Artur Mazur, WP SportoweFakty: Ci, którzy pana znają nie są zaskoczeni. Na zwykłym kibicu tytuł "Mateusz Borek promotorem boksu" robi jednak wrażenie.
Mateusz Borek: Uspokajam wszystkich - nie planuję inwazji na ten rynek. Nie będę wchodził w codzienność Andrzeja Wasilewskiego, Piotra Wernera, Tomka Babilońskiego, Mariusza Grabowskiego, Andrzeja Gmitruka i wszystkich mniejszych promotorów. Zwyczajnie nie mam na to czasu. Mam swój futbol, który wciąż mnie fascynuje, który kocham. Byłem dziennikarzem, jestem dziennikarzem i nim pozostanę. Promotorem będę od czasu do czasu. O ile po czerwcowej gali nie będę musiał sprzedać swojego mieszkania. Wziąłem pełne ryzyko finansowe związane z Polsat Boxing Night.
[b]
"Promotorka" nie jest panu jednak obca.[/b]
Maciej Stec z zarządu Polsatu wspólnie z Marianem Kmitą szefowali projektowi o nazwie PBN. Na mnie spadał ciężar bycia dyrektorem sportowym przedsięwzięcia. Byłem odpowiedzialny za rozmowy z zawodnikami, szczegóły kontraktowe, kontakty z promotorami. Powód był oczywisty - cała ta specyficzna wiedza związana z boksem jest mi znana. To piękny sport, ale biznesowa jego część jest brudna.
Jak pan ten biznes określi?
To taka giełda lat 80. w Polsce. Wszystko polega na tym, kto kogo przechytrzy, kto lepiej przyblefuje, okłamie. Jeśli chcesz wejść w ten świat, musisz być gotowy na rozmowy z ludźmi pokroju handlarza z bazaru. Każdy prowadzi swoją grę, a wiedza książkowa tutaj nie wystarcza. Możesz ukończyć świetną uczelnię, opanować marketing i sprzedaż na najwyższym poziomie, ale bez tych niuansów nie odnajdziesz się w realiach zawodowego boksu.
Nie bał się pan krytyki ze strony tego hermetycznego środowiska?
Galę przygotowuję już od jakiegoś czasu i każdego dnia dostaję jakiś cios na szczękę. Dzwoni do mnie wielu ludzi. Zdaję sobie sprawę z tego, że za moimi plecami toczą się różne gierki, intrygi, są pomówienia i konfabulacje. Zawsze byłem silny, wiedziałem, czego chcę w życiu. Staję codziennie przed lustrem i mogę się spokojnie ogolić, spojrzeć sobie w oczy. Żyję w zgodzie z samym sobą. Traktuję ten etap w moim życiu jako spełnienie kaprysu i marzeń. Ostatnio prowadzę ciekawe rozmowy "twitterowe" z Andrzejem Wasilewskim. Trochę się spieramy. Prywatnie też piszemy. Ostatnio zapytał: po co ty to robisz? Odpowiedź jest prosta: to on sam mnie do tego zmobilizował.
W jaki sposób?
Późną nocą po gali Adamek - Molina napisał coś takiego: łatwo jest być promotorem za pieniądze Zygmunta Solorza. Pomyślałem, że kiedyś zrobię galę, która będzie odpowiedzią na te słowa Andrzeja. Polsat przekazał mi brand PBN z całą świadomością kosztów i ryzyka. Chcę skorzystać ze swojego doświadczenia i podjąć tę rękawicę. Stacja jest moim partnerem, moim pracodawcą, wesprze mnie pakietem promocyjnym, ale to ja muszę zebrać środki na galę. W poniedziałek rano po gali przyjdzie czas na przeprowadzenie bilansu. Okaże się, czy zyskałem, czy straciłem. Zdaje pan sobie sprawę z tego, że ta zabawka kosztuje kilka milionów złotych. Jeśli się okaże, że do całego biznesu dopłacę, to trudno się spodziewać, żebym dalej się w to bawił. Nie chcę walczyć w domu z moją żoną. Bez kamer i bez pay-per-view. To też jest część życia promotorów bokserskich. Wchodzę do tej gry z kilkoma pytaniami, ale też pewną nadzieją.
