Jules Bianchi zmarł dziewięć miesięcy od swojego wypadku w GP Japonii. Kierowca doznał poważnych i nieodwracalnych uszkodzeń mózgu po tym, jak bolidem uderzył w stojący na poboczu dźwig. Śmierć Francuza jest pierwszym śmiertelnym wypadkiem odkąd zginął Ayrton Senna na torze Imola w 1994 roku.
[ad=rectangle]
Podobnie jak cały świat, również Bernie Ecclestone ubolewa nad śmiercią młodego zawodnika. - Po pierwsze, był bardzo, bardzo miłą osobą - powiedział dla Sky Sport News. - Po drugie, był bardzo utalentowany, więc to wielka strata dla sportu, no i rzecz jasna dla jego rodziców - dodał.
Mimo tego wypadku, szef F1 nadal jest przekonany, iż aktualne bolidy są najbezpieczniejszymi w historii, choć cały czas jest ryzyko. - To co wydarzyło się w Japonii, było bardzo, bardzo, bardzo niefortunne. Ten dźwig nie powinien tam być. Włożyliśmy sporo pracy w bezpieczeństwo - gdy bolid uderza w ścianę jest wszystko ok. Jednak nawet gdyby ktoś uderzyłby w ten dźwig limuzyną lub czołgiem, również miałby problem - oznajmił.
Tydzień po śmierci Bianchiego odbędzie się GP Węgier, ale Ecclestone nie spodziewa się, że kierowcy zmienią swoje podejście. - Ludzie zapomną. Wiadomo, gdy dojdzie do takiego wypadku zawsze pojawiają się myśli: "To mogłem być ja". Wszyscy wiedzą, jakie jest ryzyko i z tym żyją - zakończył 84-latek.