Kwalifikacje również były zaskoczeniem. Po rewelacyjnych, sobotnich wynikach Ferrari w ostatnich wyścigach, tym razem żaden czerwony bolid nie startował w Hiszpanii z pierwszej linii. Co więcej, dopiero w Q2 Mercedes pokazał swój prawdziwy potencjał. Widać było dość duże niezdecydowanie zespołów co do doboru opon.
W ramach tych samych ekip kierowcy decydowali się na różną twardość ogumienia. Red Bull chociażby wystawił w Q3 Verstappena na supersoft, ale już Ricciardo na soft. Podobnie było w przypadku Ferrari. Co bardzo nietypowe, różnice w ramach tych wewnętrznych pojedynków, pomimo innych opon, były sensacyjnie małe. Choćby Verstappena i Ricciardo dzieliły raptem 0,002 sekundy. To nawet jak na standardy F1 skrajnie niewiele.
Różnice strategiczne odegrały również kluczową rolę w wyścigu. Najbardziej kontrowersyjna była decyzja Ferrari o drugim pit stopie Vettela. Mam świadomość, że postawiono wszystko na jedną kartę, aby nawiązać walkę z Bottasem, ale była to zła decyzja, która w rezultacie nie tylko nie pozwoliła na zaatakowanie fińskiego kierowcy, ale kosztowała Sebastiana podium.
Dokładnie odwrotną strategię zastosował bowiem Red Bull w przypadku Verstappena. Moment zjazdu do boksów został maksymalnie opóźniony, a mimo tego przed wymianą opon Max uzyskiwał zadziwiająco dobre czasy. Zatem nie można powiedzieć, że poprzez późny pit stop cokolwiek stracił, a zarazem wyraźnie zyskał. Zyskał dobry stan opon w końcowej fazie wyścigu. Zyskał zatem możliwość skutecznej obrony przed atakami Vettela.
ZOBACZ WIDEO: Włoski dziennikarz nie ma wątpliwości. "Robert Kubica to idealny kierowca dla Ferrari"
To naprawdę zadziwiające, że Red Bull zastosował akurat taką strategię, w odniesieniu do kierowcy, który akurat jej potrzebował. Tak jakby przewidział co zrobi Vettel, a przecież takie przewidywania na początku wyścigu byłyby czystą loterią. Tak czy inaczej decyzja Red Bulla była idealnym antidotum na strategię Vettela, co w efekcie dało Maksowi tak długo oczekiwane podium. Moim zdaniem zbyt długo. W tym wyścigu miał co prawda trochę szczęścia, ale i tak nie obyło się bez drobnych kontaktów w stylu lekko uszkodzonego przedniego skrzydła. Cały czas uważam, że Verstappen na skutek częściowo zwykłego pecha, a częściowo własnych, powtarzających się niestety błędów jest największym, negatywnym zaskoczeniem pierwszej części tego sezonu. Oczekiwania zarówno w stosunku do niego jak i do Red Bulla były bardzo wysokie. Może za bardzo.
W przypadku Hamiltona to trochę deja vu. To był typowy Lewis jakiego mogliśmy podziwiać tak często w ostatnich sezonach. Bardzo szybkie rozbudowanie przewagi, której nie mogła zagrozić żadna, choćby najbardziej genialna, alternatywna strategia konkurencji. Był całkowicie poza zasięgiem, od startu do mety kontrolując wyścig - wliczając w to nawet krótkie prowadzenie Verstappena po pit stopie Lewisa.
A Vettel? No cóż Sebastian nie byłby Sebastianem gdyby w obliczu kłopotów nie dorzucił swoich "pięciu groszy" do publicznego dyskursu. Tym razem skrytykował system wirtualnego samochodu bezpieczeństwa (VSC) twierdząc, iż łatwo go obejść skracając dystans. Być może FIA powinna się nad tym pochylić, ale to sytuacji Vettela raczej nie zmieni, a po Barcelonie jest ona niezbyt rewelacyjna. Niemiec ma świadomość, że nawet uznając wyższość Hamiltona w Hiszpanii powinien zminimalizować stratę punktową. Czwarte miejsce na pewno nie było zakładanym scenariuszem. Traci już 17 punktów do Hamiltona i w przeciwieństwie do poprzednich Grand Prix Ferrari było po prostu obiektywnie wolniejsze. Zatem kolejny ruch należy właśnie do ekipy z Maranello.
Jednak my kibice z pewnością nie mamy na co narzekać. Na przestrzeni kilku wyścigów po raz kolejny mamy wyraźną zmianę w układzie sił ścisłej czołówki. Ostatnie lata, kiedy od pierwszego Grand Prix sezonu jedynym pytaniem było co dzieje się za Mercedesami odzwyczaiły nas od takiej sytuacji.