Piotr Jagiełło: Anthony Joshua to Muhammad Ali naszych czasów. Zjawisko i popkultura (komentarz)

Reuters / Na zdjęciu: Anthony Joshua
Reuters / Na zdjęciu: Anthony Joshua

Długo musieliśmy czekać na Mesjasza. I wtedy przyszedł on. Anthony Joshua ma wszystko, by stać się Mike'em Tysonem czy Muhammadem Alim na miarę naszych czasów. Bo duży zawsze ekscytuje bardziej.

Szacuje się, że w 2003 roku na dobre zakończyła się era "galaktycznej" wagi ciężkiej. Wtedy to na emeryturę odszedł Lennox Lewis, który zdążył jeszcze pokonać Witalija Kliczkę. Ukrainiec wraz z bratem Władimirem na długie lata zdominowali scenę najpotężniejszych gladiatorów. To było eleganckie, wysublimowane panowanie, ale na królewskim dworze wiało nudą. Nie było fajerwerków, nawet skandali. Chętni do przejęcia schedy byli z reguły odstrzelani jak kaczki, a małe wyjątki nie zmieniały stanu rzeczy.

Era dominacji zasłużonych braci dobiegła końca dopiero w kwietniu tego roku. Witalij zrezygnował pięć lat wcześniej, ale Władimir próbował husarską szarżą raz jeszcze nałożyć koronę. Niewiele brakowało, a ta majestatyczna głowa byłaby strącona. Wspaniale przygotowany "Doktor Stalowy Młot" został rozbity przez Anthony'ego Joshuę, choć wcześniej sam miał Brytyjczyka na deskach. Raz jeszcze okazało się, że weteran zza naszej wschodniej granicy po prostu jest za grzeczny i zamiast dobić zranionego rywala sam został brutalnie zastopowany. Decydujący cios podbródkowy Joshua wyprowadził chyba z piekła. Stało się dokładnie tak, jak anonsował: Jeden strzał, jeden zabity.

28-latek z Watfordu przez lata kreowany był na kogoś specjalnego i wiele wskazywało na to, że nie mamy do czynienia z bezpodstawnymi wróżbami. Joshua imponuje sylwetą gladiatora, w dodatku walczy w sposób widowiskowy, na wskroś ofensywny. Nie zabiera jeńców, wybija rywali tu i teraz, jakby następnej rundy miało nie być. Na razie znokautował wszystkich dziewiętnastu, a w sobotę ma obchodzić jubileusz swojego terroru.

Na stadionie Principality w Cardiff zmierzy się z Carlosem Takamem, awaryjnie ściągniętym w miejsce kontuzjowanego Kubrata Pulewa. To już drugi raz, gdy na walki Joshuy zapełniają się tak wielkie obiekty. Najpierw 90 tysięcy na Wembley oklaskiwało triumf nad Kliczką, teraz widzów będzie niewielu mniej. W końcu pojawił się Mesjasz najcięższej dywizji, którego ubóstwiają kibice. Bo w ringu jest zły, chce demolować, a poza nim to całkiem dziarski gość. Odwiedzi z prezentami swojego pierwszego trenera czy pośpiewa z fanami. Kiler z ludzką twarzą. A gdy pojawi się zagrożenia, to wyciągnie z arsenału mordercze podbródki.

Joshua już osiągnął wiele, a jak mawiają w jego kraju: "Sky is the limit". Prawie 8,5 mln fanów w mediach społecznościowych i coraz częstsze pytania od ludzi, którzy boksem pasjonują się z rzadka: "Kiedy kolejna walka tego tura z Anglii?" "AJ" to Muhammad Ali czy Mike Tyson na miarę naszych czasów - pierwszy z nich to ikona i działacz wielu frontów, drugi to przeraźliwa ringowa bestia. Joshua ma w sobie coś z obu wymienionych. To już nie tylko pięściarz, mistrz. To zjawisko, popkultura. Duży zawsze ekscytuje bardziej.

Obserwuj autora na Twitterze >>>

Piotr Jagiełło - sprawdź inne teksty autora >>>

ZOBACZ WIDEO Boks miłością Szymona Majewskiego. "Jak będę miał sześćdziesiątkę, to będę gotowy na walkę"

Źródło artykułu: