6 sierpnia 1992 roku, Katowice. Leszek Błażyński popełnia samobójstwo. Dwukrotny, brązowy medalista igrzysk olimpijskich (1972 i 1976), mistrz i wicemistrz Europy, dwukrotny mistrz Polski, pięściarz, który stoczył ponad 300 walk, odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Dla wielu polskich kibiców - legenda.
Po 28 latach spotykam się z jego synem - też Leszkiem. Leszkiem Błażyńskim juniorem. To już 46-letni facet, mąż, ojciec, dziennikarz, autor kilku książek. Rozmawiamy w Chorzowie, kilka kilometrów w linii prostej od miejsca, gdzie się wychowywał, gdzie stracił rodziców.
Tak, rodziców. - Najpierw, w lutym 1992 roku, zmarła mama, niespełna pół roku później straciłem tatę - mówi.
Jeden z najlepszych polskich pięściarzy nie mógł pogodzić się ze śmiercią ukochanej żony - Anny. W kwietniu 1990 roku wypadła z balkonu. Ledwo przeżyła. - Czaszka, miednica, potężne uszkodzenia wewnętrzne - wylicza mój rozmówca. - Lekarz w pierwszej chwili przygotowywał nas na śmierć. Przez wiele miesięcy przebywała w różnych szpitalach. Potem wróciła do domu, ale była sparaliżowana, zajmowaliśmy się nią na zmianę: ja, brat Marek i tata.
Organizm poddał się kilkanaście miesięcy później. - Zmarła w domu - mówi Błażyński jr. - Taty nie było wtedy w domu. Miał potem potężne pretensje do siebie, że go nie było. Nie mógł sobie z tym wszystkim poradzić.
Człowiek, który kładł na deski najgroźniejszych rywali, który nie bał się wyjść do ringu, któremu nie był straszny katorżniczy trening, całkowicie się załamał.
"Leszek Błażyński nie żyje. Stop. Wracaj, proszę. Stop"
5 sierpnia 1992 roku niespełna 18-letni Leszek jr pojechał na wakacje. Do Ełku, do babci. - W dniu wyjazdu tata mnie przytulił czule, jakby chciał mi coś przekazać - wspomina. - Wtedy tego tak nie odebrałem, ale po latach wiem, że w ten sposób się pożegnał. On już wiedział, że to nasze ostatnie spotkanie.
Po długiej, wielogodzinnej i wyczerpującej podróży koleją (Katowice i Ełk dzieli grubo ponad 500 km), Leszek junior położył się spać. Rano obudził go wujek Waldemar, brat taty, który mieszkał z babcią. Miał w ręku telegram.
- Leszek Błażyński nie żyje. Stop. Wracaj, proszę. Stop - odczytał cicho.
18-latek zerwał się z łóżka i pobiegł do najbliższej budki telefonicznej. Zadzwonił do domu, odebrał brat... Świat się zawalił.
- Wtedy byłem wściekły na ojca, nie mogłem zrozumieć, jak mógł nam to zrobić - wspomina. - Po latach zrozumiałem. Wiem, że dla niego życie nie miało już sensu.
Stygmat rodziny samobójcy
W jednym momencie zostali sami: 21-letni Marek i 18-letni Leszek. W trzypokojowym mieszkaniu, które ich ojciec otrzymał przechodząc z BBTS-u Włókniarz Bielsko-Biała do Szombierek Bytom.
- Czułem się jak... trędowaty - wspomina Leszek. - Nazwałem to stygmatem rodziny samobójcy. Okazało się nagle, że praktycznie wszyscy się od nas odwrócili. Jakby bali się nas, jakby bali się, że mogą się zarazić.
Znajomi taty, a nawet część rodziny - omijali chłopaków szerokim łukiem. Rękę do Leszka wyciągnęli jego dobrzy koledzy, którzy jak on słuchali muzyki metalowej, którzy jeździli z nim na koncerty, mieli wspólne pasje. Później pomogła mu jego dziewczyna Sabina, która została jego żoną.
- Pomogli mi rówieśnicy, nastolatkowie, a nie dorośli - twierdzi. - Przyszli, porozmawiali, pomogli mi przejść przez ten ciężki okres.
Pięściarz, który pisał wiersze
Leszek junior kocha muzykę (zwłaszcza mocne brzmienie metalowe), skończył studia filozoficzne, uwielbia czytać. Jak tata. Mimo że był pięściarzem, to był znany z duszy artystycznej. Śpiewał, prowadził pamiętnik, czytał wiele książek, a nawet pisał wiersze.
Współpracował również z katowickim "Sportem", przeprowadzał czasami rozmowy, pisał artykuły.
- Był wyjątkiem w środowisku sportowym, był uznawany za jednego z bardziej inteligentnych pięściarzy, był bardzo wrażliwy, miał duszę artysty - wylicza Leszek jr.
Dwukrotny medalista olimpijski dobrze znał Krzysztofa Krawczyka, Andrzeja Rosiewicza, świetnie czuł się w towarzystwie Władysława Komara, z którym czasami bawili się w kabaret. Był duszą towarzystwa, uwielbiał żarty.
"Tata nie chciał, abym walczył"
Od 2006 roku w Bytomiu jest rozgrywany Memoriał Leszka Błażyńskiego. To dobrze obsadzone, świetnie zorganizowane zawody. Organizują je wspólnymi siłami: Mariusz Wołosz - obecny prezydent Bytomia, Damian Jonak - znany pięściarz i właśnie Leszek Błażyński junior.
Organizują je ku pamięci legendy polskiego boksu. I też dla młodych chłopaków, dla których to pierwszy krok w kierunku kariery. Przykłady? Robert Parzęczewski, Damian Durkacz czy Oskar Safaryan.
Leszek próbował trenować boks jeszcze pod czujnym okiem ojca. - Nie czułem jednak ciśnienia, myślę, że tata nawet nie chciał, abym walczył.
Ostatecznie zajął się dziennikarstwem (pracował w "Sporcie", "Gazecie Wyborczej" i "Przeglądzie Sportowym"), napisał kilka książek. Ostatnia, "Pięści anioła. Walka o złoto Zbigniewa Pietrzykowskiego", dotyczy oczywiście ukochanego boksu. Opisał karierę i życie człowieka, który był trenerem jego ojca. Wydał również biografię złotego medalisty olimpijskiego w skokach narciarskich - Wojciecha Fortuny.
A czy napisze kiedyś książkę o ojcu? Pamiętniki - są. Wiersze - są. Albumy - są. Wspomnienia - są. Cały materiał gotowy. Wystarczy siąść i spisać. - Może kiedyś - kończy rozmowę.
Czytaj także:
- MMA. UFC. Nieoficjalnie: Marcin Tybura kontra Ben Rothwell w październiku
- Wrestling. Major League Wrestling na wyłączność w Fightklubie!