Wypadek Julesa Bianchiego miał miejsce w końcówce wyścigu na torze Suzuka. Zawodnik na mokrym asfalcie stracił panowanie nad swoją maszyną i z prędkością ponad 200 km/h wypadł z toru uderzając w dźwig.
[ad=rectangle]
Holownik zajmował się wtedy transportem zniszczonego we wcześniejszym wypadku bolidu Adriana Sutila. Po kraksie Niemca wywieszono w tej części toru żółte flagi. Dyrekcja wyścigu nie użyła jednak samochodu bezpieczeństwa, aby zneutralizować wyścig.
- Nie mógłbym winić nikogo zaangażowanego w tę sytuację, marszali, dyrektora wyścigu lub któregokolwiek z tych ludzi - powiedział były szef FIA, Max Mosley.
- Z jakiegoś powodu kierowca (Jules Bianchi) nie widział żółtej flagi. Wydaje się również, że nie zwolnił w tym fragmencie toru, a powinien, bo flagi ostrzegawcze były wdrożone - dodał.
Helmut Marko z Red Bulla na łamach Servus TV w poniedziałek potwierdził, że "nie było żadnego konkretnego powodu, dlaczego jazda po torze była niemożliwa" w momencie wypadku kierowcy Marussia F1 Team.
W pojawiających się komentarzach pada również argument o coraz gorszej widoczności na torze Suzuka z powodu zapadającego zmroku. Inne zdanie na ten temat miał Valtteri Bottas. - Widziałem dobrze flagi na torze, a także migające w bolidzie światło - stwierdził zawodnik Williams.
Były kierowca Formuły 1, Mika Salo, który w Japonii występował w roli jednego z sędziów, zasugerował, że Bianchi jechał zbyt szybko w strefie żółtej flagi. - Żaden bolid nie powinien wymknąć się z kontroli w tej sytuacji - powiedział Fin.
Sato poparł również decyzję Charliego Whitinga, który nie wyraził zgody na użycie samochodu bezpieczeństwa. - To była dobra decyzja. Na rogu doszło do pojedynczego wypadku, kierowca nie potrzebował pomocy, więc nie było potrzeby neutralizacji. To standardowa sytuacja.