Sir Frank Williams - człowiek zakochany w F1 z wzajemnością

Newspix / Bearne / XPB Images / Na zdjęciu: Robert Kubica podczas testów opon Pirelli w Abu Zabi
Newspix / Bearne / XPB Images / Na zdjęciu: Robert Kubica podczas testów opon Pirelli w Abu Zabi

- Odkąd byłem małym chłopcem zawsze lubiłem prędkość. Dlatego skończyłem na wózku - mówi Frank Williams, założyciel i szef zespołu Williams, którego w wyścigu po sukces w Formule 1 nie zatrzymały ani bieda, ani tragiczny wypadek.

W tym artykule dowiesz się o:

Zespół Williams to unikat w świecie Formuły 1, gdzie nazwisko właściciela teamu jest jego nazwą. W czasach, gdy o mistrzostwo walczą wielkie koncerny samochodowe lub zespół stworzony przez miliardera, produkującego napoje energetyczne, prywatna ekipa z Grove nadal jest obecna w najbardziej elitarnym sporcie świata. Aktualnie kierowcą rozwojowym w ekipie Williamsa jest Robert Kubica.

Uzależnienie od ścigania

Historia Franka Williamsa to jedna z ostatnich romantycznych historii w owładniętej wielkimi pieniędzmi Formule 1. Na szczyt najlepszej serii wyścigowej doprowadziła go nie suma, jaką miał na koncie, ale pasja.

Już jako kilkuletni chłopiec szukał dziur w płocie, aby obejrzeć wyścig, bo nie stać go było na bilet. Często uciekał ze szkoły na stację kolejową, aby popatrzeć na pędzące pociągi. - Od zawsze ekscytowały mnie ruch i prędkość - mówi.

Wyścigi są drogą pasją, więc dla kogoś z biednego domu nie było łatwo się jej poświęcić. Frank był wychowany tylko przez matkę, która po tym, jak zostawił ją mąż, pilot RAF-u, ledwo wiązała koniec z końcem. Zapewniła Frankowi edukację, aby miał większe szanse w życiu. Jednak w jego przypadku jasne było, że bez względu na wszystko będzie ono związane z wyścigami.

Po szkole średniej nie zamierzał dłużej czekać. Nie chciał iść na studia. Za 80 funtów kupił swoją pierwszą wyścigówkę A35 i zaczął się ścigać w zawodach. Uchodził za bardzo szybkiego kierowcę, lubiącego ryzyko. Zazwyczaj kończył wyścigi w czołówce, albo nie dojeżdżał do mety w ogóle.

Jako młody mężczyzna, razem z innymi pasjonatami motorsportu, zamieszkał w Harrow. Koledzy mieli zapewniony stały dochód, ponieważ pochodzili z bogatych rodzin. Frank nie miał nawet pokoju, więc spał w garażu. Żeby mieć na podstawowe potrzeby kupował części samochodowe i sprzedawał z zyskiem. Założył firmę Frank Williams Racing Cars. Interes się rozkręcał. Szybko zaczął sprzedawać samochody wyścigowe kierowcom z całej Europy.

Przeszłość jest nudna

Frank Williams to typ faceta, który nie potrafi mówić o swoich uczuciach. Nie rozpamiętuje porażek, myśli tylko o kolejnym dniu. Tym zwrócił na siebie uwagę swojej przyszłej żony, Ginny. Poznali się w warsztacie Franka, w którym samochód trzymał jej bogaty narzeczony. W tamtych czasach odwołanie ślubu było praktycznie niemożliwe, więc Ginny wyszła za mąż, ale już wtedy wiedziała, że chce być z wysokim i postawnym mężczyzną, dla którego wyścigi były wszystkim. Pomimo sprzeciwu rodziny w końcu rozwiodła się z mężem i wyszła za Franka. Ślub był skromny. Franka nie było stać nawet na pierścionek zaręczynowy.

- Jestem uzależniony od wyścigów. To całe moje życie. Mam rodzinę, którą oczywiście kocham, ale jest na drugim miejscu - mówił otwarcie kilka lat później w jednym z wywiadów. To nie była wypowiedź, aby zaistnieć w mediach. Każdą wolną chwilę poświęcał swojej pasji. Zaraz po ślubie zamiast pójść na obiad z żoną i gośćmi, wrócił pracować do warsztatu. W czasach, kiedy jego zespół przeżywał kryzys, a pieniędzy brakowało na wszystko, za osiem funtów, jakie Ginny dała mu na jedzenie, kupił świecie zapłonowe.

