Do awarii w bolidzie Carlosa Sainza doszło w końcówce GP Austrii, a prowadzone przez niego Ferrari momentalnie stanęło w płomieniach. Hiszpan zjechał z toru, ale zatrzymał się na podjeździe w górę. Gdyby wyskoczył z kokpitu, ten ponownie zacząłby się staczać w kierunku toru. Dlatego Sainz pozostawał we wnętrzu maszyny, co było niezwykle niebezpieczne.
- Wołałem funkcyjnych, aby przyszli i mi pomogli, aby jakoś zablokowali koła i zabezpieczyli bolid przed toczeniem. To wszystko jednak trwało i w pewnym momencie pożar był tak duży, że musiałem już wyskoczyć z kokpitu. Nie miałem wyjścia. Trzeba się temu przyjrzeć i przeanalizować sytuację, bo na pewno można było w niej działać szybciej - powiedział Sainz agencji Reuters.
Słowa 27-latka wywołały reakcję funkcyjnych zatrudnionych do pracy przy GP Austrii. W specjalnym komunikacie wyjaśniono, że grupa stewardów nie może interweniować, dopóki nie otrzyma zgody od dyrekcji wyścigowej. "Po strasznym wypadku Julesa Bianchiego w roku 2014 przepisy FIA dot. interwencji na torze zostały drastycznie zaostrzone" - napisano w oświadczeniu.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Krychowiak zakpił z... samego siebie. Co za słowa!
"Interwencja jest dozwolona wyłącznie po otrzymaniu instrukcji od dyrekcji wyścigowej. Z jednej strony w naturalny sposób zwiększa to bezpieczeństwo kierowców i funkcyjnych, z drugiej strony ma tę wadę, że do działania dochodzi później" - dodano.
Zdaniem osób zatrudnionych do pomocy przy GP Austrii w incydencie z Sainzem "doszło do kilku niefortunnych okoliczności". "Miejsce, w którym kierowca zaparkował Ferrari, nie było widoczne z punktu funkcyjnych. Otrzymali oni przez radio, by udać się do bolidu Sainza z gaśnicami, ale gdy zobaczyli co się dzieje, wezwali wóz strażacki" - wyjaśniono w komunikacie Austriaków.
"Ta decyzja musiała zostać podjęta w ciągu kilku sekund i z perspektywy czasu była absolutnie słuszna. Jeśli pamiętacie wypadek Grosjeana w F1, to w takiej sytuacji ręczne gaśnice nie wystarczają. Dlatego gaśnice nie poszły w ruch, a w telewizji można było zobaczyć, jak jeden funkcyjny 'ucieka' od bolidu" - dodano.
Interwencję funkcyjnych utrudnił fakt, iż Sainz ostatecznie wyskoczył z bolidu, a ten zaczął się toczyć. W tej sytuacji mieli oni problem z wepchnięciem klina pod przemieszczający się pojazd. Wóz strażacki pojawił się na miejscu przed upływem 30 sekund, co pozwoliło szybko opanować rozprzestrzeniający się ogień.
"Oczywiście z perspektywy czasu, gdy patrzysz na ujęcia telewizyjne i nagrania z kamer na torze, znajdujesz sytuacje, które wymagają poprawy. Omówimy je wewnętrznie wspólnie z naszymi pracownikami. Jednak w tej wyjątkowej sytuacji, bo dla nas pożar też nie jest codziennością, funkcyjni generalnie wykonali dobrą robotę" - podsumowano w specjalnym komunikacie Austriaków.
Czytaj także:
Ferrari podjęło decyzję. To może zaważyć na tytule
Alfa Romeo reaguje na plotki. "Nie ma stresu"