Mateusz Masternak w sobotę na gali PBN Adamek vs Molina zmierzy się z Amerykaninem Ericem Fieldsem. Dla wrocławianina związanego z niemiecką grupą Sauerland Event będzie to wyjątkowy wieczór - w 2009 roku miał okazję krzyżować rękawice na imprezie Polsat Boxing Night, nokautując w świetnym stylu Łukasza Janika. "Master" wrócił pod skrzydła trenera Andrzeja Gmitruka.
Piotr Jagiełło: Niemcy, Dania, Rosja, Francja, Republika Południowej Afryki, Wielka Brytania. To nie jest plan wyjazdu wytrawnego podróżnika, a miejsca, w których toczył pan ostatnie pojedynki. Ostatnia walka w ojczyźnie w 2011 roku. Wielka radość, że w końcu rywalizacja u siebie, gdzie nie trzeba mierzyć się ze wszystkimi dookoła?
Mateusz Masternak: Dla mnie to duża motywacja, gale Polsat Boxing Night cieszą się zainteresowaniem. Jestem szczęśliwy, że zaboksuję w Polsce na imprezie tej rangi. Pełna, stuprocentowa koncentracja na treningach, bo takie wydarzenie motywuje do tego, by odpowiednio się na nim zaprezentować.
Wspomniałem o tej walce ze wszystkimi dookoła, bo tak z reguły jest w potyczkach wyjazdowych. Nie ma co się oszukiwać, jak jedzie się na teren rywala, w inny zakątek świata, to inni ludzie nie są przychylni. Imprezę organizuje się pod gospodarza, zgadza się?
- Oczywiście, to jest zrozumiałe i naturalne. Teraz mam ten komfort, że walczę u siebie i to rywal przyjeżdża do mnie. W boksie zawodowym często jest tak, że mistrzowie świata są czempionami własnego podwórka. Prowadzeni za rękę przez swoich promotorów, z odpowiednią dozą ostrożności przy doborze rywali. Niektórym zawodnikom tak pięknie się to układa, ja niestety w swojej karierze musiałem trochę kilometrów zrobić, ale jestem bogatszy o pewne doświadczenia. Teraz bardziej doceniam to, że boksuję w kraju. Nie ukrywam, że jak będę zmierzał do ringu, to nakarmię się energią swoich fanów.
Ostatnio nie był pan głaskany przez swoich promotorów z grupy Sauerland Event. Podejrzewam, że w pewnym momencie taka sytuacja mogła po prostu zacząć irytować?
- Boks zawodowy to niestety biznes, w tym układzie bardziej opłacalne dla wszystkich były walki wyjazdowe. Przyjmowałem takie wyzwania. Teraz przede mną bardzo ważny i z drugiej strony trudny pojedynek, abstrahując od umiejętności rywala. Trudny ze względów emocjonalnych, będę chciał przecież wypaść jak najlepiej. Jak się czegoś bardzo chce, to nie zawsze idzie to po myśli. Miałem bardzo dobry obóz przygotowawczy, wychodzę do ringu bez kontuzji i w dobrej formie, więc jestem spokojny.
Karta walk gali Polsat Boxing Night była znana od dłuższego czasu, ale pana pojedynek z Ericem Fieldsem był zakontraktowany właściwie w ostatniej chwili. Jak to się stało, że negocjacje zakończyły się sukcesem?
- Sam zadzwoniłem do dyrektora telewizji Polsat, Mariana Kmity, a on wyraził chęć dogadania się. Później telewizja Polsat rozpoczęła negocjacje z grupą Sauerland Event (niemiecki promotor Masternaka - przyp. red.) i obie strony doszły do porozumienia.
Występ w Krakowie będzie początkiem nowej drogi, prowadzonej przez Polskę, a nie ścieżkami na koniec świata?
