Skok z Kataru do USA to w tegorocznej Formule 1 zmiana jakościowa. Niestety negatywna. Czemu? Bo łatwo się człowiek przyzwyczaja do dobrego. Tak, tak wiem. W Katarze kierowcy mdleli za kierownicą, warunki były ekstremalne, ale pogoda nie była jedynym powodem. Było nim przede wszystkim połączenie szybkich aerodynamicznych zakrętów z brakiem konieczności oszczędzania opon.
Opony problemem F1?
Nagłe, w zasadzie niezapowiedziane narzucenie trzech pit-stopów dezorientowało nie tylko kibiców, ale dzięki temu zobaczyliśmy jak bardzo odległe, w sensie wykorzystania możliwości samochodu i opon, jest typowe dla dzisiejszych czasów Grand Prix, właśnie takie jak w USA. Odległe przez opony.
Przebieg przeciętnego, długiego Grand Prix zmienia się przez to w skomplikowany system obliczeniowy podający optymalną strategię, pożądane tempo na danym etapie wyścigu, które często jest o "tata świetlne" odległe od faktycznego limitu, a za sukcesem stoi team utalentowanych analityków.
ZOBACZ WIDEO: Polski mistrz szczerze o swojej przemianie. "Byłem łobuzem"
Wolałbym zobaczyć walkę tych co siedzą w bolidzie. Walkę, w której w kluczowych momentach musisz pokonać 20-30 okrążeń w tempie kwalifikacyjnym, a regulamin i technologia opon pozwala ci to zrobić. Tak bardzo oklepanym, wręcz patetycznym tematem jest przygotowanie fizyczne kierowców F1, "że fitness musi być na najwyższym poziomie, że zmęczenie fizyczne nie może wpływać na poziom jazdy".
Tymczasem połączenie szybkiego toru z ekstremalną pogodą w Katarze i właśnie pełnym wykorzystaniem przyczepności opon dało efekt taki, że spora część stawki wymagała opieki ambulatoryjnej po pełnym dystansie, a niektórzy rezygnowali już w trakcie. Dużo jest krytycznych opinii dotyczących kar za przekraczanie limitów toru, że rozmywają rywalizację, szczególnie na dystansie wyścigowym. Jest w tym trochę racji, ale śmiem twierdzić, że opony i obchodzenie się z nimi jak z przysłowiowym jajkiem mają na to nieporównanie większy wpływ.
Zdecydowanie nie jestem fanem monopolu w kwestii opon. Według mnie jest to nielogiczne. Formuła 1 stanowi epicentrum konkurencyjności. Konkurują konstrukcje silników, bolidów, konkurują kadry, konkurują kierowcy, a Pirelli o konkurencję, o swój wizerunek i prestiż nie musi obawiać się wcale, no może poza dbałością o to, aby opony nie wybuchały.
Red Bull z problemami. Furia Verstappena
Ciekawy w USA byłem szczególnie formy McLarena. Nie tylko w trakcie ostatnich wyścigów ten zespół uzbierał najwięcej punktów z całej stawki (włączając w to Red Bull Racing), ale duet ekipy z Woking został pewnego rodzaju ewenementem przynajmniej drugiej części sezonu. Do tej pory kilka zespołów miało swoje przebłyski - czy to Ferrari czy Aston Martin, względnie Mercedes, ale w każdym wypadku brakowało regularności tych wyników i to jest głównym powodem, dla którego Sergio Perez cały czas ma znaczną przewagę punktową nad trzecim Lewisem Hamiltonem.
Red Bull miał świadomość, że tor COTA nie jest dla ich aktualnego samochodu zbyt przychylnym obiektem. Podobnie jak Singapur. Jakie są podobieństwa diametralnie przecież odmiennych obiektów? Oczywiście nierówność nawierzchni. Z tym Red Bull zdaje się mieć większy problem niż główni konkurenci. Czy może inaczej - główni konkurenci mają większą szansę na realną walkę z Red Bullem przy nawierzchni pozostawiającej wiele do życzenia.
Max Verstappen wiedział, że walka o pole position będzie zacięta i w decydującym Q3 był bardzo bojowo nastawiony. Miał pecha, ale czy tylko? Niezupełnie. Rzeczywiście na ostatnim zakręcie pierwszego przejazdu natrafił na Sergio Pereza. Błąd zespołu. Jeden z nielicznych. Pereza nie powinno tam być, choć Verstappen miał do niego jeszcze jakieś 50 metrów. Trudno powiedzieć, czy faktycznie została obniżona stabilność samochodu (np. aerodynamika na dohamowaniu) czy Max po prostu wypadł z rytmu.
Faktycznie Verstappen stracił ponad 0,2 s w tym ostatnim sektorze, po czym natychmiast mieliśmy furię radiową. I to jest dla mnie trochę kontrowersyjne. Wiem, że Max jest wyjątkowo zmotywowany, bardzo głodny sukcesów i robi wszystko, żeby je osiągnąć. To poświęcenie myślę, że jest porównywalne z Schumacherem czy Senną. Ci kierowcy chronicznie nie cierpieli przegrywać. Verstappen jest w tym sensie podobny.
