Dla tysięcy młodych ludzi jest wielką polską gwiazdą. Jego walka będzie wydarzeniem

Jest największą gwiazdą w historii polskiego esportu. Młodzi fani gier komputerowych tysiącami obserwują jego social media i streamy na Twitchu. Wkrótce, 5 lutego 2022 roku, zobaczą, jak ich idol "PashaBiceps" radzi sobie w boksie.

Grzegorz Wojnarowski
Grzegorz Wojnarowski
Jarosław Jarząbkowski Instagram / Na zdjęciu: Jarosław Jarząbkowski
Jarosław "PashaBiceps" Jarząbkowski to jedna z największych legend polskiego esportu. Ostatni mistrz świata w Counter Strike’a 1.6, zwycięzca wielu prestiżowych turniejów w Counter-Strike: Global Offensive. Członek polskiego składu Virtus.pro, który od 2014 do 2018 roku rozpalał wyobraźnię kibiców.

"PashaBiceps" to także bardzo lubiany esportowy influenser. Jego streamy w serwisie Twitch mają bardzo wysoką oglądalność, jego profile w mediach społecznościowych obserwują setki tysięcy osób, a wśród nich są znane postaci polskiego sportu, które kibicowały "Pashy", gdy grał w CS:GO - Piotr Nowakowski, Dawid Kownacki, Bartosz Kwolek, Łukasz Jurkowski, Bartosz Bereszyński czy Tomasz Fornal.

Jarząbkowski ujmuje swoich fanów szczerym, bezpośrednim podejściem oraz przyjaznym nastawieniem. Jego flagowe hasło to "You are not my friend! You are my brother my friend!".

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: zobacz, co fanka hokeja zrobiła swoim telefonem!

33-latek, który jako zawodowy gracz był znany z tego, że bardzo dbał o sprawność fizyczną, a życia bez ćwiczeń na siłowni nie wyobraża sobie do dziś (słowo "Biceps" w jego przydomku nie wzięło się znikąd), zdecydował się podjąć nowe wyzwanie i już za niewiele ponad miesiąc sprawdzi się w nowej roli. 5 lutego na gali sportów walki HIGH League 2 zmierzy się z popularnym youtuberem Michałem "OwcąWK" Owczarzakiem.

Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: 5 lutego na gali HIGH League 2 zadebiutujesz w sportach walki. W pojedynku bokserskim zmierzysz się z Michałem "OwcąWK" Owczarzakiem. Po co ci to?

Jarosław "PashaBiceps" Jarząbowski, były profesjonalny gracz Counter Strike’a, członek legendarnej "Złotej Piątki" Virtus.pro: Dla adrenaliny. Dopóki byłem zawodowym graczem w Counter Strike'a, dopóki co chwila grałem mecze o dużą stawkę, czasem nawet trzy dziennie, miałem ją cały czas. Jak kilka lat temu skończyłem karierę, zacząłem szukać nowych wyzwań, żeby tę adrenalinę uzupełnić. Kiedy pojawiły się "freakowe" gale MMA, nie chciałem w nich występować, być kojarzonym z patologicznym podejściem do rywalizacji. Mam dzieci, byłoby mi wstyd, gdyby ktoś im później mówił: Zobacz w jakim cyrku uczestniczy twój ojciec. Mówiłem jednak organizatorom, czy to Fame MMA, czy High League, że jeżeli ich gale będą się profesjonalizować, jeżeli będą w nich brać udział ludzie, którzy poważnie się do swoich walk przygotowują, a nie tacy, co potrenują tydzień i wytrzymają w klatce 20 sekund, to z czasem pewnie dam się przekonać. I High League mnie przekonało.

Co ci najbardziej przeszkadzało w galach, w których walczą ze sobą głównie internetowi celebryci, często raczej niesławni, niż sławni?

Okropny język, jakim się tam posługiwali. Wiadomo, każdemu zdarzy się czasem rzucić mięsem, ale aż tak? Padały wyzwiska najgorszego gatunku, wjeżdżanie sobie na rodzinę i tak dalej. Uczestnicy jechali po bandzie. Mnie i moją rodzinę bardzo to raziło. Ciągle słyszałem słowa na k i ch. Za grubo jak dla mnie.

A co jeżeli na gali z twoim udziałem będzie podobnie?