- Sportowe życie nauczyło mnie, że myślami, marzeniami i planami w boksie zawodowym nie można zaprzątać sobie głowy. Skupiam się na tym pojedynku, nie ukrywam, że chciałbym zaboksować po raz kolejny w Polsce. Może w listopadzie na kolejnej gali Polsat Boxing Night? Polski rynek bokserski ma w sobie duży potencjał i jeśli na tym rynku zdołałbym zaistnieć na poważnie, to byłbym chyba z tego najbardziej zadowolony. To jest jednak przyszłość, na razie myślę o teraźniejszości.
Historia zatacza koło. Wrócił pan do współpracy z trenerem Andrzejem Gmitrukiem, z którym rozstaliście się po przegranej z Grigorijem Drozdem w 2013 roku. Wszyscy zastanawiamy się, jak wygląda współpraca na sali treningowej ze starym-nowym szkoleniowcem? Przez te lata jesteście zapewne mądrzejsi o pewne doświadczenia. Coś się zmieniło, czy jest to praca podobna do tej sprzed pojedynku z Drozdem?
- Praca jest zbliżona, bardzo dobrze nam się trenuje. Aczkolwiek, jak mam patrzeć wstecz, niczego nie żałuję. Miałem przyjemność współpracować z innymi szkoleniowcami, każdy trener wniósł coś pozytywnego do mojego stylu. Oczywiście cieszę się z tego, że historia zatacza koło. Teraz z trenerem Gmitrukiem możemy ruszyć pełną parą, z podwójnym impetem!
[nextpage]
Stereotypowy bokser, to łobuz, bandyta i najpewniej kryminalista. Pan zupełnie nie wpisuje się w ten zarys, elokwencja, spokój, bogate życie rodzinne.
- Zgoda, część kibiców tak uważa. Bokser przede wszystkim powinien być sportowcem, a ja za takiego się uważam. Traktuję to jako pracę, aktualny sposób na życie. Nie przejmuję się specjalnie takimi opiniami, stać mnie na to, bym poza ringiem był grzeczny, a między linami agresywny, dając widowiskowe pojedynki. Bokser musi być od razu łobuzem? Nie zgadzam się! Jak piosenkarz, to musi być ładny i przystojny? Nie powinno mieć to większego znaczenia. Chciałbym zauważyć, że zdecydowana większość zawodników, którzy osiągnęli najwyższy pułap sportowy, była przede wszystkim normalnymi ludźmi. Tylko niewielu bokserów było pokroju Mike'a Tysona, którzy wyszli z ulicy i podbili świat boksu.
Ciekawym etapem treningów były sparingi w Łomnicy, gdzie swój obóz przygotowawczy ma Tomasz Adamek. Jak wyglądała praca w osadzie "Śnieżka"?
- Odbyłem tam trzy sparingi - jeden sześciorundowy i dwie "dziewiątki". Poobijałem się z dużymi chłopami, mam na myśli Tomka Adamka i Marcina Rekowskiego. Był również z mojej wagi Michał Cieślak. Pozytywny wyjazd, myślę, że to był dobry początek przygotowań. Chłopaki są w formie, każdy dawał z siebie sto procent i każdy powinien być zadowolony.
Bardzo interesująco musiały wyglądać sparingi z niepokonanym na zawodowstwie Michałem Cieślakiem, który uchodzi za spory talent. Pamiętam go jeszcze z czasów amatorskich, gdy błyszczał na krajowym podwórku. Jak wyglądały sparingi z tym pięściarzem, który w mojej ocenie jest wyjątkowo agresywny i ofensywy między linami?
- Michał jest bardzo agresywnym zawodnikiem, sparowałem z nim wcześniej, bodajże przed walką z Drozdem. Poczynił duże postępy, jest silny fizycznie, jeszcze widać braki w doświadczeniu, ale to wszystko może nadrobić w najbliższym czasie, zwłaszcza przez takie pojedynki, jak ten sobotni z rutyniarzem Francisco Palaciosem. Myślę, że Polak może patrzeć ze spokojem w przyszłość.
Trenował pan u boku Tomasza Adamka w Łomnicy, jaka jest więc analiza obecnej formy i dyspozycji zbliżającego się do czterdziestych urodzin "Górala"?
