Nie ma nic bardziej denerwującego, niż banały powtarzane przez piłkarzy i kibiców. Myślę, że denerwują szczególnie w Polsce, bo jeśli chodzi o naszą reprezentację, rzadko się sprawdzały. Dopóki piłka w grze, wszystko w naszych rękach, niewykorzystane sytuacje się mszczą, ale nasi lubią grać, kiedy nikt w nich nie wierzy i mają nóż na gardle. I ta zagmatwana turniejowa matematyka z pomocą kalkulatora - jaką potęgę musimy pokonać, żeby jeszcze liczyć na wyjście z grupy.
Okazuje się, że serce kibica nigdy nie może zwątpić, nawet jeśli z logiką nie minęło się nawet w korytarzu. Nie było żadnych rozsądnych przesłanek, które pozwalałyby nam wierzyć, że po kompromitującej porażce w pierwszym meczu ze Słowacją 1:2, reprezentacja Polski znajdzie sposób na wielką Hiszpanię. W kadrę mało kto wierzył przed turniejem, a po poniedziałkowym występie w Sankt Petersburgu wajcha komentarzy przechyliła w stronę szyderstw. Umówmy się, w Polsce nie ma żadnej atmosfery Euro, żadnych flag na lusterkach samochodów, a w godzinach meczów ruch na ulicach wcale nie robi się mniejszy. To była kadra, która nikogo nie obchodziła i do wczoraj nie zrobiła niczego, by było inaczej.
Wczoraj wieczorem zmarnowały się jednak tony memów, najśmieszniejsi ze śmiesznych prezenterów radiowych pochowali swoje dowcipy o tym, że Polacy nie wrócą z Sewilli, bo nie trafili do bramki na lotnisku. Wcześniej wszyscy pogodzili się z tym, że mamy słabą drużynę, a właściwie jej nie mamy, najważniejsze jednak, że z taką tezą nie pogodzili się sami zainteresowani, czyli piłkarze.
ZOBACZ WIDEO: Polscy kibice opanowali Sewillę. Wielka radość po meczu z Hiszpanią na Euro 2020
Nie, drużyna nie miała pretensji do mediów, do poszczególnych dziennikarzy czy internetowej szarańczy, która jak wcześniej nie wierzyła, tak teraz wierzy. Z pomocą w stworzeniu dobrej, sportowej atmosfery w drużynie przyszła sama góra. Publikacja odprawy Paulo Sousy sprzed meczu ze Słowacją na kanale Łączy Nas Piłka wkurzyła wielu zawodników, wszyscy wiedzieli, po co kibice mieli usłyszeć, że Sousa wszystko przewidział, a piłkarze nie zrozumieli. Przestało być miło i słodko, pojawiła się złość, chęć pokazania, że za szybko rozpoczęło się szukanie kozłów ofiarnych. Taki konflikt z socjologicznego punktu widzenia bywa potrzebny, bo jednoczy i mobilizuje.
Polacy w meczu z Hiszpanią zagrali najlepiej, jak w tym momencie potrafili. Robert Lewandowski był liderem i strzelił gola, Wojciech Szczęsny obronił strzał nie do obrony, Kamil Glik był skałą, o którą kruszyły się ataki rywali. W studiu TVP przed meczem Jacek Kurowski zapytał Jakuba Wawrzyniaka, jak to było przed meczem z Niemcami siedem lat temu - czy była wiara czy strach? Wawrzyniak odpowiedział, że kiedy Niemcy marnowali kolejne okazje, nasi zawodnicy coraz częściej myśleli, że to jest ten dzień, kiedy w końcu odniosą sukces. Wczoraj pomyślałem o tym, że będzie dobrze, kiedy Gerard Moreno z rzutu karnego trafił w słupek.
Sousa nie stał się z dnia na dzień wielkim trenerem, Zbigniew Boniek nie zatrudnił go nagle w odpowiednim czasie. Najgorsze, co teraz mogłoby spotkać naszych piłkarzy, to samozachwyt po jednym punkcie. Mecz w Sewilli nie powinien być meczem o wszystko, bo powinniśmy mieć już na koncie zwycięstwo ze Słowacją, Sousa nadal pozostaje selekcjonerem, który poprowadził zespół jedynie do zwycięstwa nad Andorą, a do awansu niezbędne jest pokonanie Szwecji, z którą nigdy nie grało nam się łatwo. Nie wiem, czy remis z Hiszpanią będzie meczem założycielskim, pierwszym niezmarnowanym meczem o wszystko, który będzie miał swoje dziedzictwo. Nasz problem polega na tym, że trzecie spotkanie też jest o wszystko, tak jak ewentualnie każde kolejne spotkanie na tym turnieju. Ale czy to nie jest piękna perspektywa?
Michał Kołodziejczyk, dyrektor redakcji Canal+ Sport