Wierzę, że tak się nie stanie, że to będzie bardzo fajna gala, z konferencją prasową na poziomie. Wiem, że ludzie chcą oglądać zadymy, że one się najbardziej klikają, ale ja nie dam się wciągnąć w żadną awanturę. Nie mówię, że nigdy przenigdy, już niejeden składał takie deklaracje, a wychodziło różnie. Nie wiadomo co się może wydarzyć, jak poniosą emocje. Jednak jest na to dużo mniejsza szansa, jeśli jesteś odpowiednio nastawiony, na zachowanie z klasą, szacunek dla przeciwnika. Tego samego wymagam od rywali. Mój warunek był taki, że każdy, kto ze mną walczy, ma prezentować zarówno dobry poziom sportowy, jak i wysoką kulturę osobistą.

Walką z "Owcą" będzie twoim debiutem w sportach walki. Widzisz siebie w tym świecie na dłuższym dystansie?

Zobaczymy, czy mi się w nim spodoba. Jak będę się czuł w walce, przed nią, po niej. Jaka będzie atmosfera na gali. Czy będę się bardzo stresował. Czy ten stres będzie męczący, czy mobilizujący, który zawsze lubiłem. Jeśli poczuję ten sport, będzie ciąg dalszy. Myślę też, że wśród moich fanów jest lekki niedosyt, bo chcieliby mnie zobaczyć w pojedynku na zasadach MMA, a to będzie walka bokserska. I dlatego niezależnie od wyniku mojej pierwszej walki będą chcieli kolejnej, już w innej formule.

Jest szansa, że pójdziesz drogą Mariusza Pudzianowskiego? On też zaczynał od "freak fightów", ale od pewnego czasu jest już uważany za zawodnika MMA pełną gębą.

Droga "Pudziana" była fajna. Skończył ze startami w zawodach siłaczy, zajął się MMA, a jednocześnie trzymał kontakt ze swoimi kibicami i utrzymał zainteresowanie swoją osobą. Ludzie wciąż chcą go oglądać. Ze mną też może tak być. Mam duże grono fanów, osób, które oglądały mnie jako gracza CS:GO, a teraz śledzą moje streamy. Możliwe, że zainteresują się również moimi walkami w oktagonie i będą mnie wspierać mimo potknięć. Myślę, że tak będzie. No chyba, że będę odwalał amatorkę. Ale czegoś takiego nie zobaczą, bo dla mnie to byłby wstyd. Jak okaże się, że jestem słaby, przegrywam walkę za walką, sam dam sobie spokój. Nie zamierzam wychodzić do kolejnych pojedynków tylko po to, żeby dostać wypłatę.

Marzysz o tym, żeby znowu przeżyć coś takiego, jak na przykład w "Spodku" w czasie Intel Extreme Masters, gdy kilkanaście tysięcy ludzi wiwatowało na waszą część?

Jasne, że tak. To byłoby piękne. Chciałbym, żeby "polish corner", który już zapowiedział, że na moją walkę w HIGH League się reaktywuje, był liczny i reagował żywiołowo. I chciałbym również, żeby było dużo kibiców "Owcy", żeby był głośny doping dla niego. Nie jestem do czegoś takiego przyzwyczajony, sam się zastanawiam, jak zareaguję.

Ty w ogóle lubisz się bić? Większość z nas, na całe szczęście, ma jednak jakąś naturalną niechęć do zrobienia krzywdy drugiemu człowiekowi.

W CS:GO nie lubiłem dostawać w głowę, za to bardzo lubiłem rozdawać headshoty. Lubiłem być sprytny i nie dawać się trafiać. Takich graczy, nieuchwytnych, trudnych do dopadnięcia, "śliskich" nazywa się "sneaky beaky". Właśnie taki chciałbym być w sportach walki.

Masz wielu fanów nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Na Instagramie masz 650 tysięcy obserwujących, niewielu mniej, niż Grzegorz Krychowiak. Można powiedzieć, że jesteś twarzą polskiego esportu. Właśnie dlatego tak ci zależy, żeby nie pokazać swojej złej strony? Bo reprezentujesz całe środowisko?

