Jarosław Wierczuk: Hamilton robił co mógł (felieton)

PAP/EPA / SRDJAN SUKI / Bolid Mercedesa przekracza linię mety w GP Abu Zabi
PAP/EPA / SRDJAN SUKI / Bolid Mercedesa przekracza linię mety w GP Abu Zabi

Długo oczekiwany finał F1 w Abu Zabi za nami. Ten ostatni wyścig sezonu decydował o tym, który z kierowców Mercedesa zdobędzie tytuł w aktualnym sezonie.

Różnica pomiędzy nimi, przed wyścigiem wynosiła 12 punktów co oznaczało, że Nico Rosberg miał komfort ukończenia zawodów na podium i przy takim scenariuszu miał zagwarantowany tytuł bez względu na wynik Lewisa Hamiltona. Przed wyścigiem Brytyjczyk uspokajał gorącą atmosferę mówiąc, że nie zamierza stosować żadnych trików, a jedyne co może zrobić to wygrać wyścig. Również Mercedes zapewniał, że nie będzie ingerował w bezpośrednią rywalizację kierowców. To dobrze, ponieważ znamy przecież z przeszłości wiele przypadków, w których decydujący wyścig rozegrał się niekoniecznie według zasad fair-play, żeby przypomnieć choćby rywalizację Schumacher - Hill z 1994 roku w Adelaide, czy Schumacher - Villeneuve z Jerez w 1997 roku.

Hamilton wiedział, że oczy wszystkich zwrócone są na właśnie jego rywalizację z Rosbergiem, a więc trudno będzie, aby jakiekolwiek kontrowersyjne ruchy uszły mu na sucho. To jednak wcale nie oznaczało, że zamierzał odpuścić i koncentrować się wyłącznie na wygraniu wyścigu.

Brytyjczyk wgrał kwalifikacje, co było kluczowe dla szans w wyścigu. Jednak od startu można było wyraźnie zauważyć, że coś jest nie tak, że w tym wyścigu Hamilton jedzie inaczej niż zwykle. Standardem w takich sytuacjach było narzucenie przez Hamiltona bardzo wysokiego tempa w pierwszych okrążeniach tak, aby po pierwsze jak najszybciej wyjść ze strefy DRS, a po drugie móc bez problemu kontrolować wyścig. W tym wypadku było inaczej. Pierwsze okrążenia w wydaniu lidera wyścigu były, aż o 7 sekund wolniejsze w stosunku do czasów z kwalifikacji. W efekcie pierwsza piątka przez wiele okrążeń jechała w ścisłej grupie rozdzielonej raptem trzema sekundami.

Po pierwszej serii pit stopów Rosberg dość długo jechał za Maksem Verstappenem, który z końca stawki bardzo szybko przebił się na drugą pozycję po części dzięki taktyce opartej o pojedynczy postój w boksach. Rosberg nie chcąc podejmować ryzyka nie decydował się na atak. Wiedział, że kolizja lub defekt to najgorszy scenariusz w jego sytuacji. Jednak na pewnym etapie atak okazał się konieczny. Verstappen jadąc na znacznie starszych oponach był po prostu zbyt wolny.

ZOBACZ WIDEO Co nie jest zakazane, jest dozwolone? (źródło TVP)

{"id":"","title":""}

Im bliżej mety tym emocje sukcesywnie rosły, a tempo Hamiltona konsekwentnie spadało. Kluczowa była w tym kontekście ostatnia seria pit stopów. Do tego momentu nie mógł jechać zbyt wolno, ponieważ sam ryzykowałby wtedy utratę pozycji. Odkąd nie planował już kolejnych wizyt w alei serwisowej i był na prowadzeniu, korzystał z możliwości kontrolowania tempa. Robił to w sposób bardzo umiejętny, ale z okrążenia na okrążenie coraz bardziej zauważalny. Do pewnego momentu można było podejrzewać, że niskie tempo wynika z obaw przed defektem i np. mocno konserwatywnych ustawień elektroniki. Po coraz bardziej emocjonalnych komendach zespołu wszystko stało się jasne. Hamilton nie zamierzał słuchać tych zaleceń, a z okrążenia na okrążenie ranga rozmówców Lewisa rosła. Ostatecznie, na cztery okrążenia przed metą głos zabrał Paddy Low, aktualnie numer dwa w hierarchii zespołu Mercedes GP. W sposób jednoznaczny kazał Hamiltonowi podnieść tempo.

Ten konsekwentnie odmówił stawiając na szali swoją dalszą współpracę z zespołem. Więcej niż odmówił, jego czasy na ostatnich kilometrach wyścigu przybrały wymiar niemal karykaturalny. Dużo mówiąca była też komunikacja radiowa Rosberga, który wielokrotnie prosił o reakcję zespołu i mówił, że Hamilton w bardzo specyficzny sposób dobiera tempo. W pierwszej części toru bowiem, w której występują strefy DRS i szanse na wyprzedzanie są spore, Hamilton był wyjątkowo szybki jednak na pozostałej części okrążenia jego tempo było katastrofalne. Oczywiście o żadnym przypadku nie może tu być mowy. Hamilton wiedział dokładnie co robi. Wiedział o wysokim tempie Sebastiana Vettela w końcówce wyścigu i starał się doprowadzić do utraty dwóch pozycji przez swojego kolegę z zespołu. Wtedy tytuł byłby jego.

Trzeba przyznać, że niewiele brakowało do właśnie takiego scenariusza. Linię mety cała prowadząca czwórka, czyli Hamilton, Rosberg, Vettel i Verstappen przekroczyli jadąc niemal zderzak w zderzak. Rosberg zdobył upragniony, pierwszy tytuł, ale zachowanie Hamiltona pozostawia pewien niesmak. Jest to zachowanie kierowcy o wyjątkowym talencie, umiejętnościach i legendarnym już chyba wyczuciu aktualnej sytuacji w wyścigu, ale jednocześnie kierowcy, który nie jest w stanie podporządkować się poleceniom i w decydującym momencie po prostu staje się buntownikiem. Na pewno też jego występ w GP Abu Zabi będzie miał swoje konsekwencje, chociaż znając politykę Mercedesa wątpię, aby informacje na ten temat dotarły do opinii publicznej.

To wszystko nie zmienia jednak faktu, że Rosbergowie dołączają do klanu Hillów jako druga rodzina w historii F1, która w dwóch pokoleniach zdobyła tytuły mistrzowskie.

Komentarze (0)