- Widać w postawie Tomka ogromne doświadczenie, dalej w ringu bardzo dużo widzi i trudno jest go czymś zaskoczyć. Bardzo fajnie podchodzi na nogach, współpraca z trenerem od przygotowania fizycznego, Jakubem Chyckim, dobrze się im układa. Tomek potrzebował kogoś, kto wniesie zastrzyk świeżej krwi do jego sztabu szkoleniowego. Rozumieją się bardzo dobrze i myślę, że ta współpraca może przynieść tylko i wyłącznie korzyści. Dla Tomka, jak również dla polskich kibiców.
Dużo opinii pojawia się na temat walki Adamka z Erikiem Moliną. Niektórzy twierdzą, że Adamek gładko wygra na punkty, inni straszą, że może być nokaut na korzyść Amerykanina. Powinniśmy przygotować się na wojnę, a może to będzie partia szachów?
- Nie sądzę, by Molina poszedł na wojnę z Adamkiem, raczej będzie chciał boksować w dystansie, kontrować, wyprzedzać, szukać technicznego boksu. Amerykanin doskonale zdaje sobie z tego sprawę, że Tomek w otwartej konfrontacji jest bardzo niebezpieczny, w dodatku ma w takich bataliach duże doświadczenie. Molina nie będzie chciał ryzykować, poszuka wykorzystania swojej przewagi w warunkach fizycznych. Adamek jest inteligentnym zawodnikiem i zapewne szybko będzie dostosowywał się do zmiennej sytuacji i rywala. To będzie techniczny pokaz boksu, ale Polak musi być agresorem, by zniwelować różnicę wzrostu.
I trzeba pamiętać o sile Moliny, który był w stanie "wstrząsnąć" Chrisem Arreolą i Deontayem Wilderem.
- Adamek poprawił ostatnio defensywę. Molina nie jest zawodnikiem wyjątkowo szybkim, nie powinien Tomka zaskoczyć nieprzewidzianą akcją.
Porozmawiajmy o pana przeciwniku, Ericu Fieldsie. Miał dwa lata przerwy w boksowaniu, zapewne pojawi się odrobina rdzy w jego poczynaniach. Agresywne wejście w walkę z pana strony może ustawić ten pojedynek?
- Nie patrzyłbym za bardzo na tę przerwę. Grigorij Drozd przed walką ze mną też miał dłuższy rozbrat z ringiem. Pytanie, co podczas tej przerwy robił? Sugar Ray Leonard nie boksował trzy lata, wyszedł i pokonał Marvina Haglera. Przerwa różnie wpływa na zawodników. Fields jest niebezpieczny, ma dobre warunki fizyczne, potrafi uderzyć w tempo prawym prostym. W dodatku ma świetny lewy sierpowy. W początkowej fazie pojedynku będzie wyjątkowo groźny. Na pewno nie można go lekceważyć.
Wrócił pan pamięcią do rywalizacji z Drozdem, a ja cofnąłbym się do ubiegłorocznego starcia z Johnnym Mullerem w Republice Południowej Afryki. Po dziesięciu właściwie jednostronnych, w których rywal ląduje na deskach, przegrywa pan na punkty. Po walce napisałem felieton zatytułowany "Uczciwy boks zgwałcony przez afrykański cyrk. Masternak ofiarą". Czuł się pan faktycznie jak ofiara grabieży?
- Trudno się nie czuć w momencie, gdy jesteś świadomy tego, że zrobiłeś w ringu na tyle dużo, żeby spokojnie wygrać. Niestety sędziowie pozbawili mnie tego zwycięstwo. To było skur***. Nie tylko dla mnie, ale ogólnie dla tej dyscypliny sportu. Takie historie nie powinny mieć miejsca, uważam, że sędziowie oraz promotor takiej gali powinni zostać zdyskwalifikowani na długi czas.
Bardzo ostre słowa Mateusza Borka. "Jestem załamany"
Źródło: WP SportoweFakty