Jaką?
Wierzę, że Polacy wciąż potrzebują wielkich gal boksu zawodowego. Środowisko oczywiście zawzięcie broni swojego, ale trzeba sobie jasno powiedzieć - ten sport przeżywa u nas wielki regres.
Sam pan wywołał ten temat. Krzysztof Głowacki stracił pas mistrza świata. Symbolem kryzysu polskiego boksu stali się Andrzej Wawrzyk, Michał Cieślak, Marcin Rekowski czy Artur Szpilka, który od półtora roku czeka na walkę.
Wychodzę z założenia, że nie dostałbym szansy, gdyby wszystko funkcjonowało świetnie. Ta szansa jest poparta kilkunastoletnią pracą w stacji, która promuje ten sport, która daje mi pełne wsparcie. Zdaje sobie jednak sprawę z tego, że wszystkie argumenty są dziś przeciwko boksowi. Smutna i prawdziwa jest pana ta wyliczanka. Na dodatek ci zawodnicy byli przez Polsat promowani, występowali na naszych galach. Dziś okazało się, że pieniądze zostały wyrzucone w błoto. Nie ma Wawrzyka i Cieślaka. Zainwestowaliśmy w walkę Macieja Sulęckiego z Grzegorzem Proksą i od tego czasu kariera pierwszego z nich wygląda co najmniej dziwnie. Promotorzy albo nie mają pomysłu, albo nie potrafili zgromadzić środków na zorganizowanie normalnych walk, odpowiednich warunków treningowych, stałego trenera, który zajmuje się rozwojem zawodnika a nie "matchmakingiem". "Rex" też był promowany. Wszyscy ci zawodnicy i ich promotorzy muszą zrozumieć jedną rzecz: koszt zawodnika dla telewizji nie obejmował tylko jego honorarium, oni dostali również czas antenowy. Szpilka idzie swoją drogą w USA, ma swoje oczekiwania finansowe, do których ma prawo. Nie neguję tego, być może stać go na to, żeby czekać. Fakty są dla niego jednak brutalne. Czekaliśmy na jego regularne występy co 4 miesiące, a tymczasem nie walczy od półtora roku. Uważam, że on w ostatnich czasie zrobił gigantyczny postęp i zasługuje na szansę.
Gdzie leżą przyczyny regresu polskiego boksu zawodowego?
Niech za przykład posłuży kariera Tomka Adamka. Dziś jego decyzja byłaby pewnie nazwana absurdalną. "Góral" stoczył wojnę ze Steven Cunninghamem, wygrał pas, obronił go w starciu z Jonathonem Banksem, później znokautował słabego Bobby'ego Gunna i oddał trofeum. Czy dziś ktoś zdobyłby się na taką decyzję? Dziś próbujemy wszelkimi siłami doprowadzić do walki o to upragnione trofeum. Moim zdaniem, to błąd. Powinniśmy zmienić myślenie o tym biznesie. Wielu zawodników jest prowadzonych według prostej zasady: absolutna minimalizacja ryzyka w doborze rywala, budowanie rekordu i na koniec złoty strzał. Właśnie dlatego boks nie rozwija się z właściwą dynamiką. Uważam, że powinniśmy pójść inną drogą.
ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: ratował życie piłkarza. Dramatyczne sceny z meczu
Jaką?
Znów sięgnę po przykład. Weźmy na tapetę Krzyśka Głowackiego. Jego promotorzy próbują uparcie doprowadzić do walki o pas mistrza świata z Muratem Gassijewem. Co mu to da? Nie zarobi wielkich pieniędzy, bo większą część puli zgarnie obóz rywala. Faworytem raczej nie będzie. W jego i wielu innych przypadkach powinniśmy pójść w stronę ciekawych wyrównanych pojedynków, dużych walk i przede wszystkim budowania rozpoznawalności, marki. Ludzie na ringowe wojny zawsze będą przychodzić. Adamek jest coraz starszy, nie boksuje jak kiedyś. Dlaczego ludzie przychodzą na jego walki? Bo budzą się w nich wspomnienia i wiedzą, że "Góral" stoczy kolejną wojnę. Takich Adamków w Polsce nie brakuje. Skończmy z obijaniem przeciętniaków i wyskokami po pieniądze na głęboką wodę. Nawet jeśli ktoś przegra jedną, dwie wojny, to na kolejną ludzie przyjdą, bo będą wiedzieć, że emocje mają zagwarantowane, że werdykt nie jest sprawą oczywistą.
