"Kiedyś dostałem z klubu buty dla syna. Były za duże, więc wystawiłem je na sprzedaż. Przyjechał po nie 16-letni chłopak, przymierzył i kupił za symboliczną kwotę.
- Kto to był? - spytałem kolegę, Martina.
- Chłopak z Silkeborga, Kasper Dollberg - odpowiedział. Kto by pomyślał, że teraz walczy o tytuł króla strzelców".
Każdy w duńskiej piłce zna autora tej opowieści, Macieja Wasyniuka. To były bramkarz Ursusa Warszawa. W 1985 roku wyjechał do Danii z wycieczką Orbisu i jak wielu w tamtych czasach nie wrócił. Zgłosił się na policję, oddał paszport i został. Po 14 dniach w ośrodku dla uchodźców dostał prawo pobytu, a w 1991 roku dostał nawet obywatelstwo. Jako absolwent warszawskiego AWF, gdzie studiował m.in. ze Zbigniewem Bońkiem czy Pawłem Janasem, szybko znalazł pracę. Najpierw w Randers a potem w AGF Aarhus, gdzie przez ponad 25 lat był trenerem bramkarzy, ale też drugim trenerem i trenerem pierwszej drużyny. Dziś jest po ciężkiej chorobie nowotworowej, ale wciąż pracuje w piłce, tym razem w pierwszoligowym klubie Frederica.
- Gdy Polska odpadła, przyszli do mnie chłopcy z zespołu i mówią: "Maciek, nie martw się, masz jeszcze drugą drużynę, też ma biało-czerwone barwy". I dali mi koszulkę. A wie pan, teraz dostać taką koszulkę to jest wielkie szczęście. Syn mieszka i studiuje w Aalborgu i nie mógł nigdzie dostać. A teraz już ma - śmieje się trener.
ZOBACZ WIDEO: "To jedna z większych mafii!". UEFA pod ostrzałem byłego reprezentanta Polski
Każdy już chyba oglądał obrazki z Danii po awansie reprezentacji do półfinału. W małym kraju zapanowała niewiarygodna euforia. Nie widziano tego po mistrzostwie olimpijskim czy dwóch mistrzostwach świata w piłce ręcznej. - Ostatnio coś takiego widziałem w 1992 roku. Jakby ktoś się nie interesował piłką i przyjechał do Danii, bardzo by się zdziwił, że jest środek lata, sporo ponad 30 stopni a wszyscy miejscowi chodzą w grubych szalikach - śmieje się Wasyniuk. - Iwona, moja żona nie interesuje się piłką, a wywiesiła flagę przed domem, wszędzie na ulicach są flagi. Nie ma innego tematu niż reprezentacja.
W Polsce nie chcieli Hjulmanda
A w tym temacie Maciej Wasyniuk czuje się jak ryba w wodzie. Przez wiele lat pracy poznał wiele figur duńskiego futbolu. Gdy chorował, w szpitalu odwiedzali go reprezentanci kraju. Zna świetnie członków sztabu szkoleniowego. Z trenerem bramkarzy Larsem Hoeghem koleguje się od ćwierć wieku, z Mortenem Weighorstem, drugim trenerem kadry, pracował nie tak dawno temu w Aarhus. W końcu selekcjonera Duńczyków, Kaspera Hjulmanda nie tylko zna, ale polecał go dwa razy do Polski. - Zaraz po tym, jak Franek Smuda przestał być selekcjonerem polskiej kadry, rozmawiałem ze Stefanem Majewskim, ale w PZPN mieli inną koncepcję. Potem w 2014 roku wysyłałem propozycję zatrudnienia Hjumlanda do Lecha Poznań, ale nie dostałem nawet odpowiedzi. A szkoda, bo to świetny trener - opowiada nam Wasyniuk.
Z Kasperem Hjumlandem nikt nie podjął nawet rozmów. Może dobrze dla niego? Wtedy szybko znalazł pracę w Mainz, a dziś jest selekcjonerem kadry. I już przejdzie do historii piłki. - Dania miała trzy wielkie drużyny. W latach 1984-86, potem w 1992, później w 1998. Na kolejną wielką ekipę czekaliśmy aż do teraz - mówi Wasyniuk.
Sporo w tym zasługi właśnie Hjumlanda. Oczywiście Duńczycy mają świetnych zawodników, ale sam selekcjoner dużo dodał od siebie. - Od kiedy przyszedł, nasza gra znacznie przyspieszyła. Pierwsza piłka idzie zwykle do przodu, zawodnicy są odważni. Co ważne, atakują w 5-6 osób, nie w dwóch czy trzech. Dzięki temu tę drużynę fantastycznie się ogląda. Do tego to są wszystko świetni chłopcy, skromni, inteligentni. Naprawdę drużyna, w której można się zakochać - mówi polski trener.
Na mecz z Anglią szykuje się prawdziwe szaleństwo. - W całym kraju są strefy kibica, w Kopenhadzie sześć, z czego do części nie ma już wejścia, wszystko jest wykupione - mówi Wasyniuk.
Niepowodzenia ich jednoczą
Duńczyków zjednoczyła sytuacja Christiana Eriksena, kiedy to w pierwszym meczu Euro zawodnik nagle padł na urawę, bno miała atak serca. Na szczęście udało się go uratować.
Ale to nie jest pierwszy podobny przypadek, gdy Duńczycy muszą radzić sobie bez wielkiego lidera. W 1984 roku doszli do półfinału mistrzostw Europy, choć już w pierwszym meczu nogę złamał Allan Simonsen. W 1992 wygrali mistrzostw Europy, choć na turniej nie pojechał wielki Michael Laudrup. A teraz historia z Eriksenem. - To była i jest wielka tragedia dla chłopaka, ale i dla wszystkich. Duńczycy to jest jednak taki naród, że potrafią się zjednoczyć, dają sobie fantastyczne wsparcie. Każdy jest indywidualistą a jednocześnie potrafią doskonale współpracować. Świetnie jest być częścią tej społeczności - opowiada Wasyniuk.
Czy Duńczycy są w stanie pójść do finału? - Myślę, że tak. Oni byli przygotowani na sukces, pewni siebie. Przypominam, że w Lidze Narodów Dania wygrała 1:0 na Wembley, a w Kopenhadze było 0:0. Anglia miała więcej z gry, ale Dania grała świetnie. Dania fantastycznie broni, ma trzech znakomitych stoperów. Kjaer, Vestergaard, Christiansen tworzą niezwykłą grupę, trudną do pokonania w powietrzu, więc Anglikom odpada jeden ważny atut. W środku niewiarygodną robotę robi Thomas Delaney, którego chciałby mieć każdy trener świata. To drużyna fantastycznie złożona, zbalansowana. Może i Anglicy u siebie są faworytem, ale będą musieli zagrać mecz życia - twierdzi Wasyniuk.
Czytaj także:
Kontrowersyjne decyzje sędziego. Hiszpania powinna grać w dziesiątkę?
Cięta riposta Schmeichela. Te słowa mogą rozwścieczyć angielskich kibiców