- Nie sądziliśmy, że zostanie kierowcą wyścigowym, ale jego pasja nabrała innego wymiaru. Martwimy się, bo zapewne trafi do Formuły 1 - mówił Milton da Silva, ojciec Ayrtona Senny krótko zanim jego syn zadebiutował w najbardziej prestiżowej serii wyścigowej świata w 1984 roku. - Jest dobrym dzieckiem, to dla mnie ważniejsze od tytułów. Niech Bóg ma go w opiece. Martwię się, że może mu się przydarzyć coś złego - dodała matka Neide Senna da Silva. 12 lat później rodzice Senny na cmentarzu Morumbi w Sao Paulo stali nad trumną swojego syna i razem z milionami Brazylijczyków płakali, żegnając najwybitniejszego kierowcę F1, trzykrotnego mistrza świata i wyjątkowego człowieka.
Był najlepszym, co miała Brazylia
O charakterze Senny świadczy sposób, w jaki dostał się do Formuły 1. Pochodził z dobrze sytuowanej rodziny, ale wielkim błędem byłoby twierdzenie, że to dzięki pieniądzom zasiadł za kierownicą bolidu. To nie były czasy, jak te dzisiejsze, kiedy miejsce w zespole można sobie kupić. Od samego początku poza naturalną szybkością na torze, cechowała go niespotykana pewność siebie. Kiedy w 1982 roku Ron Dennis z McLarena zaoferował mu kontrakt na starty w niższych seriach z perspektywą awansu do F1, Senna odmówił. Do F1 chciał się dostać bez niczyjej pomocy i bez zaciągniętego długu wdzięczności.
- Niewielu ludzi mnie zna, nie wiedzą, jaką cenę płaci młody kierowca wyścigowy, który zostawia rodzinę i przyjaciół, aby zamieszkać w Europie. Musi nieustannie walczyć, nic nie przychodzi mu łatwo. Bóg dał mi szansę, na którą tak długo czekałem. Teraz pomoże mi zachować spokój - mówił w 1984 roku po związaniu się z zespołem Tolmana.
Senna był człowiekiem religijnym, wiara w jego życiu odgrywała kluczową rolę. Kiedy wygrywał swój pierwszy tytuł mistrzowski w 1988 roku, podczas ostatniego okrążenia zaczął dziękować Bogu. - Pomimo całego napięcia, czułem Jego obecność. Widziałem Boga - mówił wzruszony na mecie. Inni kierowcy nie rozumieli jego głębokiej wiary. Rywale uważali, że to wręcz niestosowne. - To jego największa słabość. Przez wiarę myśli, że jest nieśmiertelny, kiedyś może zrobić sobie lub komuś krzywdę - twierdził Alain Prost, największy przeciwnik Senny.
ZOBACZ WIDEO "Halo, tu Rio": twarze Rio de Janeiro (źródło TVP)
{"id":"","title":""}
Brazylijczyk nic sobie jednak nie robił z tych uwag. Po pierwszym zwycięstwie w Portugalii w 1985 roku, cała Brazylia natychmiast rozkochała się w Sennie. Kraj targany politycznym kryzysem, gdzie panowała bieda i przestępczość, dzięki jego zwycięstwom chociaż na chwilę mógł oderwać się od przygnębiającej codzienności.
Wielu brazylijskich sportowców w tamtych czasach wstydziło się swojej narodowości, Senna na przekór im jeździł w kasku pomalowanym w narodowe barwy i po każdym zwycięstwie wymachiwał flagą Brazylii. Czuł się ambasadorem swojego kraju. - Życie w Brazylii ma wiele skrajności. Mamy piękną przyrodę, za pieniądze można kupić wszystko, ale jest też nędza i w konsekwencji przemoc. Próbuję pomagać, zwłaszcza dzieciom - mówił. Wspierał szpitale i organizacje charytatywne. Pomagał konkretnym ludziom, nie interesowało go przekazywanie darowizn przypadkowym fundacjom.
