Kimi Raikkonen bezlitosny dla samego siebie. "Spieprzyłem to okrążenie"

Zdjęcie okładkowe artykułu: Materiały prasowe / Ferrari / Na zdjęciu: Kimi Raikkonen
Materiały prasowe / Ferrari / Na zdjęciu: Kimi Raikkonen
zdjęcie autora artykułu

Kimi Raikkonen nie krył rozczarowania po utracie szansy na sięgnięcie po pole position przed wyścigiem o GP Azerbejdżanu. Fin w kwalifikacjach jechał po najlepszy czas, zanim postawiło jego bolid.

W tym artykule dowiesz się o:

W sobotnich kwalifikacjach nie było mocnych na zdobywcę pole position Sebastiana Vettela. Jako jedyny tempu Niemca mógł dorównać dysponując identycznym bolidem Kimi Raikkonen. Fin na kilka minut przed końcem Q3 był dopiero 6., ale rozpoczął świetnie swój ostatni wyjazd.

Po pobicie rekordu w pierwszym i drugim sektorze wyglądało na to, że lider mistrzostw zostanie pokonany przez Raikkonena, jednak błąd na wyjściu z 16 zakrętu, kosztował Fina prawdopodobne pole position.

Zwykle małomówny Raikkonen przyjął winę na siebie, choć jak przyznał przed kamerami, trudno mu było stwierdzić, co tak naprawdę wpłynęło na to, że jego samochód postawiło tak mocno bokiem.

- Całkowicie to spieprzyłem i nie było tutaj mowy o żadnym podmuchu wiatru. Błąd kosztował nas wiele miejsc - powiedział. Dopytany czy w tym konkretnym zakręcie pojechał agresywniej niż w poprzedniej próbie, kierowca Ferrari odparł: - Byłem nawet ostrożniejszy, bo wiedziałem jak zdradliwy jest ten zakręt, w którym wiatr dokuczał nam przez cały weekend.

Raikkonen przegrał już trzecią kolejną czasówkę z Vettelem, który do wygranej w Bahrajnie i Chinach dołożył również triumf w Baku. W każdym z przypadków Fin nie ustępował jednak mocno faworyzowanemu koledze z teamu.

- Byłem rozczarowany w tym roku już kilka razy, ale to zupełnie inna historia. Co mogę zrobić? Chyba tylko spojrzeć w lustro. To naprawdę bolesne - podsumował.

ZOBACZ WIDEO: Robert Kubica: Należy podziękować Williamsowi

Źródło artykułu:
Czy Kimi Raikkonen stanie na podium GP Azerbejdżanu?
Tak
Nie
Zagłosuj, aby zobaczyć wyniki
Trwa ładowanie...
Komentarze (0)