[nextpage]Od jakiegoś czasu pomaga pan Adamkowi. Czy będzie ktoś jeszcze w pana promotorskiej stajni?
Tomek jest moim kumplem, więc pomagam mu na innych zasadach. Moja pomoc jest formą odwdzięczenia się za lata kariery. Za to, że pozwalał mi, młodemu dziennikarzowi zobaczyć więcej niż innym. Zapraszał mnie do szatni, pozwalał poczuć emocje, których nie da się odczuć, oglądając walkę w telewizji. Czy chcę brać na siebie ciężar promowania innych? Niekoniecznie. Jeśli będę widział, że ktoś ma podejście do tego sportu, ma szacunek do starszych, jest sympatyczny, zna swoje miejsce w szeregu, to wtedy tak. Nie chcę mieć do czynienia z zawodnikami, którzy nie są w stanie sprzedać 100 biletów na galę, a wydaje im się, że świat kręci się wokół nich. Nie chcę mieć do czynienia z takimi, którzy są pierwsi w publicznym ocenianiu trenerów, którzy nie są lojalni wobec swoich promotorów. Jest wielu takich w polskim boksie. To też jest jeden z głównych powodów kryzysu tego sportu w Polsce.
Czy mam rozumieć, że przed galą Polsat Boxing Night dokonał pan selekcji pod tym kątem?
Z każdym z zawodników, którzy mają wystąpić w Gdańsku, przeprowadziłem szczerą, męską rozmowę. Dziś pięściarze muszą mieć większą świadomość nie tylko w kwestiach treningowych, ale też marketingowych. Każdy z tych chłopaków, który jest w karcie PBN, usłyszał ode mnie, że w pewnym stopniu będzie pełnił funkcję "sprzedawcy" tego wydarzenia. Biletów, emocji, pomysłu na swoją walkę. Znów posłużę się przykładem Adamka. On w pewnym momencie stał się promotorem własnej osoby, a grupie Main Events płacił pewien procent za przygotowanie część logistycznej gali. Wpływy z bramki w głównej mierze spływały na jego konto, ale on ponosił pewne ryzyko. Uzależniał swoją wypłatę od liczby sprzedanych biletów. Wykonywał przy tym gigantyczną pracę - budował więź ze swoimi kibicami. Sprawiał, że ten pracujący Polak sięgał do kieszeni i wydawał na bilet ciężko zarobione dolary. To jest droga do sukcesu. A jak to wygląda w Polsce? Zawodnik wychodzi z prostego założenia: ja jestem od trenowania, a od sprzedaży biletów jest promotor. Taki numer przechodzi raz. Jeśli promotor dojdzie do wniosku, że jego bohater nie generuje żadnego zainteresowania, to następnym razem nie wstawi go do karty walk.
Co takiego się stało, że pana gala odbędzie się w Polsce? W grudniu minionego roku przed galą KSW zdradził mi pan, że odbędzie się ona w Anglii.
