Polak wszedł do ringu jako skazany na pożarcie. Przed pojedynkiem eksperci nie widzieli dla niego żadnych szans na triumf. Bokserski dziennikarz i promotor Mateusz Borek pisał na Twitterze, że daje Przemysławowi Opalachowi mniej niż 3 proc. szans na zwycięstwo.
"Spartan" w 2018 roku stoczył jeden pojedynek. W październiku pokonał przed czasem słabego Aleksandara Kuvaca w Niemczech i zanotował piętnastą wygraną z rzędu. Seria zwycięstw nad przeciętnymi konkurentami zapewniła mu jednak konfrontację z Vincentem Feigenbutzem. Oferta walki z utalentowanym wojownikiem była kusząca przede wszystkim ze względów finansowych.
Reprezentant Niemiec to jeden z najlepszych "super średnich" na świecie. Jego największym osiągnięcie było zdobycie tytułu tymczasowego mistrza świata w 2015 roku. Pełnoprawnego pasa jednak nie uzyskał. O jego umiejętnościach Polacy przekonali się już wcześniej. Feigenbutz nie dał szans Maciejowi Miszkiniowi i Andrzejowi Sołdrze.
Pierwsza runda była dość spokojna i wyrównana. Zawodnicy się przede wszystkim wyczuwali. Mocniejsze ciosy padały jednak ze strony gospodarza, który wielokrotnie udowadniał w swojej karierze, że potrafi nokautować. Z minuty na minutę Feigenbutz spisywał się lepiej, co przełożyło się na punktowe zwycięstwa w kolejnych odsłonach.
Olsztynianin wytrzymywał uderzenia 23-latka, ale do czasu. Z ciosu na cios stawał się coraz słabszy i kwestią czasu pozostawała porażka przed czasem. Tego można było się spodziewać, bo Feigenbutz aż 26 z 29 poprzednich potyczek kończył nokautami.
W czwartej rundzie gospodarz zaczął rozbijać przyjezdnego. Seria nie doprowadziła do zakończenia potyczki, ale na twarzy Polaka pojawiła się krew. Opalach nie robił wiele. Starał się tylko uciekać przed oponentem. W kolejnym starciu starał się odpowiadać, ale jego uderzenia nie zrobiły żadnego wrażenia na Niemcu.
Sędzia zlitował się nad bezradnym Opalachem na dwanaście sekund przed końcem piątej rundy. Po serii ciosów Feigenbutza wkroczył między zawodników i zakończył walkę. Przerwanie mogło wydawać się na przedwczesne, ale prędzej czy później "Spartan" padłby na deski.
Stawką potyczki był pas mistrza świata federacji GBU. Tytuł ten ma jednak wymiar co najwyżej symboliczny, bo trudno mówić o jakimkolwiek prestiżu tej organizacji. Ze swojej postawy Polak może być jednak zadowolony, ponieważ w ringu pokazał serce i chęć do walki. Zabrakło jednak umiejętności.
ZOBACZ WIDEO: Horngacher zadowolony ze współpracy z TVP. "Przyszłość wygląda obiecująco"