Rodzina nie miała z nim lekko. Ginny jeździła z dziećmi na wakacje, jak co roku przez 32 lata, do Marbelli. Podczas tych 32 lat Frank ani razu nie pojechał razem z nimi. Nie czuł potrzeby, aby zapewniać żonie i dzieciom atrakcje. Wychodzenie z domu na obiad ze znajomymi uważał za stratę czasu. Nie czytał książek, nie chodził na zakupy, więc nie znał prawdziwej wartości pieniędzy. Liczyły się tylko wyścigi.

Pomimo ciężkiego charakteru i stawiania pasji na pierwszym miejscu, zawsze miał wsparcie żony i dzieci. - Frank nigdy nie potrafił rozmawiać o swoich uczuciach. Uważał okazywanie emocji za słabość - wyznała Ginny podczas rozmowy z pisarką Pamelą Cockerill, z którą wspólnie napisała książkę "A diffrent kind of life". Książka była dla niej formą terapii, opowiedzenia o swoich uczuciach. Myślała, że dzięki niej uda jej się dotrzeć do Franka. Do dzisiaj jej jednak nie przeczytał.

Trudne początki

Frank przygodę z Formułą 1 zaczął w 1969 roku. Zaprzyjaźnił się z kierowcą Piersem Couragem, który zgodził się ścigać w jego samochodzie. Świetnie się dogadywali. Frank rozwijał się jako szef zespołu oraz konstruktor. Pierse wykorzystywał potencjał auta. Za jego kierownicą potrafił pokonać nawet wielkiego Jackiego Stewarta. Wszystko szło zgodnie z planem, aż do GP Holandii.

W tamtych czasach w F1 nie kładziono takiego nacisku na bezpieczeństwo, jak teraz. Obowiązywała zasada "to straszne, że ktoś umarł na torze, ale ścigamy się dalej". Samochody były śmiertelną pułapką. Przy nawet drobnych kolizjach zgniatały się jak harmonijka i łatwo zapalały. Piers zginął podczas wyścigu w Holandii. Dla Franka to był szok, czuł się odpowiedzialny za przyjaciela, który prowadził jego samochód. Jednak jego charakter pozwolił mu pracować dalej.

W latach 1972-76 zespół Williams przechodził pierwszy poważny kryzys. Samochody były obiektem drwin ze strony kierowców, a zespołu nie było stać na części zamienne i nowe opony. Ginny sprzedała mieszkanie, aby Williams mógł nadal utrzymać się na powierzchni.

Frank poszedł na współpracę z milionerem Walterem Wolfem. Wykupił długi Franka i został głównym udziałowcem zespołu. Oznaczało to zmianę nazwy teamu na The Wolf i malowania samochodów. W 1976 roku Wolf dokonał jeszcze jednej zmiany. Wyrzucił Franka z zespołu. Miał już dość przegrywania, więc pewnego razu po prostu wydał zakaz wpuszczania go do fabryki. Frank się załamał. Tym bardziej, że sześć tygodni później team wygrał wyścig, coś na co czekał całe życie. Frank przez miesiąc nie wychodził z domu, nie miał sił nawet przebrać się z piżamy. Nie umiał sobie znaleźć miejsca bez wyścigów.

Złota era Williamsa

Karta się odwróciła, kiedy z ofertą do Franka zgłosił się belgijski browar. Gwarantował blisko 200 tys. funtów w zamian za zatrudnienie Patricka Neve'a, jednego z pierwszych tzw. pay driverów w historii F1. To był początek odrodzenia zespołu Williams.

Zespół wrócił do rywalizacji w sezonie 1977. Do teamu dołączył uzdolniony inżynier Patrick Head, który objął 30 proc. udziałów w zespole. To był strzał w "10". Pod technologicznym przywództwem Heada samochody Williamsa wreszcie zaczęły regularnie dojeżdżać do mety. - Poznanie Patricka to najlepsze, oprócz małżeństwa z Ginny, co przydarzyło mi się w życiu - mówił Frank.

14 lipca 1979 roku - tego dnia Williams odniósł pierwsze zwycięstwo. Clay Regazzoni skorzystał z awarii samochodu zespołowego kolegi Alana Jonesa i zapisał się w historii Williamsa jako pierwszy zwycięzca wyścigu. To był początek złotej ery brytyjskiej ekipy.

W sezonie 1980 Alan Jones wygrał cztery wyścigi i 10 razy stawał na podium. Dzięki temu zdobył mistrzostwo świata. W kolejnych latach tytuły dla Williamsa zdobywały takie legendy, jak: Keke Rosberg, Nigel Mansell, Nelson Piquet, Alain Prost, Damon Hill i Jacques Villeneuve. Williams dominował, zgarniając łącznie dziewięć tytułów w klasyfikacji konstruktorów.