Tylko na takim etapie, na którym jest aktualnie, kiedy niemal "przed chwilą" zdobył swój trzeci tytuł z rzędu, należałoby podejść do sprawy może nie tyle na luzie, co bardziej jako team player. Tego dystansu w jego przypadku nie widać, a to prowokuje pytania. Co jeśli przewaga techniczna Red Bulla stanie się historią? Jak wtedy Max podejdzie do swoich barw zespołowych? Czy będzie miał cierpliwość, chęci i swoistą pokorę, żeby wykazać się lojalnością?
Wybiegam zapewne mocno w przyszłość, ale już w Austin ta "nerwówka" dała o sobie znać. Kolejny przejazd w Q3 oznaczał błąd Maxa na dohamowaniu (również rzadkość) i minimalne przekroczenie limitów toru w ostatnim zakręcie (tym bardziej rzadkość). Co ciekawe, nawet z drobnym błędem z początku owego okrążenia pole position byłoby realne. W efekcie czas został skasowany, a Max spadł aż na szóste pole startowe. Jestem przekonany, że nerwy dały o sobie znać w tych kwalifikacjach. Choćby dlatego, że podobne błędy nawet w decydujących momentach walki o tytuł zdarzały się Holendrowi niezmiernie rzadko. Cały ambaras w tym, że było to zupełnie niepotrzebne i właśnie tu jest moim zdaniem wyraźne pole do poprawy dla Maxa.
Tak czy inaczej już piątek był w Teksasie bardzo ciekawy. O pole position walczyło realnie czterech kierowców, czyli Leclerc, Hamilton, Norris i Verstappen, a to w ostatnich latach nie jest przecież normą.
Sprint i wyścig dla Verstappena
Podobnie mieliśmy w sobotę. Tutaj aktualny mistrz świata już nie pozwolił sobie na żadne błędy, zdobywając pole position i zwycięstwo w sprincie. Przede wszystkim jednak mieliśmy cztery różne teamy w pierwszej czwórce sprintu, a więc zbliżenie walki w czołówce jest faktem. Jest też mocnym urozmaiceniem w stosunku do hierarchicznego porządku ostatnich lat. Tyle że po raz kolejny od tego "zbliżenia" był w stanie odseparować się Verstappen. 10 sekund przewagi na dystansie sprintu to sporo. Hamilton robił co mógł, ale po stracie pomocy DRS Red Bull z numerem 1 był jedynie znikającym punktem.
Niedziela wydawała się zatem potencjalnym łupem Verstappena pomimo odległej pozycji startowej. Holender nawet lekko narzekał na format sprintu i mówił, że przecież wszystko jest jasne już w sobotę. W Austin zmieniły się jednak trochę warunki. Nie, nie padało. Cały weekend był suchy. Duże problemy powodował jednak wiatr. Zmienny wiatr. Aktualne samochody są na to mocno wrażliwe. To właśnie dlatego mogliśmy w czasie wyścigu obserwować tak wiele drobnych błędów na hamowaniu, gdzie kierowcy pozornie przegapiali tzw. apeks.
Bardzo trudno optymalnie dobrać w takich warunkach punkt hamowania, który permanentnie się zmienia. Verstappen narzekał co prawda na wydajność hamulców, ale podejrzewam, że właśnie wiatr, a nie sprzęt ponosił główną winę i nie tylko Holender miał z tym problem. Nie mniej jednak pierwsza część była dość wolna w wydaniu 26-latka. Wyglądało na to, że opony też miały w tym swój udział mimo, iż niemal cała stawka wystartowała na pośrednich. Zastanawiający był jedynie fakt, że po pierwszym pit-stopie, na takiej samej mieszance, Max zaczął robić seryjnie najszybsze czasy okrążeń i redukować straty. Tak, jakby nagle wrócił do swojej formy.
Mieliśmy trochę gierek strategicznych. Raz Norris, innym razem Hamilton, próbowali udawać scenariusz zakładający pojedynczy pit-stop i chcieli sprowokować np. Red Bulla, ale ekipa Hornera nie dała wyprowadzić się z równowagi. Mieliśmy sporo ciekawych rywalizacji, jak choćby pomiędzy Hamiltonem a Norrisem w końcowej fazie. Nie było już tym razem przepaści czasowej pomiędzy Verstappenem a resztą, a Lando był potencjalnie blisko swojego pierwszego zwycięstwa. Najlepsze tempo wyścigowe prezentował Hamilton, a wyścig był nierozstrzygnięty do ostatnich metrów.
Swoją drogą tegoroczny kalendarz jest wyjątkowo łaskawy dla USA. Trzy wyścigi w jednym kraju, czyli Austin, Miami i Las Vegas. Czasy, w których popularność F1 w USA była niemal zerowa wydają się tak niedawne. Świat się zmienia.
Czytaj także:
- Brad Pitt jako kierowca F1. Wszyscy pytają o ten film
- Pójdzie drogą Kubicy? Sztuka puka do bram F1