Podczas gdy większość kierowców wskazuje, jako swoje ulubione tory najczęściej Spa bądź Suzukę, czasem też znajdujące się na drugiej końcu skali pod względem szybkości Monako obrońca tytułu nie kryje swojej fascynacji obiektem w Montrealu. Trzeba przyznać, że ma na poparcie swoich preferencji bardzo konkretne argumenty. Lewis Hamilton zwyciężał bowiem w Kanadzie aż sześciokrotnie. Kolejny tryumf stawiałby go na równi z Michaelem Schumacherem. Trzeba również przyznać, że Montreal jest unikalny. To swoiste połączenie typowo ulicznego obiektu z wieloma cechami szybkich torów. Bardzo rzadko zdarza się, aby pasaże porównywalne z ulicami Monako poprzeplatane były w innym miejscu toru z prostą rodem z Monzy. Jedyny obiekt, który przychodzi mi na myśl łączący te dwie skrajności to Baku, ale oczywiście Grand Prix Azerbejdżanu ma nieporównanie krótszą historię w kalendarzu imprez F1 od starć w Montrealu.
Tym bardziej dziwi zaskakująco niska forma Lewisa utrzymująca się od początku weekendu. Weźmy pod uwagę fakt, iż F1 W09 nie jest już, jak to w zeszłym sezonie określał Toto Wolff kapryśną diwą. To bardzo wąskie okno operacyjne w sensie trafienia z optymalnym set upem było do niedawna główną bolączką Mercedesa i zrobiono wszystko, aby tego problemu się pozbyć. To prawda, wzrosła jednocześnie bardzo wyraźnie konkurencyjność Ferrari, a systematycznie coraz bliżej jest Red Bull, ale nawiązanie walki było jak najbardziej możliwe. Weźmy bowiem pod uwagę, że Sebastian Vettel może mówić o idealnym weekendzie. Pojechał rewelacyjnie, w skali całego Grand Prix nie popełnił ani jednego błędu, od startu do mety w pełni kontrolował wyścig dopasowując tempo do poziomu jazdy Valtteriego Bottasa. To, że forma Ferrari jako teamu nie odbiegała znacząco w Kanadzie od tego czym dysponował Mercedes pokazuje jazda drugiego kierowcy Ferrari - Kimiego Raikkonena.
Warto również podkreślić, że Bottas na ogół jest jednak wolniejszy od Hamiltona, a więc mieliśmy pełne prawo oczekiwać, że w Kanadzie dojdzie do bezpośredniej rywalizacji Vettel - Hamilton. Tymczasem Lewis nie tylko zakwalifikował się do wyścigu na czwartej pozycji, nie tylko nie był w stanie ani na starcie, ani na późniejszym etapie wyścigu zaatakować żadnego z jadących przed nim kierowców, ale stracił kolejne miejsce na rzecz Ricciardo. Zgoda, w przypadku Daniela zadziałała rewelacyjna strategia Red Bulla i do zmiany pozycji doszło w trakcie pit stopu, ale żadna, najbardziej nawet genialna strategia nie będzie skuteczna jeżeli nie poprze się jej równie skuteczną postawą kierowcy. W tym przypadku bez ultraszybkiego in-lap Daniela trudno byłoby mówić o jego szansach na czwarte miejsce. Z kolei mina Toto Wolffa po spadku Hamiltona na piątą pozycję mówiła bardzo dużo. Mówiła między innymi to, że zdecydowanie bardziej denerwuje się odległą pozycją Lewisa niż solidnym, drugim miejscem Bottasa, ale oficjalnie w garażu Mercedesa - pełna równość. Co więcej, Hamilton nawet w końcowym stadium wyścigu, pomimo wyraźnie wyższego potencjału samochodu nie był w stanie przeprowadzić ataku na czwartą pozycję. Kilka drobnych błędów w kluczowych momentach co i rusz wyrzucało go poza strefę DRS.
ZOBACZ WIDEO Mundial 2018. Kadra czeka na wieści o Gliku. "Wierzymy, że diagnoza będzie optymistyczna"
Myślę, że dużo racji może mieć swoisty specjalista od tematu Lewisa Hamiltona, czyli Nico Rosberg. Przed samym startem opowiadał, nie po raz pierwszy zresztą o tym, że Lewis jest fenomenalnie szybki, ale ma też swoje słabsze dni, niezależne od konkretnego obiektu czy dopracowania samochodu. W tych słabszych dniach jedzie po prostu słabiej co nie umniejsza w żaden sposób jego fenomenalnej naturalnej prędkości. Wykorzystanie tych słabszych momentów jest, według Nico kluczem do pokonania Lewisa. Zgadzam się z teorią Rosberga, ale powiem więcej. Takie połączenie genialnej prędkości z okazjonalnym spadkiem formy pisze nowy scenariusz na drugą część aktualnego sezonu. Otóż po raz kolejny w tym roku mamy zmianę na pozycji lidera klasyfikacji, a przewaga Sebastiana wynosi zaledwie jeden punkt. Bardziej wyrównanej walki trudno sobie wyobrazić.
Jarosław Wierczuk - były kierowca wyścigowy. Ścigał się w Formule 3000, Formule 3, Formule Nippon oraz testował bolid Formuły 1. Obecnie Prezes Fundacji Wierczuk Race Promotion, której celem jest promocja i pomoc młodym kierowcom.