Tak. Odpowiedzialność jest ogromna. Chcę pokazać, że osoba występująca na gali "freak fightowej" nie musi być odklejonym od świata gościem, że możesz być znaną osobą, mistrzem w grach komputerowych i zachowywać się na poziomie. Przygotować się porządnie do walki, zrobić swoją robotę, wrócić do domu i dalej grać w gry. A potem dostać kolejną walkę i postępować tak samo. Zachowywać się jak facet z klasą, który z pasją mówi o tym co robi i szanuje rywala. Który nie wyzywa wszystkich naokoło i nie robi zadym. Można inaczej. Bardzo chciałbym udowodnić, że walka popularnego gościa, a zarazem ojca, męża, właściciela dwóch owczarków niemieckich, też może wywoływać duże zainteresowanie i duże emocje. I będę w tym świecie godnie reprezentował esport.

Ty byłeś chyba jednym z pierwszych przedstawicieli esportu, który tak mocno przełamywał stereotypy. Wciąż pokutuje opinia, że gracz to chłopak z nadwagą, popsutym wzrokiem, słabo radzący sobie w realnym świecie. A ty jesteś okazem zdrowia, fanatykiem siłowni, masz poukładane życie rodzinne. Nie męczy cię, że dla wielu osób esport to wciąż czyste zło?

Nie, choć muszę to robić już od 17 lat. Na szczęście w ostatnim czasie w Polsce idziemy w bardzo dobrym kierunku. Coraz więcej ludzi dostrzega, że to robota jak każda inna. Jak ktoś, kto pracuje w biurze pyta mnie ile grałem, odpowiadam, że przed najważniejszymi turniejami po osiem godzin dziennie, a gdy start w nich się zbliżał, nawet dziesięć do dwunastu. Zwykle ktoś taki łapie się a głowę i pyta, jak to znosiły moje oczy i mój kręgosłup. Dla mnie to jego zdziwienie jest śmieszne. Jak znoszą? Tak samo, jak jego! Tylko że on siedzi przed komputerem, pisząc maile, raporty, przygotowując prezentacje, wypełniając tabelki w Excelu. A ja grałem w Counter Strike'a.

W czasie kariery zdarzało ci się, że miałeś dość grania?

Jasne, że tak. Presja, która z jednej strony dawała adrenalinę, z drugiej nas zżerała. Nasz tryb życia był bardzo wyczerpujący. Bardzo dużo trenowaliśmy i podróżowaliśmy. Były lata, w których pokonywaliśmy samolotami 300 tysięcy mil. Jechaliśmy z Polski do Azji, stamtąd od razu do Stanów Zjednoczonych, potem wracaliśmy do Europy i graliśmy na przykład w Szwecji, ze Szwecji do Chin i dopiero potem na tydzień wracaliśmy do siebie. Ja przez ten tydzień dochodziłem do siebie, byłem w domu, ale tak naprawdę mnie nie było. Ze swoją drużyną spędzałem dużo więcej czasu, niż z rodziną. Na turniejach, w samolotach, w hotelach, na Team Speaku. Przydałby się nam wtedy psycholog, może z jego pomocą łatwiej byłoby znieść ten wyczerpujący tryb życia. Tylko że najpierw w esporcie pomoc psychologów nie była jeszcze popularna, a jak już była, to my byliśmy mądrzejsi i uważaliśmy, że psycholog nic nam nie da. Teraz wiemy, że powinniśmy z takiego wsparcia korzystać. Esport na zawodowym poziomie bardzo obciąża psychikę.

Dlaczego?

Jak masz 15-16 lat i grasz sobie w domu, w swoim pokoju, to jesteś bezpieczny. Mama przynosi ci herbatę, kanapki, zupę. A potem, jak okazuje się, że masz wielki talent i biorą cię do profesjonalnej drużyny, jedziesz na turniej, na którym na trybunach jest kilka, albo i kilkanaście tysięcy ludzi, i nie każdy cię lubi, to taki dzieciak czuje ogromną presję. A jak jeszcze przegra, to czyta o sobie, że się nie nadaje, że nie umie grać na LAN-ie, albo że jak gra w domu, to oszukuje. I właśnie dlatego uważam, że od samego początku kariery esportowcom potrzebny jest psycholog.

Ty sam szczególnie czułeś presję właśnie na początku zawodowego grania?