Wypadek, który nie zmienił jego życia

W marcu 1986 roku Frank przeżył trzy śmierci kliniczne. Francuscy lekarze chcieli go odesłać do Anglii, żeby tylko nie zdążył umrzeć w ich szpitalu, a ordynator londyńskiego szpitala pytał Ginny, czy odłączyć aparaturę podtrzymującą życie Franka.

Zespół przed pierwszym wyścigiem sezonu 1986 udał się na testy na południe Francji. Poszły świetnie i Williams spodziewał się kolejnego mistrzowskiego roku. Prosto z toru Paul Ricard, Frank razem z Peterem Windsorem wsiedli do wynajętego Forda Sierra i popędzili na lotnisko. Dosłownie. Prowadził Frank, który na krętej i ciasnej drodze pędził, jak szalony.

Dzień później miał biec w półmaratonie, koniecznie chciał zdążyć na lot. Jak się okazało, niepotrzebnie ryzykował. Frank miał dużo czasu. Zapomniał przestawić czas z francuskiego na angielski.

- Hamował w ostatniej chwili. W ostrym zakręcie uderzyliśmy w mur i samochód wyleciał, jak wystrzelony z procy - wspomina wypadek Windsor.

Samochód dachował. Frank poczuł ostry ból w karku. Rozpinając pas spadł na głowę. Na miejsce wypadku szybko dotarli członkowie zespołu i karetka, w której razem z Frankiem jechał Mansell, trzymając szefa za rękę.

Francuscy lekarze nie dawali Frankowi szans na przeżycie. Chcieli się go jak najszybciej pozbyć ze szpitala, unikając rozgłosu medialnego i złej sławy, że w ich placówce umarł szef jednego z teamów F1.

Ginny zorganizowała samolot i przetransportowała Franka do londyńskiego szpitala. Nauczyła się, jak odsysać płyn z płuc, pomagała pielęgniarkom, a bardzo szybko zaczęła nimi wręcz zarządzać. Nie pozwoliła go odłączyć od aparatury. - Gdyby nie ona, tata by umarł, a zespół przestał istnieć - wspomina Claire Williams, od 2013 roku zastępczyni ojca w roli szefa zespołu.

Przez cztery miesiące po wypadku nadal nie było pewności, czy Frank kiedykolwiek wyjdzie ze szpitala. Równocześnie trwał sezon F1. To był bardzo trudny okres dla zespołu. Szef walczył o życie, a kierowcy Piquet i Mansell walczyli ze sobą o mistrzostwo tak ostro, że nikt nie potrafił nad nimi zapanować.

Frank złamał kręgosłup, jest sparaliżowany od ramion w dół. Po wielu miesiącach w końcu wrócił do domu. Jego życie było inne po wypadku, ale nie zmieniło się diametralnie. Miał wsparcie rodziny i Formułę 1, która napędzała go do życia. Nawet przez chwilę nie pomyślał o rzuceniu F1. Do pracy na pełnych obrotach wrócił od 1987 roku. F1 okazała się najlepszą terapią.

Walka o powrót na szczyt

Od 20 lat Williams walczy, aby znów być największym z największych. Właśnie tyle czasu minęło od sezonu 1997, kiedy ostatni tytuł dla Williamsa wywalczył Jacques Villeneuve. Od ostatniego wygranego wyścigu niedługo minie już sześć lat (Pastor Maldonado wygrał GP Hiszpanii). Właśnie rozpoczęty sezon 2018 również nie zapowiada się najlepiej. Chociaż kierowcy mają za sobą dopiero jeden wyścig, to już teraz wiadomo, że Williams będzie walczył o to, aby nie przyjeżdżać na metę ostatni. Dla teamu z taką historią to spore upokorzenie.

Frank Williams, chociaż coraz rzadziej obecny na Grand Prix, udowodnił jednak, że w DNA tego zespołu jest walka do samego końca i pomimo przeciwności losu. Pomimo paraliżu i 75 lat, Frank Williams nie opuszcza dnia pracy w fabryce, gdzie po śmierci Ginny zazwyczaj spędza noce. Jak mówią jego przyjaciele, Frank nigdy nie przejdzie na emeryturę. Z Formułą 1 skończy dopiero, kiedy skończy się jego życie.

ZOBACZ WIDEO Robert Kubica: Należy podziękować Williamsowi

Komentarze (1)
avatar
Dominik Szymanski
3.04.2018
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Świetna historia...pasja ponad wszystko,najlepszym lekiem na wszystko :)