Na własnej skórze odczułem, co to znaczy być promotorem. Na początku negocjacji z Wembley Arena usłyszałem, że są jeszcze dwie firmy zainteresowane wynajęciem hali w tym samym terminie. Firma zarządzająca obiektem zapewniała mnie, że bardzo chce zorganizować ze mną tę imprezę, że wyżej ocenia mój projekt. Miała nawet podziękować dwóm pozostałym podmiotom za współpracę. Negocjowaliśmy kontrakt przez 5 tygodni, ustalaliśmy detale. Kiedy dogadaliśmy wszystkie szczegóły, kiedy już zacząłem szukać biletu, okazało się, że jedna z pozostałych firm skorzystała z prawa "first pencil". Wstępnie rezerwowali termin wcześniej, skorzystali ze swojego prawa, wpłacili pieniądze tuż po podjęciu ostatecznej decyzji, a ja zostałem z niczym. Arena zaproponowała termin w połowie lipca, ale ten mi nie odpowiadał. Jednego dnia upadła mi hala i straciłem strategicznego sponsora, który miał zająć główne miejsce na macie ringu. Pojawił się jeszcze jeden problem - okazało się, że karta walka będzie mnie kosztować tyle samo, ale będę zarabiał w złotówkach. Na szczęście udało się znaleźć termin w Ergo Arenie. Trzeba też było zmienić model biznesowy całego przedsięwzięcia.
Część karty jest już znana. Jakie duże nazwiska oprócz Tomasza Adamka i Mateusza Masternaka pojawią się w karcie?
Przewiduję jeszcze jedno duże polskie nazwisko. Będzie walka o pas mistrzowski prestiżowej organizacji. Ponadto w ringu wystąpią absolutni debiutanci sceny Polsat Boxing Night. Przy okazji tej gali dawaliśmy szansę wielu polskim zawodnikom. Polsat za te szanse bardzo przyzwoicie zapłacił. Przykre jest to, że wielu zawodników nie potrafiło kompletnie wykorzystać danego im potencjału. Chcę dać możliwość występu debiutantom również po to, żeby sprawdzić, jak oni wykorzystają swoje 5 minut. Nie mam zamiaru konsekwentnie stawiać na tych, którzy mają spaczone podejście do biznesu bokserskiego. Być może oni są znani w branżowych serwisach pięściarskich, być może tam się o nich dyskutuje, ale nie widzę u nich pomysłu na prowadzenie kariery. Jeśli któryś z promotorów chce powielać latami te same błędy, proszę bardzo. Ja nie zamierzam.
Czy bierze pan pod uwagę scenariusz rodem z science fiction? Czy zaprosi pan do ringu Artura Szpilkę, gdyby się okazało, że jego walka po raz kolejny zostanie odwołana?
Szpilka ma swoje wymagania finansowe. Jego pojedynek z wymagającym rywalem kosztowałby minimum milion złotych. Artur spytałby zapewne, w której walce wieczoru występuje. Znając go chciałby być bohaterem głównego pojedynku. To byłyby bardzo trudne negocjacje. "Szpila" pewnie wróci na PBN, ale raczej nie tym razem.
A nie obawia się pan o to, że Tomasz Adamek po porażce nie będzie już generował dużego zainteresowania kibiców?
Na jego walkę walkę z Przemkiem Saletą w Łodzi sprzedało się 11 tysięcy kibiców. Na starcie z Erikiem Moliną w Krakowie rozeszło się 13,5 tysiąca wejściówek. Hala w Gdańsku jest mniejsza. Nie do końca zgadzam się z twierdzeniem, że Adamek źle się zaprezentował w walce z Moliną. Prowadził na kartach punktowych, ale przyjął solidną bombę. Trzeba też pamiętać, że sędzia ringowy był wyjątkowo gościnny w interpretacji przepisów. Ale nie chcę już się znęcać nad Leszkiem Jankowiakiem, bo to dobry sędzia. Nie chcę już wracać do tamtych wydarzeń. Obecność Adamka na karcie najbliższej gali ma być szansą dla tego biznesu. Jego rozpoznawalność, głosy krytyki, "hejt", który się wyleje, mają być trampoliną dla tych młodych chłopaków do zbudowania własnej marki. Chcę stworzyć mocną kartę walk i uzyskać odpowiedź na bardzo ważne pytanie: czy Polacy wciąż chcą oglądać boks zawodowy na wysokim poziomie?
Gala Polsat Boxing Night odbędzie się 24 czerwca w trójmiejskiej Ergo Arenie. Pomiędzy liny wejdą między innymi Tomasz Adamek i Mateusz Masternak. Czerwcowa gala promowana hasłem "Nowe rozdanie" będzie transmitowana w systemie pay-per-view. Bilety są już w sprzedaży (tutaj).