Wtedy było inaczej. Kiedy zaczynałem, turnieje odbywały się na przykład w szkołach, przychodziło na nie może ze 30 osób. Potem więcej i więcej. 100 osób, 300, 500, 1000, wreszcie 10 tysięcy. Miałem czas, żeby się przyzwyczaić do tłumów na trybunach. Tak samo było z pieniędzmi. Dziś chłopak, który trafia do zawodowej drużyny CS:GO, z miejsca może liczyć na dużą wypłatę. Ja zaczynałem od 200 złotych, musiałem ciężko pracować, żeby dojść do takiej kasy, jaką gracze zarabiają dziś. Dzięki temu nie odleciałem, nauczyłem się szanować pieniądze, choć też był czas, że nimi szastałem. Teraz młodzi szybko dostają potężną kasę, i dlatego jej nie szanują. Dla nastolatka kilkanaście tysięcy euro to bardzo dużo. Nie trzeba wiele, żeby 17-18 letniemu chłopakowi taka kasa uderzyła do głowy. Tylko nieliczni potrafią się oprzeć pokusie. Oni wiedzą, że kariera esportowca nie będzie trwać wiecznie i że takich jak ja, którzy kilka lat po tej karierze wciąż mogą się utrzymywać z grania, choć już nie zawodowego, jest bardzo mało.

Jak myślisz, dlaczego tobie udało się zbudować tak dużą popularność, że teraz możesz żyć ze swojego wizerunku? Już nie jako profesjonalny gracz, ale jako streamer.

Od zawsze starałem się być blisko ze swoją publicznością. Nikomu nie odmawiałem. W social mediach odpisywałem praktycznie każdemu. Kiedy moi koledzy mieli po 100-200 obserwujących, ja miałem już kilka tysięcy. Pytali mnie jak to robię. Mówiłem: Rozmawiam z ludźmi. Tak budowałem swoją społeczność. Czy wygraliśmy mecz, czy przegraliśmy, wychodziłem do kibiców i dawałem autografy.

Kiedy wymyśliłeś swoje słynne powiedzenie "You are not my friend, you are my brother my friend"?

Jak zacząłem streamować. Choć nie powiem, że je wymyśliłem. Samo się wymyśliło. Na początku mój angielski był bardzo słaby, natomiast weszło mi w nawyk mówienie do widzów "my friend", "brother" albo "bro". W końcu powiedziałem do kogoś "you are my brother my friend". I się zaczęło. Cytat stał się znany na całym świecie, można kupić koszulki z takim napisem nie tylko w języku angielskim, ale też portugalskim czy rosyjskim.

Przed walką na High League albo po niej też będziesz chciał wypowiedzieć te słowa?

Na pewno. Ludzie lubią ten zwrot i chcą go usłyszeć. Jak mówiłem tak na stadionach, na których graliśmy, trybuny szalały. A ja czułem, że jestem blisko z tymi ludźmi, którzy mnie wspierają. Lubię tak mówić, choć zwracam się w ten sposób tylko do osób, które lubię i szanuję.

Kiedy ty grałeś, polscy kibice esportu żyli występami Virtus.pro i, jako że należeliście do ścisłej światowej czołówki, często cieszyli się z waszych sukcesów. Nie boli cię, że nie doczekaliście się następców? Że od rozpadu waszej "Złotej Piątki" polski Counter Strike jest po prostu słaby?

Zgodzę się, że leży, ale mam na to pomysł. Ostatnio Marcin Gortat pytał mnie jak zrobić, żeby polski CS znów liczył się w świecie. Powiedziałem, że trzeba wziąć przykład z Brazylijczyków. Oni zostawiają rodziny, przeprowadzają się do USA i wszystko podporządkowują karierze, osiągnięciu światowego poziomu. Efekt jest taki, że mają dwie w pełni brazylijskie drużyny w najlepszej dwudziestce rankingu HLTV, najważniejszego w CS-ie, a na turnieje rangi Major pojechało w sumie aż 21 Brazylijczyków. Udaje im się, bo mają jeden cel: osiągnąć sukces. My musimy zrobić tak samo. Wybrać najzdolniejszych polskich graczy, zrobić im testy psychologiczne, sprawnościowe, umieścić ich w gaming housie, tam zapewnić najlepsze możliwości treningowe oraz edukację. Niech tam siedzą, uczą się grać i żyć ze sobą. Do znudzenia. Nie ma, że boli. Sukces wymaga poświęcenia.

Jak zareagował Marcin?

