci zawodnicy i ich promotorzy muszą zrozumieć jedną rzecz: koszt zawodnika dla telewizji nie obejmował tylko jego honorarium, oni dostali również czas antenowy. Szpilka idzie swoją drogą w USA, ma swoje oczekiwania finansowe, do których ma prawo. Nie neguję tego, być może stać go na to, żeby czekać. Fakty są dla niego jednak brutalne. Czekaliśmy na jego regularne występy co 4 miesiące, a tymczasem nie walczy od półtora roku. Uważam, że on w ostatnich czasie zrobił gigantyczny postęp i zasługuje na szansę.

Gdzie leżą przyczyny regresu polskiego boksu zawodowego?

Niech za przykład posłuży kariera Tomka Adamka. Dziś jego decyzja byłaby pewnie nazwana absurdalną. "Góral" stoczył wojnę ze Steven Cunninghamem, wygrał pas, obronił go w starciu z Jonathonem Banksem, później znokautował słabego Bobby'ego Gunna i oddał trofeum. Czy dziś ktoś zdobyłby się na taką decyzję? Dziś próbujemy wszelkimi siłami doprowadzić do walki o to upragnione trofeum. Moim zdaniem, to błąd. Powinniśmy zmienić myślenie o tym biznesie. Wielu zawodników jest prowadzonych według prostej zasady: absolutna minimalizacja ryzyka w doborze rywala, budowanie rekordu i na koniec złoty strzał. Właśnie dlatego boks nie rozwija się z właściwą dynamiką. Uważam, że powinniśmy pójść inną drogą.

ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: ratował życie piłkarza. Dramatyczne sceny z meczu

Jaką?

Znów sięgnę po przykład. Weźmy na tapetę Krzyśka Głowackiego. Jego promotorzy próbują uparcie doprowadzić do walki o pas mistrza świata z Muratem Gassijewem. Co mu to da? Nie zarobi wielkich pieniędzy, bo większą część puli zgarnie obóz rywala. Faworytem raczej nie będzie. W jego i wielu innych przypadkach powinniśmy pójść w stronę ciekawych wyrównanych pojedynków, dużych walk i przede wszystkim budowania rozpoznawalności, marki. Ludzie na ringowe wojny zawsze będą przychodzić. Adamek jest coraz starszy, nie boksuje jak kiedyś. Dlaczego ludzie przychodzą na jego walki? Bo budzą się w nich wspomnienia i wiedzą, że "Góral" stoczy kolejną wojnę. Takich Adamków w Polsce nie brakuje. Skończmy z obijaniem przeciętniaków i wyskokami po pieniądze na głęboką wodę. Nawet jeśli ktoś przegra jedną, dwie wojny, to na kolejną ludzie przyjdą, bo będą wiedzieć, że emocje mają zagwarantowane, że werdykt nie jest sprawą oczywistą.

Czy zgadzasz się z poglądami Mateusza Borka na temat polskiego boksu?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×