Jego śmierć w 1994 roku podczas wyścigu we Włoszech była narodową tragedią. Pogrzeb odprawiono z największymi honorami. Na trasie przejazdu trumny żegnały go miliony Brazylijczyków, zamieniając ulice w morze kwiatów. - Ayrton był najlepszym, co miała Brazylia. My potrzebujemy żywności, edukacji i odrobiny radości. Teraz straciliśmy tę radość - powiedziała Brazylijka, która przyszła na cmentarz w Sao Paulo oddać hołd kierowcy.
Najbardziej ponura Grand Prix
Grand Prix San Marino w 1994 roku rozpoczęła się od groźnego wypadku Rubensa Barrichello w piątkowym treningu. Przejęty kraksą Senna od razu chciał sprawdzić, w jakim stanie jest jego młodszy rodak. Ponieważ nie został wpuszczony do centrum medycznego przy torze, przeskoczył ogrodzenie i do środka dostał się tylnym wejściem. Barrichello wspominał później, że pierwszą rzeczą, jaką zobaczył po odzyskaniu przytomności była zapłakana twarz Ayrtona.
Podczas sobotnich kwalifikacji, przy prędkości 300 km/h swój bolid rozbił Roland Ratzenberger. Wypadek wyglądał koszmarnie. Austriak nie miał żadnych szans na przeżycie. Ratzenberger był pierwszą śmiertelną ofiarą w F1 od tragicznej kraksy Elio de Angelisa w 1986 roku. I tym razem wstrząśnięty Senna ruszył na miejsce wypadku, a później znów oszukał ochronę, dostając się do małej medycznej placówki, aby dowiedzieć się, co stało się z austriackim kierowcą.
Profesor Sid Watkins, główny lekarz F1, a prywatnie przyjaciel Senny poinformował go o śmierci Ratzenbergera. - Powiedziałem mu, że Roland nie żyje i zaproponowałem, aby zrezygnował z niedzielnego wyścigu. Był trzykrotnym mistrzem, wygrał wszystko, powiedziałem: zostaw to, pojedźmy razem na ryby - wspominał Watkins. Senna odpowiedział, że nawet w tak tragicznej chwili nie może porzucić swojej pasji.
Rano w dniu wyścigu Senna sięgnął po Biblię. - Tego ranka poprosił Boga, żeby do niego przemówił. Otworzył Biblię i przeczytał, że Bóg dał mu największy dar, czyli siebie samego - powiedziała matka kierowcy. Senna zanim ustawił swój bolid na starcie, odbył jeszcze pojednawczą rozmowę z Alainem Prostem, z którym od lat miał wrogie relacje.
Niedługo później roztrzaskany bolid Williamsa leżał obok toru. - Wyciągnęliśmy go z kokpitu, ściągnęliśmy kask i wezwaliśmy helikopter. Objawy wskazywały na śmiertelną ranę głowy. Nagle westchnął, a jego ciało rozluźniło się. Nie jestem wierzący, ale pomyślałem, że właśnie wtedy uchodzi jego dusza - wyznał Watkins.
Senna w wypadku nie złamał żadnej kości, nie miał nawet siniaka. Gdyby element zawieszenia, który uderzył go w głowę przeleciał kilka centymetrów dalej, do garażu wróciłby o własnych siłach. Podczas akcji ratunkowej w kombinezonie Brazylijczyka znaleziono austriacką flagę. Senna zamierzał oddać hołd zmarłemu dzień wcześniej Ratzenbergerowi.
- Miał w sobie niesamowitą pokorę, rzadko spotykaną u kierowców wyścigowych - wspominał profesor Watkins.
W tym roku mijają 22 lata od jego śmierci. Pamięć o Sennie pozostaje jednak nieśmiertelna. Do dzisiaj przed każdym Grand Prix Brazylii, niewielki cmentarz w Sao Paulo odwiedzają tysiące fanów z całego świata.
Maciej Rowiński