- Sytuacja jest rozpaczliwa. Za każdym razem, kiedy dzwoni telefon, obawiamy się, że dzwonią ze szpitala, żeby nam powiedzieć, że Jules nie żyje - opowiada w poruszającym wywiadzie dla La Gazzetta dello Sport Philippe Bianchi, ojciec poszkodowanego w wypadku na torze Suzuka Julesa Bianchiego.
- Doktorzy powiedzieli nam, że to już jest cud, że nikt nigdy nie przeżył takich obrażeń mózgu. Pierwsze 24 godziny miały być kluczowe. Później były 72 godziny, a jesteśmy tutaj nadal z Julesem, który walczy - dodał. [ad=rectangle]
Philippe Bianchi przywołuje wypadek Michael Schumacher jako punkt odniesienia do sytuacji w jakiej znalazła się rodzina francuskiego kierowcy.
- Było mi przykro z powodu tego, co go spotkało. Tak jak wszyscy, zastanawiałem się, dlaczego nie informują nas o tym, co się z nim dzieje. Teraz już rozumiem, kiedy sam jestem w takiej sytuacji. Wszyscy pytają mnie o Jules’a, a ja nie jestem w stanie odpowiedzieć. Jednego dnia jest lepiej, drugiego trochę gorzej. Obrażenia są bardzo poważne, ale nie wiadomo, jak rozwinie się sytuacja - stwierdził.
- Nawet Schumacherowi wyjście ze śpiączki zajęło miesiące. Jean Todt mówi, że ma nadzieję, iż kiedyś Michael będzie w stanie normalnie żyć. Mam nadzieję, że któregoś dnia i my będziemy mogli tak samo powiedzieć o Julesie - dodał Phillipe Bianchi.
Rodzina kierowcy Marussii może liczyć na ogromne wsparcie całego świata motorsportu. Przed wyścigiem o Grand Prix Rosji kierowcy F1 stanęli w kręgu na znak solidarności z poszkodowanym kolegą z toru. - Nigdy nie widziałem czegoś podobnego. Poruszyło nas to głęboko. Dziękujemy każdemu z nich. Alonso, Vergne, Massa przekazali mocne wiadomości. Hamilton napisał mi pięknego e-maila, w którym pisze, że jeśli coś mógłby zrobić, to jest do dyspozycji. Napisali też Rossi i Marquez z MotoGP.
- Jestem pewien, że Jules czuje całą miłość i pozytywną energię, która do niego płynie. Marussia i Ferrari wspierając nas równie mocno - dodał.