Ferrari marzy o wywalczeniu pierwszego od sezonu 2007 tytułu mistrzowskiego w Formule 1. Po tym jak Charles Leclerc rozpoczął rok od dwóch wygranych w trzech wyścigach, wielu ekspertów oczekiwało, że Monakijczyk w cuglach wygra tegoroczną kampanię. Jednak szereg błędów strategicznych oraz awarie bolidu F1-75 doprowadziły do tego, że to Max Verstappen przewodzi obecnie stawce F1.
Piętą achillesową Ferrari okazał się silnik. Charles Leclerc odpadał z rywalizacji w Hiszpanii i Azerbejdżanie, gdy był liderem wyścigów. 24-latek stracił w ten sposób co najmniej 50 punktów. Ostatnio problemy dopadły też Carlosa Sainza, którego maszyna spłonęła podczas GP Austrii.
Z informacji "Auto Motor und Sport" wynika, że Ferrari pomimo problemów z silnikiem, nie zmniejszy jego mocy, aby wydłużyć w ten sposób żywotność maszyny. W Maranello uznali, że tylko korzystanie z 100 proc. osiągów pozwoli na nawiązanie równorzędnej walki z Red Bull Racing.
ZOBACZ WIDEO: #dziejewsporcie: tak wyglądają wakacje reprezentanta Polski
Ferrari zamierza ryzykować, nawet kosztem kolejnych awarii albo kar w postaci cofnięcia na starcie do wyścigu F1. Jak zauważa "AMuS", jest to strategia podobna do tej, jaką przed rokiem obrali Mercedes i Lewis Hamilton. Wówczas Niemcy też nagle poprawili wydajność swojego silnika, ale odbyło się to kosztem niezawodności.
"Jak dotąd Ferrari nie rozwiązało swojego problemu z silnikiem. Nawet jeśli mają jakiś pomysł, to wdrożenie go wymaga czasu. Jestem pewien, że Sainz dostanie nowy silnik we Francji, ale aktualna specyfikacji jednostki napędowej ma problem, który może prześladować ekipę aż do GP Belgii pod koniec sierpnia" - napisał w "AMuS" dziennikarz Michael Schmidt.
Obecnie Leclerc traci do Verstappena 38 punktów w klasyfikacji F1.
Czytaj także:
BMW myśli o F1! Fuzja gigantów?
Koniec Alfy Romeo w F1? Nasilają się plotki ws. ekipy Kubicy