Do kraksy Marcusa Ericssona doszło na końcu prostej startowej, gdy samochód Szweda był rozpędzony do ponad 330 km/h. Niedomknięty DRS doprowadził do tego, że kierowca Saubera nie miał wystarczającej siły docisku i stracił kontrolę nad pojazdem. W efekcie uderzył z ogromną siłą w bandę. Na szczęście, nic mu się nie stało.
Wypadek Ericssona rozpoczął dyskusję na temat DRS-u i czy system jest niezbędny w F1. - To sztuczne urządzenie. Do tego niebezpieczne. Jeśli się nie zamknie, to zachowanie samochodu całkowicie się zmienia przy hamowaniu. Obawiam się tylko czy F1 jeszcze bardziej rozwinie DRS w celu ułatwienia wyprzedzania - powiedział Carlos Sainz, kierowca Renault.
Sainz nie ma wątpliwości, że gdyby nie DRS, to w obecnych realiach niemal nie oglądalibyśmy wyprzedzeń w F1. - Czuję, że w tym momencie potrzebujemy tego systemu, ale mam nadzieję, że F1 pójdzie w takim kierunku, że jego stosowanie nie będzie konieczne - dodał.
DRS został wprowadzony do królowej motorsportu. Bardzo często był krytykowany za generowanie sztucznego wyprzedzania, bo kierowca jadący z przodu i nie mogący skorzystać z DRS-u, nie ma żadnych szans w walce z rywalem. Jednak nigdy wcześniej w dyskusji na temat tego systemu nie poruszano kwestii bezpieczeństwa.
- To było naprawdę przerażające. Gdy doszło do wypadku Ericssona, to akurat siedziałem w samochodzie w garażu. Nie są to obrazki, które chce się widzieć na monitorze zanim sam opuścisz aleję serwisową. Gdy zobaczyłem, że wychodzi sam z pojazdu i nic mu nie jest, byłem zaskoczony. Przy prędkości ponad 330 km/h, gdy uderzasz w ścianę i rozwaliłeś doszczętnie samochód, nigdy nie jest łatwo - ocenił Pierre Gasly, kierowca Toro Rosso.
ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: niespotykana sytuacja przed meczem w lidze francuskiej