Tym razem "PacMan" nie zostawił sędziom wątpliwości i na dystansie dwunastu rund był wyraźnie lepszy od Amerykanina. Pacquiao górował nad rywalem pod względem szybkości, pracy nóg i ofensywnego arsenału.
W trzeciej rundzie Pacquiao przypomniał wszystkim, dlaczego uznawany jest za jednego z najwybitniejszych zawodowych pięściarzy w historii. Wielokrotny mistrz świata przez 180 sekund nie dał nawet chwili wytchnienia przeciwnikowi, ciągle boksując na olbrzymim pressingu i agresji. Taki styl kosztował go wiele sił i w czwartej rundzie do głosu zaczął dochodzić Bradley. 30-latek dwukrotnie trafił bezpośrednim prawym, a po jednym z nich ugięły się nawet nogi Filipińczyka, który chwilowo sprawiał wrażenie zmęczonego.
Kibice zgromadzeni w kasynie MGM Grand w Las Vegas ponownie wpadli w ekstazę w siódmej odsłonie, gdy Pacquiao znów zerwał się do frontalnego ataku, nie pozwalając Bradleyowi na odpowiedź. Co prawda Timothy stosował świetne uniki przy linach, ale mimo to zebrał parę mocnych uderzeń i przegrał wyraźnie tamto starcie.
Do samego końca utrzymywała się przewaga Pacquiao, a z każdą kolejną upływającą minutą szanse na sukces "Pustynnej Burzy" malały. Na szczęście tym razem na wysokości zadania stanęli arbitrzy punktowi. Manny wygrał jednogłośnie, 118-110, 116-112, 116-112 i wrócił na tron organizacji WBO w dywizji półśredniej.