Andrzej Gołota - wielki, choć niespełniony. Mija 21 lat od ringowych wojen z Riddickiem Bowe

Newspix / RADOSLAW JOZWIAK / CYFRASPORT/NEWSPIX.PL / Na zdjęciu: Andrzej Gołota
Newspix / RADOSLAW JOZWIAK / CYFRASPORT/NEWSPIX.PL / Na zdjęciu: Andrzej Gołota

Miał być pierwszym polskim mistrzem świata wagi ciężkiej, porywał tłumy, wyzwalał niezłomną wiarę, ale jego największe marzenia nigdy się nie spełniły. Właśnie mija 21 lat od niezapomnianych walk Andrzeja Gołoty z Riddickiem Bowe.

Igrzyska olimpijskie w Seulu, 1988 rok. Andrzej Gołota zdobywa brązowy medal, osiągając największy sukces w amatorstwie. To był sygnał, który zwiastował nadejście ekscytującej kariery zawodowej. Zaczął ją w lutym 1992 roku.

W ciągu ponad czterech lat wygrał 28 pojedynków (zdecydowaną większość przed czasem) i konsekwentnie otwierał sobie furtkę do wielkich wyzwań.

Pierwsze problemy

Już starcie z potężnym Samsonem Po'uhą z Tonga pokazało, że psychika nie jest najmocniejszą stroną "Andrewa". Po kilku ciosach rywala, będący w kryzysie Polak ugryzł go w szyję i miał ogromne szczęście, że nie zauważył tego sędzia ringowy. Później znokautował przeciwnika i zwyciężył w 5. rundzie.

11 lipca 1996, Madison Square Garden w Nowym Jorku i pierwsze starcie z Riddickiem Bowe. Tym pojedynkiem nie ekscytowała się już tylko Polonia w Stanach Zjednoczonych, ale cały bokserski świat. Rywalem Gołoty był czempion federacji IBF, WBA i WBC, pogromca słynnego Evandera Holyfielda.

Wielu stawiało na Amerykanina, ale już pierwsze fragmenty pokazały, że może dojść do sensacji. Polak boksował szybciej, agresywniej i prowadził na kartach punktowych. Wszystko zniweczyły ciosy poniżej pasa, które skończyły się dla niego dyskwalifikacją.

Mimo skandalu, obserwatorzy byli na tyle usatysfakcjonowani poziomem walki, że już w grudniu tego samego roku zorganizowano rewanż. Scenariusz? Niemal identyczny. Gołota dominował w każdym aspekcie, aż w końcu zaczął bić poniżej pasa i po raz drugi został zdyskwalifikowany.

Drugie starcie komentował w Atlantic City dla Canal+ Janusz Pindera i jak sam przyznaje, do dziś nie wie, dlaczego Gołota nie wytrzymał psychicznie. - Wiele razy go o pytałem, ale tak naprawdę nigdy nie udzielił odpowiedzi. Dopiero w 2013 roku, gdy przygotowywał się do walki z Przemysławem Saletą, stwierdził, że gdy posłał Bowe'a na deski po raz drugi, chciał go po prostu zabić, urwać mu głowę i zgłupiał. Pamiętam też jednak rozmowę ze słynnym trenerem Angelo Dundeem. On twierdził, że Bowe udawał ból po ciosach poniżej pasa. Sędzia ringowy był bardzo uczulony na to co robił Gołota, a w ogóle nie zwracał uwagi na uderzenia rywala w tył głowy. Inna sprawa, że później Bowe wyprowadził kilka bardzo niebezpiecznych ciosów i właśnie wtedy Gołota uciekł od problemów. To mu się niestety zdarzało także w innych walkach - choćby w pojedynku z Michaelem Grantem.

ZOBACZ WIDEO: Nowy trening Agnieszki Radwańskiej? Dawid Celt wyjaśnia

Bowe wygrał oba starcia, choć miał mnóstwo szczęścia. - Po drugiej walce bełkotał, nawet ludzie z jego narożnika, rodacy, nie byli w stanie zrozumieć co mówi. Gdy później odbywał się proces za porwanie żony i dwójki dzieci, adwokat tłumaczył jego zachowanie właśnie tym, że ciosy Gołoty źle odbiły się na jego zdrowiu - dodał Pindera.

Za to przestępstwo Bowe trafił do więzienia na półtora roku. Później już nigdy nie wspiął się na szczyt.

Burzliwa kariera po skandalu

Gołota przegrał z Bowem dwa razy, był bohaterem niemałego skandalu, a jednak jego popularność rosła. - Pamiętajmy, że choć stawką tamtych walk nie były pasy, to nieoficjalnie można je było nazwać pojedynkami o mistrzostwo świata. Bowe był wielkim pięściarzem. Obaj zresztą - jeszcze w karierze amatorskiej - brali udział w mistrzostwach świata w Bukareszcie w 1985 roku. Gołota startował wtedy w kategorii do 91 kg, a Bowe do 81. Amerykanin wygrał wszystkie walki przed czasem, Polak natomiast przegrał dopiero w finale z Felixem Savonem. Wtedy Gołota nawet nie marzył o karierze zawodowej, bo w Polsce zawodowego boksu się po prostu nie uprawiało - przyznał Pindera.