Zastanawiał się. On chciałby zrobić coś dobrego dla polskiego esportu. Bardzo lubi to środowisko, nie wszedł w nie tylko dlatego, że zobaczył w tym dobry biznes. On po prostu gra w gry. Jak opowiada o Call of Duty, świecą mu się oczy. I takich gości szanuję. Są tacy, którzy w esporcie widzą tylko szansę na zarobek, w ogóle go nie czują. Marcin czuje świetnie. Miałem okazję z nim grać. Może nie strzela dobrze, ale jest świetnym graczem zespołowym. To było niesamowite doświadczenie obserwować, jak stara się przenosić do esportu to, czego nauczył się w NBA: umiejętność gry zespołowej. Dbał o wszystko. Przekazywał informacje, dbał o komunikację w zespole, koordynował zespół. Tacy ludzie są w zawodowym esporcie bardzo cenionymi postaciami, bo wykonują "czarną robotę".

Zaangażowanie Gortata, który został jednym z współwłaścicieli Polskiej Ligi Esportowej, to na pewno dobra wiadomość dla polskiego esportu?

Bardzo dobra! Chciałbym, żeby więcej osób ze świata sportu zaangażowało się w tę branże. W Brazylii robią to Neymar, Casemiro, Gabriel Jesus. Odwiedzają esportowców, streamują, nie boją się promować gier komputerowych. A w Polsce jest taki problem, że czołowi sportowcy wstydzą się pokazywać jako gracze, bo boją się hejtu. Po porażkach od razu czytaliby komentarze w rodzaju "było więcej grać w te gry". A przecież to forma relaksu jak każda inna. Problem jest taki, że wciąż wokół gier krąży wiele mitów stawiających je w złym świetle.

Które z nich najbardziej cię denerwują?

Na przykład, że przez nie dzieci robią się nerwowe. Nieprawda. Nerwowość nie bierze się z samych gier, tylko z braku kontroli rodziców. Jak dziecko ma postawione granice, wyznaczony czas na granie, maksymalnie dwie, trzy godziny dziennie, nie będzie nerwowe. Jeśli rodzic pozwala mu grać siedem godzin albo więcej, bo po pracy chce mieć spokój, to nie ma się co dziwić nerwowości. Dziecko musi być kontrolowane. Nie może grać ile chce i w co chce. A najlepszym sposobem na tę kontrolę jest granie razem z nim. Mało kto tak robi, a to moim zdaniem doskonała metoda wychowawcza. Jak chłopak lubi grać w piłkę, to ojciec chodzi na boisko razem z nim, zabiera go na mecze. To czemu nie może zainteresować się grami komputerowymi, jeśli jego syn jest ich pasjonatem? Zobaczyć jak się gra w jego ulubioną grę, jakie są tam postaci, mapy, taktyki. Poobserwować go w czasie grania, pozwolić mu się pouczyć. Zapytać: Jak ci poszło? Co sprawiło, że wygraliście? Od razu złapałby lepszy kontakt ze swoim dzieckiem. Rodzic powinien zaakceptować, że jego syn czy córka lubi grać. Interesować się tym, ale jednocześnie pilnować, żeby grania nie było za dużo.

Ile grają twoje dzieci?

Jedno ma siedem lat, drugie cztery i jeszcze nie grają. Oglądają za to Youtube'a. Kanały i osoby, które ja dla nich wybrałem, bo są wartościowe. Tu też musi być kontrola rodzicielska. Ona jest bardzo ważna.

Takim twoim esportowym dzieckiem jest drużyna Pasha Gaming Camp, która występuje w Dywizji Profesjonalnej Polskiej Ligi Esportowej. Jak ona powstała?

Zorganizowałem obóz, w którym wzięło udział 220 osób. Z tej grupy wybrałem sześcioosobową drużynę. Zawodnicy dostali komputery od Actiny, peryferia od Steel Series, no i możliwość grania w Dywizji Profesjonalnej. Wszyscy myśleli, że to będą chłopcy do bicia, a oni pokazali się z bardzo dobrej strony. Dzięki tej inicjatywie polska scena dowiedziała się o kilku zdolnych zawodnikach. Zobaczymy, co dalej z drużyną. Decyzje zapadną na dniach.

Czytaj także:
Polska Liga Esportowa oficjanym organizatorem rozgrywek Valorant w 20 krajach!
Wielki sukces dwóch polskich graczy. Zostali pierwszymi mistrzami świata w Valoranta

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×