Widowiskowe starcia z Bowem - choć przegrane - napędziły karierę "Andrewa". Potem przyszły porażki z Lennoxem Lewisem, Michaelem Grantem, Lamonem Brewsterem, czy słynna ucieczka z ringu w starciu z Mikem Tysonem.

Inna sprawa, że remis z Chrisem Byrdem czy porażka z Johnem Ruizem były zwyczajnie niezasłużone i Polak dwukrotnie mógł zostać mistrzem świata, a tytułu pozbawili go sędziowie. - To było po starciu z Tysonem, gdy wielu już Gołotę pogrzebało, a on wrócił i pokazał się ze znakomitej strony. Nie byłoby mowy o żadnym przekręcie, gdyby obie te walki zakończyły się jego wygranymi. Wtedy też Gołota udowodnił, że wciąż jest mocny, mimo że pod koniec lat 90. miał poważny wypadek samochodowy i uszkodził lewą rękę - zaznaczył Pindera.

Niepotrzebne walki na koniec

Kariera Andrzeja Gołoty trwała zbyt długo, a porażki z Tomaszem Adamkiem czy Przemysławem Saletą poskutkowały tylko do nie do końcami sprawiedliwymi drwinami i krytyką.

- Trudno mówić, który moment był optymalny dla Gołoty, by zawiesić rękawice na kołku. Być może mógł to zrobić po starciu z Mikem Mollo. Wtedy nie był jednak rozbity. Oczywiście miał mocno nadszarpniętą lewą rękę i kolana, ale wciąż wierzył, że jeszcze nadejdzie dla niego wielka chwila. Jedno czego jestem pewny, to tego, że walka z Adamkiem była niepotrzebna. Gołotę skusiło pewnie honorarium, poza tym on był przekonany, że wygra. W końcu mierzył się z pięściarzem, który kiedyś boksował w kategorii półciężkiej. W 2009 roku w Łodzi Gołota był jednak cieniem samego siebie. To samo można powiedzieć o starciu z Saletą. Wtedy Andrzej też był pewny zwycięstwa, bo mierzył się z przeciwnikiem nieaktywnym od siedmiu lat. Za bardzo wierzył, że jest niezniszczalny - przyznał Pindera.

Wielki, choć niedoceniany

Z dzisiejszej perspektywy wydaje się, że u progu wielkiej kariery Gołocie zabrakło dobrego trenera, który zapanowałby nad jego mentalnością. Atutów czysto sportowych miał przecież mnóstwo. - To był prawdziwy ciężki, który już w czasach juniorskich boksował w kategorii do 91 kg. Widziałem go przed wieloma walkami i zawsze był znakomicie przygotowany fizycznie, sprawiał też wrażenie pewnego siebie - nawet przed spektakularną porażką z Lamonem Brewsterem. To co się czasem z nim działo jest wielką zagadką dla psychologów - nie ma wątpliwości Pindera.

- Z pewnością Gołocie brakowało twardej psychiki, choć z drugiej strony stoczył pojedynki, które temu przeczyły. Starcie z Coreyem Sandersem było niesamowicie twarde, a jednak dał radę i zwyciężył. Być może zabrakło w jego narożniku np. Janusza Gortata, który w czasach gdy Gołota był pięściarzem Legii Warszawa, umiał do niego dotrzeć. Inna sprawa, że Lou Douva czy Roger Bloodworth robili wszystko, by w drugiej walce z Bowem nie bił poniżej pasa. Cały czas go uczulali, że wszystkie ciosy ma kierować na głowę, nie kazali mu nawet bić w dół - dodał.

Kilka porażek w późniejszym okresie kariery sprawiło, że młodsi kibice kojarzą Gołotę tylko z ucieczką z ringu i szybkimi nokautami. To mocno krzywdząca ocena. - Gdy jeździłem komentować walki do USA, to gdziekolwiek bym się nie znalazł, wszyscy mnie pytali o Gołotę. Miał tam naprawdę mnóstwo kibiców, nawet wśród czarnej społeczności. Pamiętam rozmowę z pewnym potężnie zbudowanym ochroniarzem. To było jeszcze przed rewanżem z Bowem. On był pewny, że Gołota go wręcz zabije - opowiada Pindera.

Widowiskowy styl z lat 90., za którym dziś tak tęsknią starsi fani pięściarstwa, dał Gołocie niesamowitą popularność. - Tak jest chyba nie tylko w boksie. Porażki poniesione po efektownej walce znaczą czasem więcej niż nudne zwycięstwa. To, że dziś Gołota bywa wyszydzany, wynika z szerszego kontekstu. Niektórzy ludzie obejrzą wideo w Internecie i już uważają się za specjalistów. Hejtowanie jest bardziej trendy niż chwalenie. Zgoda, Gołota nie wygrał nic znaczącego, ale zrobił dla tej dyscypliny coś nieprawdopodobnego. To on sprawił, że Polska zaczęła się interesować zawodowym boksem - zakończył Pindera.

Dziś "Andrew" ma 49 lat, a jego bilans zamknął się w 41 zwycięstwach (33 przed czasem), 9 porażkach (6 przed czasem) i 1 remisie. Nigdy nie był mistrzem świata, lecz wywoływał w kibicach to coś, czego brakuje wielu innym sportowcom - niezłomną wiarę. Szkoda, że choć raz nie było mu dane dzierżyć pasa mistrza świata. Przez to pozostał pięściarzem wielkim, ale niespełnionym.

Szymon Mierzyński

Źródło artykułu: